Читать книгу Z pamiętnika zajętej wróżki - Ewa Zdunek - Страница 14
15 września, czwartek
ОглавлениеMarek uznał za stosowne poinformować mnie, że jest niezwykle wprost zazdrosny. Nie sprecyzował tylko o kogo, czy o dziewczynę pana Przemka, czy o pana Przemka, czy o tajemniczego Kazimierza, a może o klientów pralni płci męskiej. Fakt, ostatnio stale o nich mówię. Może miał przesyt? Wyrzucił to z siebie rano, przez telefon, i się rozłączył. Dlaczego on wszystko przekazuje mi telefonicznie?
Ale i tak uważam, że to jest słodkie. Takie męskie. Zazdrość w relacji jest potrzebna niczym przyprawa w zupie, oby tylko nie za dużo. Wciąż mam w pamięci słowa pani Zosi, ale jakoś nie mogę w to uwierzyć. Marek groźny? Niemożliwe!
Mój ukochany Marek, który co rano wysyła mi tuzin uśmiechniętych słoneczek, pozdrawia w ciągu dnia, życzy dobrego ranka, pięknego przedpołudnia, wspaniałego popołudnia, cudownego wieczoru i słodkich snów! Nie ma na świecie bardziej oddanego mężczyzny niż Marek. Przy tym stale powtarza mi, że już zawsze będziemy razem, nikt ani nic nas nie rozłączy. Jak mogłabym zatem nie wierzyć Markowi?
Spotkałam się dziś z Jackiem, moim znajomym psychiatrą, spotkanie w biegu, bo on wyjeżdża na jakiś staż do Ameryki Południowej. Nie będzie go prawie pół roku, wraca dopiero w marcu. Korzystając ze swojego specyficznego poczucia humoru, oznajmił, że liczba spotykanych wariatów jest tak duża, iż musi pojechać gdzieś, gdzie wreszcie porozmawia z kimś normalnym. Akurat tam mu się to uda! Powodzenia. Ale i tak szczęściarz, leci do Brazylii i Chile, dlatego uznał, że jedne gatki na zmianę w zupełności mu wystarczą, bo tam ciepło. Sam już chyba zwariował.
– Jacek, co ja bez ciebie zrobię? – zamiauczałam, a Jacek roześmiał się szeroko.
– Przecież jesteś już w związku. – Rozłożył szeroko ręce i zaklaskał nad głową. – Spełniło się twoje marzenie, masz faceta, nie jesteś już samotna, o co ci chodzi?
Popatrzyłam na niego ponuro i odparłam:
– No właśnie. Tak bardzo tego chciałam, a teraz mnie uwiera. Chyba jestem nienormalna.
Jacek uśmiechnął się po swojemu, a ja kontynuowałam.
– Bycie „w związku” oznacza notoryczny brak czasu. Uporządkowane, nudne życie samotniczki zamieniam powoli w huragan zdarzeń, które burzą mi ułożony wcześniej schemat dnia.
Jacek tylko na to prychnął.
– Ale nie narzekam, o nie. Po prostu mam teraz mniej czasu na wszystko, a może tylko jestem gorzej zorganizowana?
We wzroku Jacka mignęło politowanie, ale ciągnęłam, siedząc u niego na kozetce.
– No bo zobacz, w pierwszej fazie poznania kogoś, kim jesteśmy zainteresowani, pojawia się chęć, by przebywać z nim bez przerwy, cały czas mieć go przy sobie, utrzymywać kontakt bodaj telepatyczny. Później zapał słabnie, zwłaszcza gdy przychodzi rachunek za telefon, ale ochota, żeby jak najwięcej i jak najczęściej, pozostaje. Wreszcie nastaje upragniony moment, gdy fatygant przestaje być fatygantem, a staje się chłopakiem, narzeczonym, partnerem, Tym Jedynym. Wtedy w naturalny sposób budzi się potrzeba, aby rzeczywistość jakoś przekształcić stosownie do zmiany statusu owego fatyganta. Sama nie wiem, czy przeraża mnie to, że już ktoś pojawił się w moim życiu, a ja za bardzo przywykłam do roli samotnej, czy też dzieje się coś, czego nie dostrzegam, i to moja podświadomość mnie ostrzega?
Jacek usiadł wygodniej w fotelu, wyłączył terkający co chwilę telefon i powiedział poważnie:
– A może po prostu to nie jest człowiek dla ciebie? Może tak bardzo chciałaś przestać być samotna, że zagłuszyłaś w sobie prawdziwe oczekiwania i potrzeby. Obawiam się, że sama musisz znaleźć odpowiedzi na swoje pytania. Czy to magia i romantyzm, które towarzyszyły waszemu poznaniu się, tak cię w nim pociągają, czy on sam? Co o nim wiesz, a może tylko wydaje ci się, że coś wiesz? Co wiesz o sobie? Odpowiedzi na te wszystkie pytania powinny paść, zanim wejdziesz w relację.
