Читать книгу Kartki na wietrze - Eduardo Sacheri - Страница 6
1
ОглавлениеPo wyjściu z cmentarza stoją przez dłuższą chwilę na chodniku, jakby musieli dopiero zdecydować, gdzie iść albo co robić dalej. Fernando patrzy na przyjaciół. Mauricio spuszcza wzrok. Rusek wytrzymuje spojrzenie Fernanda i jego oczy wypełniają się łzami.
Czyli to już to. Śmierć Małpy. Przez osiem miesięcy w czasie bezsennych nocy Fernando właśnie tak sobie to wyobrażał. Tak, a przecież inaczej. Rzeczywistość jest prostsza, bardziej elementarna. Bo to już to: zimowe słońce, które kryje się gdzieś za Castelar, wysoki mur cmentarza, długi chodnik, ciężarówki i oni trzej, wciąż niezdecydowani, co robić.
Rusek wskazuje podbródkiem skrzyżowanie z ulicą Yrigoyena.
– Napijecie się kawy?
Mauricio kiwa głową i we dwóch ruszają przed siebie. Fernando zwleka. Nie ma ochoty na kawę. Tyle że nie ma też ochoty tak stać ani wracać na cmentarz. Nie ma ochoty na nic.
Podąża za nimi, z rękami w kieszeniach, i wkrótce ich dogania. Po drugiej stronie ulicy mieści się nędzny bar, gdzie sprzedają hamburgery i hot dogi, ale również kawę. Rusek idzie złożyć zamówienie, pozostali siadają przy stoliku pod oknem. Mauricio rozgląda się po wnętrzu. Jedna z lodówek z napojami cieknie. Okienny parapet lepi się od brudu. Na ścianie wymalowano pękatego hamburgera: „Tylko 8 peso”, zachęca wielki pomarańczowy napis.
– Co za nora – zauważa Mauricio.
Fernando przytakuje z bladym uśmiechem.
– Małpa byłby zachwycony – odpowiada. – Zawsze uwielbiał takie podupadłe lokale.
Teraz to Mauricio słabo się uśmiecha, a Fernando uświadamia sobie, że nigdy dotąd nie mówił o Małpie w czasie przeszłym. Rusek przynosi kawę. Ponieważ stolik jest kulawy, plastikowe kubki chwieją się i z tego, który przypadł Mauriciowi, wylewa się większość płynu. Rusek wraca do lady, żeby poprosić obsługującego o jakąś ścierkę.
– Jak to do niego dotrze… – szepcze Mauricio, patrząc za przyjacielem. – Bo na razie jeszcze nie dotarło.
– To prawda – zgadza się Fernando, wspominając czuwanie przy zwłokach i pogrzeb.
Wczoraj i dzisiaj Rusek kilka razy płakał, ale nie potrafił usiedzieć na tyłku nawet pięciu minut. Poza tym przezornie – Fernando jest tego pewny – ani na chwilę nie zbliżył się do trumny. Czy dzięki temu odczuwał mniejszy ból? Czy na coś się zda zaprzeczanie faktom?
– Jak chcecie, możemy podłożyć pod tę nogę kawałek papieru – proponuje teraz, zjawiając się ze szmatą.
– Zostaw to, Rusek. Nie będziemy się opierać i po sprawie.
Fernando zastanawia się, czy istnieje sposób na zmierzenie bólu, ustalenie jego natężenia, umieszczenie go na skali. Który z nich trzech cierpi najbardziej? I jeszcze jedna wątpliwość: czy pokrewieństwo wpływa na siłę cierpienia? Bo jeśli tak, to on, Fernando, powinien być najsmutniejszy ze wszystkich. Tamci dwaj są przyjaciółmi Małpy. Byli. A on jest jego bratem. Był. Przeklęta gramatyka.
Z drugiej strony Rusek przyjaźnił się z Małpą od piątej klasy. Co bardziej się liczy, kiedy się cierpi? Więzy krwi i znajomość od początku życia czy trzydzieści lat najwierniejszej przyjaźni? Trudne pytanie. Bezsensowne, owszem, ale i trudne.
– Co się tak zagapiłeś na ten stół?
Mauricio wyrywa go z rozmyślań czy też raczej zmienia ich bieg. Bo Fernando, podnosząc głowę, dochodzi do wniosku, że z nich trzech z pewnością to on cierpi najmniej. Po takim egoiście wszystko spływa jak po kaczce. Fernando od razu źle się czuje z tą myślą. Jakby w zaistniałych okolicznościach okazała się zbyt podła.
– Zwyczajnie się zawiesiłem.
Pociąga długi łyk kawy. Jest kwaśna, jakby podgrzewali ją od rana. Fernando krzywi się z obrzydzeniem. Koledzy najwyraźniej podzielają jego opinię. Ulicą przejeżdża ciężarówka z krowami, hałasując tak, że przez chwilę nic nie słychać. Wszyscy trzej wyglądają na zewnątrz, na niekończący się sznur samochodów, autobusów i ciężarówek.
– Sądzę, że gdyby zorganizować konkurs na najbrzydszą ulicę świata, wygrałaby Yrigoyena – mówi Mauricio.
– Może i tak – odpowiada Fernando i jednym haustem dopija kawę.