Читать книгу Moje podróże z lotką - Jadwiga Szalewicz - Страница 15
Mój ojciec Szczepan
ОглавлениеChoć urodził się w 1924 r. jako najmłodsze, trzynaste dziecko w rodzinie, miał zaledwie czworo rodzeństwa. Rodzina mieszkała w jednym pokoju domu przy ulicy Młynarskiej. Szczepanem zajmowała się przede wszystkim Wiśka, ukochana siostra. Siedmioletni Szczepan poszedł do Szkoły Powszechnej im. Tadeusza Czackiego nr 56 przy ulicy Żelaznej 88. Bieda zmuszała jednak dzieci do pracy. Od najmłodszych lat mój ojciec starał się pomagać w domu. Za bochenek chleba pracował w piekarni Stępkowskiego. Sprzątał, pilnował, załatwiał drobne sprawy, później bywał gońcem.
Gdy troszkę podrósł, handlował czekoladkami i cukierkami w kinie Roxy przy ulicy Wolskiej. Czasy były ciężkie, jednak kino zawsze było pełne. Ludzie chodzili na seanse, próbując oderwać się od trosk dnia codziennego. Kupowali czekoladki, cukierki irysy, czasami oranżadę. Zarobki ojca nie były zbyt duże, ale możliwość obejrzenia filmu, przy okazji handlu, stanowiła dodatkową atrakcję.
Gdy był w czwartej klasie szkoły powszechnej, jedna z nauczycielek, wychowawczyni Szczepana, która otaczała go szczególną opieką, uznała, że chłopak powinien iść do komunii. Sama go przygotowała do uroczystości, przyniosła mu garniturek swojego syna. Ubrała w pożyczone rzeczy i zaprowadziła do kościoła. Czasami podczas lekcji Szczepan niespodziewanie zasypiał. Różne były przyczyny, a to nie zjadł śniadania, a to w nocy pracował w piekarni, częste domowe awantury wyganiały też dzieci na podwórko. Wtedy nauczycielka organizowała mu darmowy talerz zupy ze szkolnej stołówki. Ojciec bardzo ją lubił, kiedyś w rozmowie z okazji rodzinnej uroczystości powiedział:
– Tylko dzięki mojej wyrozumiałej i cierpliwej wychowawczyni ukończyłem szkołę i przyjąłem komunię. Również ona wiele razy tłumaczyła mi, dlaczego powinienem się uczyć.
Ojciec bardzo ładnie śpiewał. Nie pamiętam nawet, kiedy i w jaki sposób dostał się do zespołu tanecznego tramwajarzy.
Wybuch II wojny światowej najokrutniej odczuła Wola, ciężkie walki z żołnierzami Wehrmachtu i dywanowe naloty zniszczyły dzielnicę. Tędy przechodziły wojska okupanta wspierane przez setki czołgów. Dziadek wiele mi o tym opowiadał. Nie mógł pogodzić się z tym, że jego ukochana dzielnica tak bardzo ucierpiała już w pierwszych dniach wojny. Opór stawiany przez Polaków doprowadził do zbombardowania Woli oraz okolic. Wokół były gruzy. Dom przy ulicy Młynarskiej został zniszczony. Cała rodzina została zmuszona do przeprowadzki na ulicę Ogrodową.
Działania wojenne, konieczność codziennego kopania rowów, pomoc obrońcom Warszawy, brak pracy, kryzys były przyczyną pogłębiającej się biedy – zaczęło brakować żywności. Gdy wybuchła wojna, Szczepan nie ukończył jeszcze piętnastu lat. Był jednak silny i sprytny. Nocami chodził na przedpola Woli zbierać kartofle, które z narażeniem życia przynosił do domu. Wyprawiał się po nie prawie co noc. Matka nie była zachwycona, jednak wiedziała, że dzięki temu rodzina nie głoduje. Zresztą nie tylko jej syn zbierał ziemniaki, mnóstwo innych ludzi biegało z workami na wolskie pola. Nie zwracali uwagi na niemieckie samoloty, które często nadlatywały, ostrzeliwując ich z karabinów maszynowych. Wiele osób, kobiet i dzieci, straciło życie na kartoflisku. Ojcu jakoś się udawało. Targał do domu całe wory, gromadząc zapasy na zimę. W przerwach pracował w piekarni. Ponieważ był już prawie dorosły, pomagał przy formowaniu bochenków, a także pilnował pieczenia. Właściciel piekarni Stępkowski bardzo go lubił, może dlatego, że sam nie miał dzieci? Szczepan był chętny do pracy i nigdy nie bał się nowych obowiązków, które mu powierzano.
