Читать книгу Kartki na wietrze - Eduardo Sacheri - Страница 16

6

Оглавление

Co tam? – Fernando wita się niezobowiązująco, odsuwa wolne krzesło i siada.

– Weźmiemy coś na ząb? – pyta Rusek.

– Przystopuj, Ruseczku, jest dziesiąta – strofuje go Mauricio. – Jeszcze nie strawiłem śniadania.

– Jak jesteś głodny, Rusek, to sobie coś zamów. Czemu nie? – rzuca Fernando, może nieco zbyt gwałtownie.

Źle się zaczyna, myśli Rusek. Padło ze dwadzieścia słów, a tamci już zdążyli się ściąć.

– Czuję się jak dziecko rozwiedzionych rodziców – zaczyna i czeka, aż go spytają dlaczego. Ponieważ tego nie robią, ciągnie: – Mauricio młotkuje mnie jak matka, a ty jesteś pobłażliwy jak ojciec, który rzadko się ze mną spotyka i w związku z tym nie ma odwagi niczego mi odmówić.

– Co ty właściwie wiesz o rozwiedzionych rodzicach? – atakuje Mauricio, najwyraźniej z każdym zdaniem coraz bardziej zły.

– Ja nie… Ja… Ja… – Rusek zamienia się w kłębek nerwów.

– On żartował, Mauricio – warczy Fernando. – Daj mu spokój.

– A wy jak zawsze trzymacie sztamę. Pewnie, czemu nie! – podsumowuje zasępiony Mauricio.

Rusek żałuje, że się w ogóle odezwał. Dobry humor to podstawa, sprawdzony klucz do sukcesu. Ale czasem dzieje się coś takiego. Z Monicą częściej niż z kimkolwiek innym. Dziwne, że tutaj, w obecności przyjaciół, też się tak stało. A on za każdym razem przeżywa to jak osobiste niepowodzenie, bolesną porażkę. Tym bardziej że dzisiaj przyszedł na spotkanie, niemądrze postawiwszy sobie za cel dbanie o jego harmonijny przebieg. Nawet się nie spóźnił, wbrew swoim głęboko zakorzenionym zwyczajom, właśnie dlatego – żeby nie zostawiać Mauricia i Fernanda sam na sam, nie pozwolić im wdać się w dyskusję czy kłótnię i wznieść między sobą muru.

– Cóż – mówi Fernando. – Co, waszym zdaniem, powinniśmy zrobić?

To dobry start. Ta liczba mnoga w pytaniu zachęca do dialogu i, być może, oddala groźbę sporu. Tyle że Ruskowi nawet przez myśl nie przejdzie, by odpowiedzieć, bo pytający wcale się przecież do niego nie zwraca. Tamci dwaj liczą na jego aprobatę, współpracę, pomoc. Ale nigdy na opinię czy radę. Dialog prowadzą oni, a jemu to nie przeszkadza, gdyż znajdować się poza dialogiem znaczy również znajdować się poza kłótnią, która nadciąga nieubłaganie, zapowiadana przez kłębiące się już wokół chmury.

Mauricio nie podnosi wzroku. Bawi się swoją komórką, raz po raz otwierając i zamykając klapkę. Kelner przynosi kawę z mlekiem i Rusek rzuca się na podane do niej kukurydziane biszkopciki z nadzieniem. Milczenie się przeciąga, aż wreszcie Mauricio zostawia swój telefon w spokoju.

– Szczerze mówiąc, nie wydaje mi się, żeby było wiele do zrobienia.

Fernando patrzy na niego tak, że, według Ruska, gdyby spojrzenie mogło spopielać, z Mauricia zostałaby jedynie kupka prochu.

– A czemuż to ci się nie wydaje? – Ton Fernanda błyskawicznie zabarwia się sarkazmem.

– Bo Pittilanga to dno i nie złapiemy nigdzie jelenia, który byłby gotowy wyłożyć na niego trzysta kafli w zielonych. Nie wspominając już o tym, że nie mamy żadnego pojęcia o całym tym biznesie.

Fernando nie odpowiada od razu, lecz Rusek wie, że przyjaciel tylko pozornie się wycofał.

– Czyli co? – rzuca w końcu.

– Czyli nic.

– Nic? Dobrze wiesz, co oznacza utrata tych pieniędzy.

– Nie zaczynajmy od nowa.

– Jak to: nie zaczynajmy? To kasa dla Guadalupe. Ni mniej, ni więcej. I jeśli jej nie odzyskamy, ucierpi mała i my też, bo nie pozwolą nam jej więcej widywać.

– Twoja stara ma przecież prawo do widzeń.

– Wiesz, co to w praktyce oznacza? Sam mówiłeś, że to barbarzyństwo, co nam zrobili w sądzie.

– Nie no, wybacz, Fernando, ale czasem, jak się ciebie słucha, można odnieść wrażenie, że chyba spadłeś z księżyca. Czyj to był pomysł, żeby całą forsę z odprawy przeznaczyć na zakup piłkarza?

