Читать книгу Kartki na wietrze - Eduardo Sacheri - Страница 8

2

Оглавление

Mauricio sięga po aktówkę, wyjmuje notes, otwiera na stronie pokrytej jakimiś bazgrołami i zaczyna tłumaczyć:

– Mam wszystko mniej więcej przemyślane. Bez niektórych szczegółów, bo brakuje części wyciągów z banku. Twoja stara – zwraca się do Fernanda – zgodziła się ich w najbliższym czasie poszukać. Tyle że chyba nie bardzo się w całej sprawie orientuje. Może gdybyś jej pomógł…

– Nie mieszkam u niej od szesnastu lat, Mauricio. Nic nie wiem o tych papierach.

– Tak, ale ona bardzo się postarzała. Sam widziałeś…

– Takimi rzeczami zawsze zajmował się Małpa.

Fernando napotyka wzrok Mauricia i poprawia się na krześle. Nie trzeba być szczególnie przenikliwym, żeby wychwycić malujący się w tym spojrzeniu wyrzut. Tamten myśli teraz, że źle zrobił, nie przejmując kontroli nad całą sprawą kilka miesięcy wcześniej, kiedy stało się jasne, że Małpa umiera. Fernando nie zdecydował się na to właśnie dlatego. Bo Małpa umierał i podejmowanie takich decyzji, porządkowanie dokumentów, precyzowanie niejasności, rozstrzyganie wątpliwości wydawało się przyspieszać koniec. Rusek wstaje i idzie do baru, żeby nie musieć czekać, aż kelner podejdzie przyjąć zamówienie. No i żeby – myśli Fernando – nie słuchać złych wieści, z którymi zaraz wyjedzie Mauricio.

– Mów – rzuca Fernando.

– Jest gorzej, niż przypuszczaliśmy. W banku prawie nic nie zostało. Jakieś resztki. Pytałem twoją starą, czy nie mieli jakiegoś ubezpieczenia albo papierów wartościowych…

– Papierów wartościowych? Małpa? – Fernando wcale nie chce być złośliwy, czasami jednak pomysły Mauricia wyprowadzają go z równowagi. Wczuł się w rolę prawnika. Notes, posrebrzane pióro, nowiutka aktówka. Przyjaciel rodziny, zatroskany, ale ostatecznie prawnik. Czyli że ani ubezpieczenia, ani papierów wartościowych.

– Twoja mama mówi, że nie – odpowiada Mauricio, nie wyczuwając sarkazmu.

– Ech, Mauricio. Jeśli chodzi o papiery wartościowe, to Małpa miał kiedyś takie bony wystawiane przez Ochotniczą Straż Pożarną z Morón. I to wszystko, stary.

– Wiem. Osobiście musiałem je spieniężyć.

– W porządku. Więc co teraz?

– Teraz nic. Nie ma kasy. Z tego, co dostał, jak go wyrzucili, nic nie zostało. A sporo tego przecież było. Dokładnie dwieście sześć tysięcy czterysta siedemdziesiąt pięć dolarów – uściśla Mauricio, zerkając na inną stronę swojego notesu. – Nie zapominaj, że to ja negocjowałem jego odprawę.

Pewnie. I to ty kazałeś sobie płacić, chociaż chodziło o starego kumpla. Fernando myśli tak, ale tego nie mówi.

– Więc co teraz?

– Rzecz w tym, Fernando, że nie mam pojęcia. Całą forsę Małpa wydał na tego piłkarza. Tego…

– Pittilangę. Maria Juana Bautistę Pittilangę – podpowiada Fernando, tonem, który znaczy: „Powinieneś wiedzieć”. Skoro już czynią sobie wyrzuty, to nawzajem.

W tym momencie wraca Rusek, niemal żonglując gorącymi kubkami.

– Nie byłoby prościej poprosić kelnera? – pyta Mauricio.

Oczywiście, że byłoby prościej, myśli Fernando. Ale proste rozwiązania nigdy Ruska nie pociągały. Rozstawia kubki i siada.

– I jak tam?

– Do dupy – odwarkuje Fernando, jakby ten zmęczony unik mógł się na cokolwiek przydać.

Kartki na wietrze

Подняться наверх