Bardzo często biegał jako posłaniec, załatwiając różne sprawy w mieście. Kiedyś zdarzył się wypadek. Wskoczył do tramwaju, nie zauważając granatowego policjanta, który stał na platformie. Ten, nie namyślając się długo, kopnął go w twarz i chłopak wypadł z wagonu, uderzając głową o bruk. Tramwaj pojechał, ktoś młodemu pomógł wstać, ktoś zawiązał głowę chustką, ktoś zaproponował odprowadzenie do domu. W ten sposób rodzina straciła pomocnika, który jakiś czas musiał leżeć w łóżku. Na doktora i lekarstwa nie było pieniędzy, nikt z nich nie miał opłacanej Kasy Chorych i w tej sytuacji tylko opieka matki oraz jej umiejętności mogły postawić chłopaka na nogi.
Tymczasem dziadek dostał pracę. Został dozorcą domu, w którym mieszkali. Do jego obowiązków należało sprzątanie klatek schodowych, utrzymywanie czystości na podwórku i wokół budynku, zamykanie bramy o dziesiątej wieczorem i otwieranie jej o szóstej rano, w zimie zaś odgarnianie śniegu.
W tym czasie rozpoczął się psychologiczny terror wywierany przez Niemców na mieszkańców Warszawy. Ogłoszono godzinę policyjną. Zaczęły się łapanki. Zimą 1939 r. w jednej z nich znalazł się Szczepan. Wywieziono go do Niemiec. W bydlęcych wagonach dojechał aż do Brunszwiku. Po szybkiej selekcji na dworcu trafił do zakładów hutniczych Reichswerke Hermann Göring. W ten sposób rozpoczął się najtrudniejszy okres w jego życiu: ponadpięcioletnia niewolnicza praca przymusowa.
Jako robotnik w hucie wykonywał każdą zleconą pracę, bez względu na to, czy znał się na niej, czy też nie. Chociaż starał się pracować jak najlepiej, często dostawał w pysk. Czasami od swoich, częściej jednak od oddziałowego. Nikt się nie patyczkował, a uderzenia były ciężkie. Szczepan był najmłodszym Polakiem w dziale, 21 grudnia 1939 r. ukończył piętnaście lat.
Polacy pracujący w hucie mieszkali w barakach w Watenstedt, często kontrolowanych przez oddziały miejscowej policji i przez SS. Wtedy na wszystkich padał blady strach. Z opowiadań ojca wiem, że wielu jego towarzyszy zabierano nocą. Gdzie i dlaczego, nie mówiono, słychać było tylko krzyki: Raus! Raus! Niespodziewane kontrole czasami odbywały się nad ranem, ludzi z prycz wyrzucały krzyki, przekleństwa i łomot do drzwi. Biada temu, kto miał w szafce bałagan lub kradzioną żywność. Właściciela kartofla, ogórka czy pomidora wywlekano przed barak. Krótkie strzały kończyły sprawę.
W 1942 r. ojca przeniesiono do pracy w gospodarstwie ogrodniczym w Bleckenstedt. Został traktorzystą, nauczył się języka niemieckiego, marzył o kursie na prawo jazdy. Chciał być kierowcą. Prawie wszyscy miejscowi mężczyźni zostali powołani do wojska. Na wsi pozostali tylko starzy ludzie. Przymusowi robotnicy stanowili główną siłę roboczą, brakowało traktorzystów i kierowców, dlatego Szczepan mógł ukończyć kurs i został zatrudniony jako pomocnik w warsztacie samochodowym.
Przez ten cały czas utrzymywał kontakt z siostrą Wiktorią. Ukochana Wiśka w 1942 r. wyszła za mąż za Ignacego. Zgodnie z tradycją rodzinną zamieszkali na Woli, urodziła dwoje dzieci: Władysława i Elżbietę. Niestety dzieci nie przeżyły powstania warszawskiego, zginęły od wybuchu bomby, która wpadła do sąsiedniego mieszkania. Kontakt Szczepana z siostrą urwał się, kiedy po upadku powstania Wiktoria i jej mąż zostali wypędzeni z Warszawy. Razem z tysiącami innych osób dotarli do obozu przejściowego w Pruszkowie. Stąd w bydlęcych wagonach ruszyli w nieznanym kierunku. W końcu dotarli do obozu pracy przymusowej w Brunszwiku. Ciężko pracowali kolejno w cukrowni, przy usuwaniu gruzów, w fabryce czołgów, a Ignacy przy rozładowywaniu towarów.
Szczepan, już kierowca, nie wiedział, że jego siostra z mężem są bardzo blisko. Któregoś dnia otrzymał rozkaz dostarczenia żywności do jednego z obozów. Pierwszą osobą, na którą się tam natknął, była Wiktoria.