Читать книгу Pisarz rodzinny - Gregoire Delacourt - Страница 3
ОглавлениеKiedy miałem dziewięć lat, dołączyłem do grona tych, którzy talent posiedli zbyt wcześnie.
Przypomnijcie sobie. Joselito. Billy. Les Poppys. Melody. Jordy. Santiana. Kenji Sawada.
Słowa zużywały się w miarę, jak rosłem.
Po raz pierwszy usłyszałem wyrażenie słomiany ogień i pojąłem, że słowa, nawet gdy są ładne lub zatrącają wiejską sielanką, potrafią być okrutne.
Kiedy miałem dziewięć lat, poznałem, czym jest upadek.
Wypisuje, co mu się podoba – brzmiała opinia nauczycielki. − Powinien iść do pedagoga szkolnego. Słowa dyrektorki były gwoździem do trumny. Musi powtórzyć klasę. Należy zastanowić się nad terapią.
Tuż przed moimi dziesiątymi urodzinami moi rodzice zebrali się na konklawe.
Przez jeden dzień i jedną noc obłoki gitanów jednego mieszały się z obłokami royale menthole drugiego, łącząc się w zbrodnicze opary. Przez cały ten czas mój brat, moja siostra i ja siedzieliśmy za drzwiami salonu z czerwonymi oczami narkomanów i zagłodzonymi żołądkami skazańców oczekujących na wyrok. Kilkakrotnie mój młodszy o trzysta sześćdziesiąt trzy dni brat rozpościerał swe skrzydła i pomrukiwał melodie Tino Rossiego. Moja bardzo mała siostra, zazwyczaj oscylująca wśród tonów piskliwych, zaczęła mówić niskim głosem. Ja zaś cisnąłem na papier toaletowy wiersz ostatecznej apokalipsy:
Żegnam już Valenciennes
Żegnam już łańcuch ten
Żegnam także mój sen.
Nadchodził nowy dzień.
W salonie kończyły się papierosy. Kaszel zastępował słowo. Konklawe dobiegało końca. Nasz braterski związek miał wkrótce pęknąć.
Rodzice wychynęli spośród oparów z podkrążonymi oczami, ziemistą skórą, skołowaciałymi językami i tłustymi włosami; nagle zdawali się starzy.
− Édouard pójdzie do internatu.
Moje słowa nie mogły nic zmienić. Ani grube, ani zdrobniałe. Ani gorzkie, ani słodkie, ani zaprawione żółcią, ani ociekające miodem.