Читать книгу Z pamiętnika zajętej wróżki - Ewa Zdunek - Страница 12
12 września, poniedziałek
ОглавлениеJurek zachował się wspaniale, bo zgodził się, choć jak się później okazało, on nad tą książką dopiero pracuje i niewielu osobom o tym powiedział. Od rana pół miasta zaczęło do niego wydzwaniać, co to za książka, i że oni chcą ją przeczytać jako pierwsi. Jurek, wybudzony nagle, w ogóle nie skojarzył, o co chodzi, i myślał, że dalej śni. Powiedział więc, że pisze i książki, i wiersze, i erotyki, i teraz jego wydawca chce to wszystko naraz, a fragmenty czytane w telewizji, proszę bardzo, świetna reklama. Biedny Jurek, przez miesiąc chyba nie wstanie od komputera. W czwartek, zgodnie z obietnicą, przeczytam na wizji pierwszy odcinek tej historii o wampirach.
Ojciec powiedział mi dziś na schodach, że powinni mnie egzorcyzmować. Czemu nie, mogę nawet poprosić zaprzyjaźnionego księdza. Ksiądz Rafał to przesympatyczny człowiek. Ojciec doskonale go zna, bo pani Danusia współpracuje przecież z pobliską parafią.
Nie rozmawiałam z nim od dawna, chętnie go odwiedzę i zapytam, ciekawe, jak na to zareaguje. Widuję go tylko z daleka, jak biegnie truchtem w powiewającej sutannie. Roksana skrycie się w nim podkochuje. Nic dziwnego, to bardzo przystojny mężczyzna. Czasem żal mnie ogarnia, gdy widzę młodych kleryków, tak pięknych, że miałoby się ochotę postawić ich na piedestale i tylko wielbić. No cóż, Pan Bóg też woli tych pięknych.
Pani Danuta przypomina mi ogromnego pączka. Jest niewysoka, z każdej strony okrągła i strasznie słodka. Prawie każde słowo zdrabnia i wykonuje taki gest, jak gdyby chciała mnie podszczypać w policzki. Wydyma przy tym wymalowane usta w dzióbek i cmoka. Czuję się przy niej jak mała dziewczynka, przypominam sobie wszystkie moje niecne postępki i psoty. Zupełnie nie pasowała mi do zakładu pogrzebowego, i słusznie, bo interesem tym zawiadywał jej zmarły mąż, świętej pamięci Henryk Chłodny. Nazwisko w sam raz dla grabarza. Ich syn, Mateusz Chłodny, przypomina nieboszczyka wyciągniętego z chłodni. Chudy, blady i pozbawiony emocji. Pani Danuta z tą swoją słodką aparycją stanowi tak duży kontrast, że przez chwilę zastanawiałam się, czy to wszystko dzieje się naprawdę.
Biuro zakładu pogrzebowego, który nosi nazwę „Zacisze”, znajduje się na parterze starej kamiennicy, w pobliżu dużego biurowca. W środku też jest raczej chłodno, mam na myśli wystrój i kolory. Dominują biel i czerń, wszystko poważne i surowe. Ojciec zaciągnął mnie tam pod pretekstem pomocy przy zabieraniu czegoś do prania. W istocie chodziło jednak o to, żebym została zaprezentowana gawiedzi zakładu i prawdopodobnie oceniona. Jak jałówka na targu. Mateusz stał i się nie odzywał, pani Danusia szczebiotała za to jak skowronek. Skakała dookoła mojego ojca, jakby był szachem perskim. Panie Stasiu to, panie Stasiu tamto, podsuwała mu herbatkę, ciasteczka, serweteczki, jak małemu dziecku chciała usta wycierać. Śmieszne to było. Mnie drażniło, jednak mój ojciec miękł z każdą chwilą. Wyraźnie mu się to podobało. Po godzinie zabraliśmy szmaty i poszliśmy do domu. Oględziny zakończone.
Swoją drogą, nie znałam ojca takiego. Gdybym miała go opisać, to użyłabym słów: zrzędliwy, uparty, wiecznie niezadowolony, niechętny nowościom, raczej stroniący od kobiet. Odkąd mama odeszła, zamknął się w sobie i nigdy bym nie pomyślała, że mógłby ponownie się ożenić. Nie wiem, dlaczego rodzice się rozstali. Ojciec nigdy o tym nie mówi, a ja byłam zbyt mała, żeby rozumieć, co się dzieje. Rodzinne tabu. Może kiedyś zgłębię te tajemnice?
Ale zastanawia mnie też nagły zwrot w poglądach ojca na temat księży. Do tej pory uważał Kościół za zupełnie zbędną, pasożytniczą organizację, złożoną z samych frustratów w sukienkach, a teraz nagle taka przyjaźń z księdzem Rafałem. Coś mi się zdaje, że pani Danusia maczała w tym swoje pulchne, zadbane paluszki. Tylko co ona knuje? Ojciec przebąkiwał, że mogłabym puścić w trąbę Marka i pomyśleć na poważnie o Mateuszu, synu pani Danusi. Akurat! Już się rozpędziłam! Gdzie Chłodnemu do mojego Marka!
Notuję jako spostrzeżenie: Kazimierz chodził dziś wokół naszego budynku z pochyloną głową i przypominał w ten sposób psa tropiącego. Cokolwiek zresztą nieuważnego, bo wdepnął w psią kupę. Nie przejął się tym i po kilku okrążeniach wrócił do domu. Ciekawe, czy Roksana też się tym nie przejęła?