Читать книгу Upadek. Trylogia Wojna. Część 2 - Jan Ali - Страница 12
Оглавление( 7 )
Postawił teczkę na biurku.
– Jak było? – R. podniosła oczy znad dokumentów.
– Ryby mają dużo lepsze – odpowiedział.
– Dziewczyny też niezłe.
– Nie próbowałem.
Uśmiechnęła się, jak gdyby przeciągnął się w niej lampart.
– Szkoda. Z tego, co wiem, nie ma pan za dużo rozrywek w rodzinnym mieście.
– Muszę pani o czymś powiedzieć... – Zawahał się. Czy dobrze robi?
Zmrużyła oczy. Potem otworzyła szufladę biurka i wyciągnęła zdjęcie.
– O tym?
Zobaczył siebie przy stoliku, w banku u Szczerbina. Na blacie dziesięć tysięcy euro, po które właśnie sięga. Drugie zdjęcie, dziesięć tysięcy ląduje w wewnętrznej kieszeni jego marynarki.
– Właśnie – potwierdził, nie dając po sobie poznać narastającej paniki. Co by było, gdyby się nie przyznał? – Dyrektor Szczerbin był dla mnie bardzo łaskawy. Nie chciałem odmówić, aby go nie urazić.
– Całkiem rozsądnie – powiedziała R. Schowała zdjęcia z powrotem do szuflady i wstała. – Szczerbin to dobry człowiek. Ale nie lubi, jak mu się sprawia przykrość.
– Tak myślałem.
– Co jeszcze pan myślał? – Zbliżyła się. Poczuł woń perfum. Zaskakującą. Czy coś było inaczej niż zwykle? Pachniała delikatnie, lekko, niczym plaża nad Bałtykiem. Kojarzył ją raczej z ciężkimi zapachami spoconej antylopy. Może przesadzał. Po co te złośliwości? – zwrócił sam sobie uwagę. Każdą twoją myśl ona zobaczy w twoich oczach, a lepiej, żeby widziała tylko miłe rzeczy. O sobie.
– Zastanawiałem się, co jest w teczce, ale zaraz też stwierdziłem, że to nie mój interes – powiedział szczerze. – Zastanawiałem się też, kim jest dyrektor Szczerbin...
– ...i też uznał pan, że to nie pański interes, mam nadzieję?
– Tak. Tak uznałem.
Czemu się jej bał? Co w niej było takiego, że kiedy patrzyła z bliska, mężczyźni dostawali erekcji i ataku paniki jednocześnie? Była niczym wilgotna macica, do której prowadziła droga przez paszczę jadowitego węża. Wyłożoną ostrymi kłami, w których kanaliki jadowe czekały tylko na wprowadzenie śmiertelnej dawki do organizmu ofiary. Tfu, obrzydlistwo. W każdej chwili mógł stąd wyjść i nie wrócić. Zapomnieć o tej popieprzonej babie i jej machinacjach. Mógł? Czy nie mógł? Ciekawe, czy na nią ktoś ma haka. Szczerbin. Czy ona na Szczerbina? Jasne było, że w tym układzie to on rozdaje karty. Ale w jakim układzie? W co oni grali? I w jakim kontekście wypłynie jeszcze kiedyś zdjęcie jego, senatora Rzeczypospolitej, zachłannie chowającego gruby plik gotówki pod marynarką. To interesowało go najbardziej.
– Senatorze – powiedziała teraz. – Nie muszę panu chyba tłumaczyć, że gramy o wysoką stawkę. Najwyższą. Szczerbin to mój oddany przyjaciel. Udzieli pomocy, kiedy tylko będę tego potrzebować. A to potężny człowiek.
– Rosjanin czy Ukrainiec?
– Jakie to ma znaczenie? – Spojrzała na niego uważnie. Speszył się, sam nie wiedząc czemu. W końcu nic złego w tym pytaniu nie było.
– Mówił ciekawe rzeczy, po prostu chciałbym wiedzieć. – Omal nie zdobył się na impertynencję, ale w ostatniej chwili powstrzymał wzruszenie ramion.
– Z tego, co wiem, pan Szczerbin to ćwierć Żyd, ćwierć prawosławny Ukrainiec i w połowie Rosjanin. Jego ojciec przyjechał do Kijowa z Moskwy.
– Pansłowiański kosmopolita.
– Można by tak powiedzieć. W każdym razie rozumiem, że zrobił na panu wrażenie, nie tylko prezentami, jakie zwykł rozdawać.
