Читать книгу Moje podróże z lotką - Jadwiga Szalewicz - Страница 14

Babcia Marianna

Оглавление

Pochodziła ze wsi Tarczyn, gdzie przyszła na świat w 1892 r. Całe życie ciężko pracowała. W 1908 r. wyszła za mąż za Benedykta, mistrza murarskiego. W posagu dostała rower i złoty zegarek z dewizką. Nie cieszyła się zbyt długo swoim majątkiem. Rower ktoś ukradł, a zegarek zabrali dziadkowi Niemcy.

Z mężem przeżyła pięćdziesiąt burzliwych lat, rodząc trzynaścioro dzieci, z których tylko czworo przeżyło. Benedykt był trudnym życiowym partnerem, ale tego dowiedziałam się znacznie później.

Babcia Marianna potrafiła robić sztuczne kwiaty, szydełkowała piękne serwety i obrusy, którymi handlowała na bazarze Kercelego, największym targowisku przedwojennej Warszawy. Można tam było kupić i sprzedać wszystko. Z opowiadań babci wynikało, że na targu handlem zajmowali się nie tylko bogaci Żydzi, ale też biedni ludzie, którzy chcieli innym biednym sprzedać stare, cerowane ubrania, zelowane buty czy inne niezwykle potrzebne rzeczy. Tutaj było wszystko, a jeżeli czegoś brakowało, handlarz umawiał się z potencjalnym klientem na dzień i godzinę, dostarczając towar. Na tym placu handlowała babcia Marianna. Swoje piękne papierowe kwiatki na długich drutach wbijała w kulę z drewna. Przyciągało to biedną klientelę, która kupowała kolorowe marzenia zamknięte w bukietach po kilka groszy za sztukę. Za możliwość handlowania na targu trzeba było uiścić niewielką opłatę, ale babcia zawsze handlowała z ręki. Nie miała stałego miejsca, nie miała budy, przechadzała się wśród straganów, zachęcając do zakupów głośnym wołaniem. Tylko handlarz miły i dowcipny miał szanse na sukces i zwiększoną sprzedaż. Po odliczeniu pieniędzy zainwestowanych w kolorowy papier i druty pozostawała skromna kwota dokładana do wydatków na życie.

Szpilorek, czyli drewniana rączka wypolerowana od ciągłego trzymania, zakończona ostrzem, był najważniejszym narzędziem babci. Służył do przekłuwania materiału i formowania kolorowego papieru. Praca odbywała się na wyrobionej desce. Ręce babci, zręczne, chociaż bardzo spracowane, potrafiły czynić cuda.

Po wojnie moja babunia również handlowała sztucznymi kwiatami, już nie na placu Kercelego, który w 1946 r. zlikwidowano, tylko na bazarze tymczasowym przy ulicy Pańskiej. Pamiętam, jak siedziała w domu przy stole, a nad jej pomysłowym warsztatem wisiała lampa na długim sznurze. Babcia dłubała kwiatek za kwiatkiem. Siadywałam wtedy na krzesełku i godzinami patrzyłam, jak wycinała, strzępiła, układała piękne słupki i główki kwiatków. Wtedy nawet nie przyszło mi do głowy, że ich sprzedaż stanowiła poważny zastrzyk pieniędzy w powojennym domowym budżecie. Cieszyłam się tylko z towarzystwa babci i z tego, że pozwalała mi na siebie patrzeć. Gdy już wykonała odpowiednią liczbę kwiatków, wstawała zmęczona od stołu i pytała:

– Chcesz coś zjeść?

Dziadek bardzo lubił boczek, więc nie mogło go zabraknąć. W ten sposób stał się on także moją ulubioną potrawą. Jadłam go wyłącznie z musztardą. Dostawałam pajdę chleba, kubek czarnej kawy z cykorią i siedziałyśmy z babcią, wspólnie jedząc.

Babcia przeżyła zaledwie sześćdziesiąt sześć lat. Pochowaliśmy ją w 1958 r. na Wolskim Cmentarzu Katolickim. Zmarła zbyt młodo, abym zdążyła nawiązać z nią głębszy kontakt.

Moje podróże z lotką

Подняться наверх