– Pewnie. Na coś takiego mógł wpaść tylko któryś z twoich durnych kolegów z dzieciństwa.

– Po co ta ironia? Myślisz, że mnie cała ta sytuacja cieszy?

– Nie wyglądasz na szczególnie przejętego.

– A ty co? Masz specjalny termometr, żeby mierzyć każdemu stopień przejęcia? Albo siódmy zmysł?

– Nie, ale akurat ty ułatwiasz mi sprawę. „Nic się nie da zrobić. Kropka. Walcie się”.

– Jak jesteś taki mądry, to pewnie znalazłeś już rozwiązanie. – Mauricio szeroko, zapraszająco otwiera ramiona. – No, dawaj, Fernando. Oświeć nas. Powiedz, co, do diabła, mamy robić.

– Nie wiem.

– Wiesz za to, że robić coś trzeba i że nie wolno nam „siedzieć z założonymi rękami”.

– I to niby ja tu ironizuję?

– Ale weź się przez chwilę posłuchaj! Nie masz pojęcia, co robić, a jednocześnie jesteś pewien, że jakieś wyjście się znajdzie! Czy to nie brzmi idiotycznie?

– Jeszcze bardziej idiotyczne wydaje mi się złożenie broni.

– „Złożenie broni”! Czy my odgrywamy tu sceny z Domku na prerii? Jakaś ukryta kamera śledzi twoje dzielne poczynania?

– Przestań, Mauri. – Rusek obawia się, że rozmowa ostatecznie wypadnie z torów.

– Co „przestań”, Rusek? Co „przestań”?! – Mauricio, ledwie nad sobą panując, wskazuje Fernanda. – Głupkowaty optymizm i jeszcze bardziej głupkowaty woluntaryzm tego faceta wyprowadzają mnie z równowagi!

– Woluntaryzm?

– Tak, woluntaryzm! Podpowiedzieć ci jeszcze parę mądrych terminów? Proszę: altruizm. Całe życie udajesz altruistę solidaryzującego się z…

– Ja niczego nie…

– Nieee! – Mauricio rzuca się na oparcie krzesła. – Masz słuszność! Ty nie udajesz! Ty wierzysz, że taki jesteś! Jak nie spełnisz przed snem dobrego uczynku, to nie zaśniesz, prawda? Pięknie, Fernandito, pięknie. Ciągle tylko przeprowadzasz przez ulicę staruszki, ustępujesz miejsca kalekom i zatrzymujesz się na pasach. Mdli mnie od tego twojego kompleksu harcerza!

Wrzeszczą na siebie ponad stołem, a Rusek ma ochotę zapaść się pod ziemię. Ludzie dookoła się na nich gapią i w całej knajpie nie słychać nic poza ich krzykami.

– Wiesz, jakim ty jesteś rodzajem człowieka, Fernando? Chcesz wiedzieć? Ostatnio o tym myślałem.

– Jak to miło, że zaprzątam twoje myśli…

– Tak, rozmawiałem o tobie z Mariel.

– O, debatowałeś na mój temat z żoną? Wspaniale. W takim razie to musiała być niemal konferencja naukowa.

Pora – myśli Rusek – żeby to Mauricio spopielił wzrokiem oponenta. Mauricio jednak po prostu trzyma się tematu.

– Twój optymizm ma wiele wspólnego z twoją obsesyjną naturą. Albo na odwrót, ale to wszystko jedno.

– Nie rozumiem.

– Jasne. Stanowisz podręcznikowy przykład osobowości obsesyjnej. Wystarczy spojrzeć, jak sprawdzasz prace swoich uczniów. Albo sprzątasz u siebie w domu. Albo robisz tysiąc innych rzeczy, które teraz nie przychodzą mi do głowy. Weźmy choćby twoją szafę. Wszystko w twoim życiu jest właśnie takie: porządne, poukładane, grzeczniutkie. A wiesz dlaczego?

– Chętnie się dowiem.

– Bo gdzieś w twojej głowie tkwi przekonanie, że jeśli wszystko uporządkujesz, wszystko przewidzisz, wszystko dobrze zorganizujesz, to nic złego się nie stanie. Właśnie tak, nie rozumiesz? – Mauricio patrzy na Ruska, jakby chciał go zmusić do udziału w dyskusji. – Jak gdyby kontrola nad drobiazgami zapewniała kontrolę nad tym, co ważne. Trudno o większy idiotyzm, ale ty się zachowujesz tak, jakbyś odkrył najwyższą prawdę. Właśnie to jest w takich jak ty najgorsze.

– A tacy jak ty, to co?

– Nie przerywaj mi, bo mam coś w rodzaju objawienia. – Mauricio spogląda teraz to na Fernanda, to na Ruska, z entuzjazmem, który temu ostatniemu wydaje się niezdrowy. – Jeszcze nie pojmujesz? Twoje obsesje są jak wyznanie wiary. Wierzysz, że świat ma wewnętrzny porządek, opiera się na jakichś regułach, i że jeśli je odkryjesz i zrozumiesz, i będziesz szanował, to życie się do tego dostosuje, też będzie porządniutkie i szczęśliwe.