– Musi mieć dużo owoców w sadzie, jeżeli każdemu napotkanemu nieznajomemu daje garść jabłek.
– Nie jest pan pierwszym lepszym nieznajomym – powiedziała R. – Przyjechał pan tam na moje polecenie i w mojej sprawie. To całkowicie zmienia postać rzeczy, niech pan ma tego świadomość.
Pytania cisnęły mu się na usta. Ale czy w istocie chciał je zadać? Wyjść stąd jak najszybciej i pojechać do siebie. Zanim jednak spróbował się pożegnać, R. znów się odezwała.
– Senatorze, teraz z innej beczki. Sprawa wagi państwowej. Kolejna. Mam niezbite dowody, że premier obecnego rządu Rzeczypospolitej Polskiej jest przestępcą. Można by nawet powiedzieć, pospolitym przestępcą.
Bum! Tak właśnie wykłada się karetę asów na stół. Mocno, bez emocji, ze wzrokiem wlepionym w przeciwnika. Gdzie ona nauczyła się tak patrzeć?
– Niezbite... dowody?
– Niezbite. Dzisiaj ich panu nie pokażę. I naturalnie proszę o dyskrecję. Ale niech pan mi powie, co by pan zrobił na moim miejscu?
– Czy mogę wody?
– Proszę. – Wyciągnęła rękę, szybkim ruchem nalała wody do szklanki z dzbanka stojącego na biurku. – Jestem ciekawa odpowiedzi.
Wziął długi łyk. Potem następny. Woda smakowała świetnie, tym bardziej że przełykając, nie musiał nic mówić. Ani myśleć. Ale to skończyło się szybko. Po chwili szklanka była pusta, a on nie miał odwagi prosić o więcej.
– No? – spytała R. ponaglającym tonem.
Wzdrygnął się, jak gdyby smagnęła go lekko pejczem po udach.
– Z pewnością są na to procedury...
Zaśmiała się.
– Procedury! W zawłaszczonym państwie procedury. Niech pan mnie nie rozśmiesza. Przy stuprocentowej dyspozycyjności sędziów, wywinąłby się z tego za pomocą jednej konferencji prasowej.
Przy całej swojej nieżyczliwości dla rządu, nie potrafił się zgodzić z opinią R. Stuprocentowa dyspozycyjność sędziów? Czysta propaganda na użytek maluczkich. Nie w tym leżał problem tego rządu i tego państwa.
– Pozwolę sobie zauważyć...
R. gwałtownie wyciągnęła rękę, nie pozwalając mu dokończyć.
– Dyskutować można jak zwykle bez końca. Rozumiem, że nie ma pan pomysłu.
– Jestem za państwem prawa – odpowiedział.
Uśmiechnęła się, być może przypominając sobie zdjęcia, na których Kozłowski chowa pieniądze do marynarki.
– A ja jestem, jak zawsze, za skutecznymi rozwiązaniami. Pójdziesz, mój ty senatorze, do miłościwie nam panującego prezesa Rady Ministrów i zburzysz jego spokój. Poruszysz jego demony lęku. Subtelnie. Nie chcemy, żeby wpadł w panikę. Chcemy tylko, żeby wiedział, że my wiemy. I żeby ta świadomość kazała mu stać się nam życzliwym. To nie jest proste zadanie. Ale przy pana takcie i wrażliwości, powinno udać się doskonale. Gdyby poszedł tam generał Sławicz, mielibyśmy krew i mózg na wszystkich ścianach gabinetu.
– Czyją krew i mózg? – zapytał, bo nie zrozumiał, premiera czy generała.
R. pokiwała głową z ożywieniem.
– Chyba nie ma pan wątpliwości co do zdolności bojowych wojska polskiego, senatorze. Ale my nie chcemy krwi. My chcemy załatwiać sprawy. Dlatego potrzebuję tam pana, nie Sławicza.
– Nie wiem, czy...
– Ale ja wiem. Przejdźmy do szczegółów. Niech pan usiądzie wygodnie, a ja panu naleję jeszcze trochę wody. Smaczna, prawda? Prosto z kranu. U mnie tylko taką się pije.
Usiadł w fotelu. Robiło się coraz ciekawiej. Obyś żył w ciekawych czasach, przypomniał sobie chińskie przekleństwo. Chińskie, a może jakieś inne. Szlag by to trafił.