Читать книгу Z pamiętnika zajętej wróżki - Ewa Zdunek - Страница 4
4 września, niedziela
ОглавлениеDebiut telewizyjny okazał się nie taki trudny, jak przewidywałam. O wiele większy stres przeżyłam w charakteryzatorni, gdzie pani Kasia załamała ręce, widząc, jak jestem ubrana. Wtórował jej pan reżyser, czyli Sławek M., w odróżnieniu od Sławka W., czyli operatora kamery. Ubolewali, że nie włożyłam cygańskiej kiecki, najlepiej w czerwono-fioletowy wzór, nie obwiesiłam się złotymi łańcuchami zdobnymi w amulety z króliczych łapek, a w uszy nie wpięłam kół młyńskich. Na domiar złego jestem blondynką, nie brunetką, tylko oczy mnie ratują. Ciemne i diabelskie, jak to pięknie określił Sławek W. No cóż, współczesne wróżki wyglądają zupełnie zwyczajnie, niestety. Poinformowałam zebranych, że miotły też już nie używam, i zasiadłam przed kamerą.
Do programu zostałam zakwalifikowana przez portal ezoteryczny, który uznał, że będzie to świetna reklama zarówno mojej osoby, jak i firmy. Przekonywali, że doradcy pracujący na wizji wręcz nie mogą opędzić się później od klientów, zatem te dwa dwugodzinne dyżury w tygodniu to bez mała prezent dla mnie, bo oni tylko trochę przy tym zyskają. Zgodziłam się. Nigdy nie występowałam przed kamerą, ale w końcu do odważnych świat należy. Trzeba mierzyć się ze swoimi słabościami. Chciałam też zaimponować Markowi, mężczyźnie mojego życia, który także realizował się zawodowo. Pragnęłam, by poczuł się dowartościowany tym, że odnoszę sukcesy jako telewizyjna wróżka. Wydawało mi się, że telewizja sama w sobie będzie magiczna, że klienci, którzy zatelefonują po programie, będą bardziej egzaltowani, bardziej uduchowieni i ich pytania od razu wzniosą mnie na wyżyny duchowej doskonałości. Ogromnie cieszyłam się, gdy pozytywnie przebrnęłam przez casting i zostałam zakwalifikowana do pracy na wizji, oprócz zaledwie pięciu innych osób. Uznałam to za osobisty sukces i coś w rodzaju awansu w pracy. Wprawdzie zaproponowane warunki finansowe nie mają nic wspólnego z telewizyjnym blichtrem, ale jak wyraził się producent programu: „Jak się wylansujesz, to pieniądze będą ci same kapać z kranu!”.
Przed emisją spędziłam sporo czasu w charakteryzatorni, gdzie pani Kasia robiła, co mogła, żebym nie świeciła się „w obrazku”. A ja uparcie się świeciłam. Nie żeby specjalnie, tylko byłam okropnie zdenerwowana. Mój dyżur przypadał podobno na godziny największej oglądalności; wróżka, która prowadziła program przede mną, ściągnęła sporo połączeń, tak mi powiedzieli. To jak miałam się nie denerwować.
Pani Kasia robiła, co mogła. Nawet starała się „wydobyć moje rzęsy”, przez co nie mogłam potem mrugać powiekami, bo były zbyt ciężkie. W lustrze sama siebie nie poznałam, ale istotnie, wyglądałam pięknie.
Pierwsze połączenie dotyczyło snu, a jakże. Pani z przejęciem opisała mi, jak to się jej przyśniło, że w bardzo schludnym pokoju ściany zaczynały na nią napierać. Ona natomiast siedziała po turecku na stole i zawzięcie robiła szydełkiem serwetkę. I co to znaczy? Oba Sławki i reszta ekipy zastygli w oczekiwaniu, co powiem.
– Kochana pani – zaczęłam spokojnie – czy aby przypadkiem nie boi się pani zmian w swoim życiu? Zdaje się, że jest pani zatwardziałą konserwatystką?
– Owszem, nie lubię zmian – przytaknęła klientka. – Wszystko, co nowe, mnie przeraża.