– Odnoszę wrażenie, że ci odbija…

– Tym, któremu odbiło, ale już dawno, jesteś ty, Fernando, nie ja. Od śmierci Małpy zadręczasz nas sprawą tego Pittilangi, a sam wiesz najlepiej, że to na nic. Że Małpa dał ciała na całego. Że wywalił tę kasę w błoto. Że zawsze był głupkiem, którego forsa się zwyczajnie nie trzymała.

– Przestań, Mauricio. – Rusek próbuje interweniować.

– Nie przestanę. A ty, Rusek, nie pouczaj mnie w kwestii pieniędzy, bo jesteś pod tym względem taki sam jak Małpa, albo jeszcze gorszy. Różnica polega na tym, że ty zawsze byłeś goły jak święty turecki, a ten idiota miał przynajmniej tyle sprytu, żeby skorzystać z okazji i czegoś się dorobić, chociaż potem, jak zwykle narwany i niedojrzały, stracił wszystko na tej żałosnej próbie zgrywania menedżera. Co on, do cholery, mógł wiedzieć o kupowaniu i sprzedawaniu piłkarzy, no, powiedz? Co, do cholery, mógł wiedzieć? I ty, Rusek, ponosisz za to taką samą winę, jak on, bo zamiast go powstrzymać, jeszcze go nakręcałeś, zamiast go ściągnąć na ziemię, sam podniecałeś się jego pomysłem. A ty, Fernando, też nie kiwnąłeś palcem.

– Ja nie miałem o niczym pojęcia.

– A może wcale nie chciałeś nic wiedzieć?

– Bierzesz mnie za kłamcę?

– Ja cię za nic nie biorę. Ale skoro tak lubisz stroić się w piórka samarytanina, powinieneś był w porę zadziałać. Ale nie, przecież Małpie nie mogłeś nic powiedzieć. Taki układ.

– Jaki znowu układ?

– Nie udawaj idioty, Fernando. U was w domu od początku tak było, że jak tylko twój braciszek wpadł na jakiś pomysł, wasza stara zaraz rozpływała się z zachwytu. A ty zawsze z boku, zawsze na doczepkę. Cały spragniony, żeby cię do siebie dopuścili, żeby cię wzięli do środka, ale, niestety, wiecznie wypychany na zewnątrz.

Rusek przymyka oczy, jakby nie chciał patrzeć na niemożliwy do powstrzymania kataklizm.

– Co cię obchodzi, jakie relacje łączą mnie z moją starą? – drze się Fernando. Rusek kątem oka widzi, że kelner, który ich zresztą zna, zamierza wkroczyć do akcji.

Zamiast odpowiedzieć Fernandowi agresją, Mauricio tylko wzdycha. Aż poczerwieniał z wściekłości, ale mówi spokojnie.

– Racja, Fernando. Słusznie. To nie moja sprawa. I, prawdą a Bogiem, zdecydowanie za długo robiłem ci za chórek w tym cyrku.

Fernando zwraca się do Ruska.

– Najwyraźniej nadużyliśmy cierpliwości jaśnie pana. Chyba powinniśmy, Rusek, przeprosić.

– Ruska do tego nie mieszaj, bo nie o niego tu chodzi.

– A, czyli chodzi wyłącznie o mnie.

– Owszem, o ciebie. Rusek przyklaśnie każdej głupocie, którą wymyślisz. Jest za dobry. I ty go wykorzystujesz.

– Co takiego? Sam nie wierzę w to, co słyszę.

– Więc nie wierz. Ale na mnie więcej nie licz.

– To wiemy od zawsze. Że na mecenasa nie ma co liczyć.

Mauricio znowu niecierpliwie wzdycha.

– Przejadło mi się to wszystko, Fernando. Skoro chcesz jak zwykle udawać, że świat jest taki, jak sobie życzysz, a nie taki, jaki jest naprawdę, to proszę bardzo. Ale mnie daj już spokój. Bo to ty wciąż sypiesz nowymi pomysłami, to ty tryskasz niewyczerpanym optymizmem, to ty zawsze siejesz zamęt i nigdy nie odpuszczasz, to ty nie przyjmujesz do wiadomości, że ktoś ma dosyć, i to ty w swojej niedojrzałości nie rozumiesz, że pewnych rzeczy nie da się naprawić. Nie Rusek, nie ja, tylko ty, Fernando. I jeśli on zechce cię dalej wspierać, jego sprawa. Ale mnie już w to nie mieszaj, bardzo cię proszę. Ja mam tego potąd. Bo ja, owszem, umiem powiedzieć „dość”.

– Czasem mi się wydaje, że nie umiesz powiedzieć nic więcej.

Patrzą na siebie przez dłuższą chwilę, a Rusek, który przygląda się im obu, myśli, że krzywda, jaką sobie wyrządzają, jest, być może, nie do naprawienia. W końcu Mauricio wstaje, rzuca na stół dziesięć peso i wychodzi bez pożegnania.

Kartki na wietrze

Подняться наверх