Jacek wstał i przeszedł się po pokoju, przez chwilę popatrzył przez okno, ale tam robotnik stojący na rusztowaniu właśnie zaczął dłubać w nosie, odwrócił się więc do mnie i powiedział:
– Przed wojną było łatwiej. Na takim etapie starający się mógł już zapraszać wybrankę na wspólny spacer bez przyzwoitki oraz odwiedzać dom rodzinny dziewczyny bez wcześniejszej zapowiedzi. Mógł również przychodzić bez czekoladek. W ten sposób mieli okazję się lepiej poznać i przekonać, czy warto brnąć w to dalej. Wzajemne poznawanie się, bez pośpiechu, jest niezwykle ważne i niewiarygodnie niedoceniane w obecnych czasach. Ludzie śpieszą się, jakby żyli o połowę krócej, tymczasem akurat kwestie dotyczące relacji wymagają czasu, tak jak roślina na grządce.
– Czekoladek? – zdziwiłam się.
– Przed wojną – uśmiechnął się Jacek. – Mówiło się, że starający się kawaler, gdy przychodzi do panienki, powinien mieć na sobie garnitur ciemny, ale nie czarny, stosownie dobrany krawat, czystą koszulę, czyste ręce oraz trzymać w ręce bukiet i pudełko czekoladek. To był element nieodzowny. Bez czekoladek facet był skończony. Gdy otrzymywał rangę stałego absztyfikanta, z przychodzenia w towarzystwie słodyczy był zwolniony.
Zarechotałam, a Jacek tylko machnął ręką i kontynuował. Robotnik zdawał się także słuchać wykładu, bo przestał dłubać, choć palca z nosa nie wyjął. Okno było uchylone i może istotnie słyszał, co mówi Jacek, i to go zainteresowało.
– Teraz nastały czasy trudne – kontynuował Jacek – bo do końca nie wiadomo, co wypada, a co nie, co jeszcze jest tradycją, a co już staroświeckim obciachem. Iluż ja pacjentów wysłuchałem, którzy o tym mówili! A przecież te staroświeckie dyrdymały miały swój sens, były niekiedy wręcz bardzo pomocne. Poza tym przed wojną upragniony narzeczony był po to, aby rodzice mogli wypchnąć wreszcie pannę z domu, teraz natomiast często kawaler wprowadza się do dziewczyny. Albo oboje posiadają już własne, osobiste lokum, co jeszcze bardziej utrudnia sprawę, bo pojawia się problem: kto do kogo ma się wprowadzić?
Popatrzyłam na Jacka z niedowierzaniem, jasnowidz czy co?
– Masz rację, Jacku – powiedziałam. – Ja sama przeżywam teraz takie dylematy, znam go od kilku tygodni, spotykamy się regularnie, a już ciążą mi takie problemy. Zamiast cieszyć się samą z nim znajomością, ja się wciąż martwię i myślę. – Usiadłam wygodniej na leżance, a robotnik za oknem oparł się wygodniej o parapet okna. – Marek jest nocnym markiem, pracuje przeważnie wieczorem i w nocy, tak lubi, tak woli, wstaje dość późno, rozkręca się późnym popołudniem, rano nie ma z niego pożytku. Przysłowiowa „sowa”. Ja natomiast bliżej północy jestem już zupełnie nieprzytomna, nocne dyżury na portalach ezoterycznych zawsze stanowiły dla mnie karę za grzechy i czyściec na Ziemi. Lubię wstać o świcie, powitać świat, gdy jeszcze śpi. Wielokrotnie przyroda nagradzała mnie za to niecodziennym widokiem rozwijających się pąków wiosną, pochodu jeży maszerujących dziarsko środkiem ulicy czy bajkowym obrazkiem zimy w postaci nieskalanego ludzką nogą śniegu, zjawiskowo błyszczącego na niebiesko. Tego nie można zobaczyć o dziesiątej. Oczywiście, w ciągu dnia jest ten obszar wspólny, kiedy obydwoje jesteśmy dość przytomni, aby wiedzieć, co do siebie mówimy. Ale we mnie rosną obawy, że nie dopasujemy się do siebie. Chodzi mi o to, że Marek jest taki kochany, wspaniałomyślny i dobry, i na pewno by umiał zrezygnować ze swoich potrzeb, żeby tylko mnie uszczęśliwić. Tymczasem ja nie jestem pewna, czy mnie byłoby stać na coś podobnego.
W tej chwili pan robotnik nagle zapukał w okno. Jacek otworzył je, a wtedy ten gość wyrzucił z siebie słowa jak pociski:
– Panie, to są wydumane problemy, mają takie za dobrze i we łbach im się, za przeproszeniem, przewraca. Przestańcie, baby, wyszukiwać dziury w całym tam, gdzie ich nie ma!
Krzyczał coś jeszcze, ale Jacek zdecydowanym ruchem zamknął okno i zasłonił je roletą. Po tym wystąpieniu jakoś nie miałam już ochoty kontynuować wątku. Coś zabolało mnie w środku. Powiedziałam Jackowi, że mu zazdroszczę. U nas słońce gaśnie przed jesiennym chłodem, a on będzie niedługo uganiał się za półnagimi wariatkami na wrotkach.
Pokazałam mu na odchodnym fragment twórczości Jurka, którą to twórczość dziś wieczorem zaprezentuję na wizji. Uśmiał się jak norka. To chyba dobry znak? Taktownie, jak na psychiatrę przystało, udał, że istotnie nasza rozmowa na dziś dobiegła końca.