Читать книгу Upadek. Trylogia Wojna. Część 2 - Jan Ali - Страница 6
Оглавление( 1 )
Miała na oko siedemnaście lat i zgrabne nogi ledwo osłonięte zadartą spódnicą. Leżała na ziemi i patrzyła na niego, w górę. Najchętniej położyłby się na niej, ściągnął jej majtki, jeżeli w ogóle miała je na swoim pogańskim tyłku, a potem zrobił, co trzeba. Ale to było ćwiczenie. Trening. Instruktaż. Nauka dla innych, nie przyjemność dla niego. Czas na przyjemności też się znajdzie. Nie dzisiaj.
– Jak masz na imię? – zapytał. Po polsku.
– Safiyyah – odpowiedziała od razu, z niezłym akcentem.
– Safiyyah – powtórzył. – Jesteś Syryjką?
– Tak.
– Wiesz, co robimy z Syryjkami?
– Nie.
Machnął lekko głową do tyłu, tam gdzie stał Łysy.
– Łysy, pokaż jej.
Na chwilę spotkały się ich oczy, jego i Łysego. Spojrzał na innych. Było ich piętnastu, wiedział dokładnie, bo jeszcze chwilę temu stali karnie w dwuszeregu, odliczając do dwóch. Teraz czekali, co będzie. Jakby z ulgą, że nie na nich trafiło. Chyba jednak z ulgą, szlag by to trafił. Gnoje. Gówniarze. Tchórze.
Łysy wciąż stał, w tym samym miejscu.
– Łysy, kurwa! – wrzasnął. – Młoda dupa przed tobą do ruchania. Jakbyś miał walczyć z jakimś pojebanym dżihadystą, byś się pewnie posrał mułem rzecznym.
Zaśmiali się chórem. Łysy zrobił krok w jej stronę. Niepewny.
– Proszę, nie – powiedziała. – Ja mieszkam w Polsce od kilku lat.
– To po kiego kręcisz się przy ośrodku dla uchodźców? – zapytał.
– Przyniosłam im trochę rzeczy dla dzieci. Od mojej mamy.
– Florian... – powiedział teraz Łysy. – Może...
– Co może?
Nie potrzebował pytać, wiedział, o co chodzi. A może puśćmy ją? Nie róbmy jej krzywdy? Bo wiesz, w sumie fajna... Nic nam nie zrobiła. Wiedział, że o to chodzi. Nie potrzebował pytać. Ale chciał. Żeby jeszcze bardziej bolało. Przez ból do dyscypliny. A przez dyscyplinę do zwycięstwa.
– Sam widzisz, że ona długo w Polsce... – mówił nieśmiało Łysy.
– Mam obywatelstwo – weszła mu w słowo.
– Prawie Polka właściwie... Florian, zostawmy ją.
– Stop – rozkazał, bo dłużej już nie można było tego ciągnąć. Jeżeli inni mają wytrwać, czas kończyć sprawę. – Stop. Łysy, wypierdalać. Idź do tatusia i wytrzep mu kapucyna. A potem zliż śmietankę.
Śmiechy. Głośne śmiechy. I czerwona twarz Łysego. Oczy wbite w ziemię.
– Łysy, ja ciebie zaraz w dupę popchnę, jak lubisz! – zawołał Piszczatowski.
Zaraz inny krzyknął:
– No, zakaz pedałowania.
– Gwałt to nie pedałowanie, tylko lekcja dla frajera – odpowiedział ten pierwszy. Florian spojrzał na niego. Na pewno nie pedał. Ciekawe, czy naprawdę wyruchałby Łysego. Czy tylko takie przechwałki. Spojrzał na dziewczynę.
– Albo ja ciebie, albo on Łysego. Co wybierasz?
Wciąż leżała na ziemi, tylko spódnicę miała bardziej ściągniętą w dół, za kolana. I tak była ładna. Kątem oka zauważył, że Łysy próbuje sprintem się wyrwać. Ktoś mu jednak podstawił nogę. Przewrócił się i leżał teraz tak samo jak ona.
– Obydwoje gotowi – uśmiechnął się Florian. – To jak? Dla was muzułmanek to chyba duża hańba, seks przed ślubem? Z obcym? Tatuś jak się dowie, to cię z kuzynami zaszlachtują nożem do kebaba, co?
– Jestem chrześcijanką – chlipnęła. Z jakąś taką nadzieją w głosie, która wkurwiła go jeszcze bardziej. Chrześcijanka. Z Syrii. Safiyyah.
– Dla muzułmanów kłamstwo to nie grzech? – zapytał.
Odpowiedziała natychmiast:
– Przysięgam. Proszę. – Rozchyliła lekko bluzkę. Zobaczył zaskakująco jasny dekolt, delikatnie zarysowane kości obojczyka i krzyżyk na złotym łańcuszku. Kurwa. Chrześcijanka musiała się trafić, chrześcijanka z Arabii, a jej przodkowie bronili pewnie Grobu Pana przed krzyżowcami, palili ich smołą i bili pokłony do Mekki pięć razy dziennie. Dobrze, że jest Łysy.
– Krzyżyk cię ochroni tym razem – powiedział. – Żebyś wiedziała, jaką moc ma ten znak w naszym kraju; nic ci się nie stanie. Ale popatrzysz sobie, co zrobią z Łysym. A potem pójdziesz do swoich i przekażesz im, że nie chcemy tu żadnych obcych, żadnych brudasów, nawet jeśli wydaje im się, że krzyżyk na szyi robi z nich chrześcijan.
Machnął ręką, odganiając muchę.
– Trzymać go, a ty pokaż, że nie tylko w gębie jesteś mocny – powiedział do Piszczatowskiego.
Zabłysły mu oczy.
– Na rozkaz.
– Florian, proszę – szepnął Łysy. – Proszę...
– Sam na siebie ściągasz hańbę – odpowiedział. – Najpierw tchórzostwem, a teraz... nic nie mogę zrobić. Wielkiej Polski nie zbudujemy lewackim mazgajstwem.
Dał znak Piszczatowskiemu. A potem poszedł ścieżką. Słyszał za sobą odgłosy szamotania, jakieś piski i jęki, płacz Syryjki, a potem krzyk Łysego. Krzyk? Wrzask. Jak gdyby obdzierali go ze skóry. Albo wbijali na pal. Przez ułamek sekundy zaniepokoił się, że usłyszy ich policja i zjawi się na miejscu. Ale zaraz pomyślał: No i co zrobią? Para policjantów? Chłopaczek i dziewczynka po paromiesięcznych kursach. A ich piętnastu. No, czternastu. I jeden cwel. Czternastu gotowych na wszystko. Chwała Wielkiej Polsce. W niej już my będziemy policją. I wojskiem. I wszystkim.