– No właśnie, a to niedobrze. Zmiany w życiu są potrzebne i konieczne. Pani podświadomość wyraźnie panią ostrzega, że już wkrótce coś się w pani życiu zmieni i należy się na to przygotować. To szydełkowanie, cierpliwe tkanie kolejnych fragmentów pani życia, może stać się bardziej misterne, a może – mało skomplikowane…
– Aha – ucieszyła się klientka. – Bo ja teraz mieszkam u siostry, już drugi miesiąc, pomagam jej urządzać mieszkanie i tak się zastanawiałam, czy już nie pora wrócić do siebie, ale ja tak nie lubię zmian…
Później zatelefonowała kobieta, która przez parę minut dopytywała się, czy jest na wizji, bo się nie widzi. Panowie S. kucali ze śmiechu. Gdy w końcu udało mi się ją przekonać, że na wizji pojawia się jej głos, nie twarz, jakkolwiek to brzmi dziwnie i niesamowicie, uspokoiła się, że to nie jest żadne oszustwo i naciąganie ludzi na koszty, i zadała mi pytanie:
– Pani wróżko, czy powinnam rozwieść się z mężem? Bo w sklepie z butami obsługiwał mnie taki przemiły pan, który bardzo mi się spodobał, i gdy poszłam tam jeszcze raz, to zaproponował mi wspólny wyjazd do Zakopanego. Do tej pory wyjeżdżałam tylko z mężem i zwykle już pierwszego dnia urządzał mi sceny zazdrości o recepcjonistów, kelnerów i kierowców taksówek. Stawało na tym, że większość czasu spędzałam w pokoju, samotnie, bo mąż chodził zorientować się w infrastrukturze hotelu. Robił to konsekwentnie i bardzo skrupulatnie codziennie, aż do dnia wyjazdu. Potem kwitował inspekcję jednym stwierdzeniem: „Nie było warto tu przyjeżdżać!”. Zawsze wyrażał niezadowolenie: jedzenia było za mało albo za dużo, było ono za gorące lub za zimne, ewentualnie podane nie w tej kolejności, co należy. W Hiszpanii narzekał na upał, choć to on uparł się, żeby pojechać w lipcu, we Włoszech nie podobało mu się, że w sierpniu są korki na autostradach, a w Finlandii w styczniu drażnił go śnieg na chodniku. Zabytki w Grecji ocenił: „Kupa gruzu, nic ciekawego!”. Po trzech latach małżeństwa oznajmił, że musi się ze mną rozwieść, bo jestem absolutnie nieciekawą osobą o ciasnych horyzontach, której nic nie interesuje. Jednak to on w Luwrze wolał zwiedzać toalety, a w Turcji oświadczył, że do żadnego Stambułu nie pojedzie, bo boi się terrorystów.
No i ten nowo poznany mężczyzna wyznał, że zakochał się we mnie od pierwszego wejrzenia i chętnie pojedzie, chociaż nie ma pieniędzy, bo mu mało płacą. Co ja mam zrobić?
No cóż, gdy tylko padł ostatni znak zapytania, klientkę rozłączyło, a zaraz potem nadali reklamy. Ekspozycja podpasek, proszków do prania i batoników sprawiła, że jakoś głupio mi było dawać tej kobiecie życiowe rady. Niestety, zderzenie z rzeczywistością często bywa bolesne.
No i cóż, praca jak praca, pomyślałam, te same pytania, te same odpowiedzi, tylko w nosie nie można podłubać, bo wszyscy widzą. Tymczasem stres jest ogromny. Dziwnie się czułam, patrząc nie wiadomo gdzie, odruchowo mówiłam do operatora, który stroił miny, i to wytrącało mnie z równowagi. Po dwóch godzinach takiej pracy moje ubranie można było spokojnie wyżymać nad umywalką. Kolejny dyżur w czwartek. Na razie dwa razy w tygodniu, bo mają zobaczyć, jak się „sprzedaję”. Potem może będzie częściej. Ojcu oczywiście nie powiedziałam, dyżury są po południu i wieczorem, może nie przełączy akurat na ten kanał w telewizji.
Roksana trochę mi zazdrości. Ukończyła właśnie specjalny kurs, jak prezentować się publicznie, i wyraźnie dała mi do zrozumienia, gdy wychodziłam z domu, że mogłabym i dla niej coś tam wyszukać. Tylko co? Pranie na ekranie? Program o gotowaniu pościeli w krochmalu albo o przyszywaniu guzików? Pewnie skrytykuje mnie, wytknie wszystkie potknięcia na wizji. Trudno, oby tylko nie wygadała się ojcu.