Читать книгу Pisarz rodzinny - Gregoire Delacourt - Страница 4
ОглавлениеJesień 1970, zabójczy sezon dla moich kamratów. Mauriac. Dos Passos. Mishima. Wkrótce Follain.
Tamtego dnia, w dzień rozpoczęcia roku szkolnego, mój ojciec siedząc za kierownicą swojego DSuper 5 dotarł do Amiens w niespełna dwie godziny.
Wyobraźcie sobie scenę z filmu Claude’a Sauteta.
Samochód podskakuje na szosie; wydaje się, że frunie. Jest to efekt wywoływany przez zawieszenie hydropneumatyczne, który w przyszłości tysiące ludzi przyprawi o wymioty. Mężczyzna za kierownicą odpala nowego papierosa od niedopałka poprzedniego, ani na chwilę nie przestaje palić. Przypomina Michela Piccolego. Okna są zamknięte z powodu aerodynamizmu (jest to podówczas nowe słowo, wymawiane z odcieniem szacunku lub nieufnym wydęciem warg).
Obok kierowcy – nie widać go w pierwszym momencie, ponieważ wciąż jest nieduże − siedzi, tonąc w dymie, dziecko. Poeta zmarły przy narodzinach. Pisarz, który nie pisze. Słomiany ogień.
− Wiem, że to trudne – mówi palacz gitanów. – Ja też płakałem, kiedy wyjeżdżałem do Algierii. Kiedy wróciłem, nie miałem już łez.
I ponieważ od papierosów zaschło mu w gardle, kierowca zatrzymuje swój nowoczesny automobil przed jedną z kawiarni przy placu koło dworca kolejowego w Amiens. Jest dziewiąta trzydzieści. Rozpoczęcie roku szkolnego jest o dziesiątej.
− Mamy czas – mruczy Michel Piccoli.
Zamawia ciemnego pelfortha, czekoladę na gorąco, dwa croissanty. Później, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, w jego dłoniach pojawia się książka w wydaniu Livre de Poche. Brzegi są pomarańczowe. Gwasz na okładce przedstawia grupę wieśniaków biesiadujących pod gołym niebem. Stary mężczyzna nalewa coś młodzieńcowi z blond czupryną; za ich plecami pozuje dumny ze swojego poroża jeleń. Jest to powieść Jeana Giono. Niech moja radość trwa.
− Masz. Przekonasz się, pisanie uzdrawia.
Dziecko patrzy na ojca i nie rozumie. Z czego uzdrawia? Ojciec wyczuwa zakłopotanie, uśmiecha się, ale nie wyjaśnia nic; zaczęło się. Dziecko lubi jego nieczęsty uśmiech.
Oczywiście przybywają spóźnieni. Michel Piccoli pomaga synowi posłać ostatnie łóżko w sali sypialnej, stojące opodal drzwi do toalety. Ma teraz te same delikatne ruchy, co jego filmowa żona, kiedy ścieli łóżka dzieci w ich dużym domu wychodzącym na ogród.
Ojciec odprowadza syna na apel do sali, gdzie wszyscy już wstali, i dziecko nie może przepuścić okazji do podchwycenia rymu. Ale palacz nie uśmiecha się już, zdjęty nagłym przerażeniem na myśl o opuszczeniu swojego malca. Odwraca się gwałtownie, biegnie w stronę aerodynamicznego pojazdu. Nie daje synowi szansy, by mu powiedział, że te łzy w samochodzie wzięły się od dymu papierosowego i że tak, tak, było mi smutno.
Cut.