Читать книгу Upadek. Trylogia Wojna. Część 2 - Jan Ali - Страница 15
Оглавление( 10 )
Kiedy zrobiło się ciemno, wsiadł na rower i ruszył w kierunku Gawrych Rudy. Wybrał dłuższą, ale lepszą drogę. I tak będzie szybciej. Zastanawiał się przez chwilę, czy nie wziąć samochodu, ale pomyślał, że tak nie zwróci na siebie uwagi. Odłączył światła z tyłu i z przodu roweru, i teraz jechał w całkowitej ciemności, zupełnie niewidoczny. Argument, że ktoś mógłby w niego wjechać, nie przekonałby go. O tej porze drogą mógł jechać co najwyżej pijany; taki trafiłby go, nawet gdyby był oświetlony jak stadion Legii. Wolał więc sam uskoczyć pierwszy. Umiesz liczyć, licz na siebie. W plecaku miał piwo i kiełbasę. I latarkę. I spray na komary, bo w tym roku było ich więcej niż kiedykolwiek. Pod wieczór zrobiło się chłodno, ale miał na sobie kurtkę. Poza tym szybka jazda na rowerze rozgrzewała go. Ciekawe, co to za jedni. I co to za jedna, ta pływaczka.
Droga minęła szybko, a w samej Gawrych Rudzie szczęście mu dopisało. Kiedy zobaczył wielkie ognisko nad brzegiem, podjechał bliżej i ukrył rower w zaroślach. Sam też się w nich położył. Najpierw zobaczy, co za jedni. A jak tylko usłyszy harcerskie piosenki, zrobi nagły w tył zwrot. Zapalił, osłaniając ogień, chociaż i tak z tej odległości, oślepieni ogniskiem, nie mogliby go zobaczyć. Było ich całkiem sporo, więcej, niż się spodziewał, i na pewno więcej, niż było wcześniej tego dnia nad jeziorem. Większość ubrana w wojskowe spodnie i czarne koszulki, niektóre z dużym białym napisem: „Śmierć wrogom Ojczyzny”. Chodzili sobie swobodnie wokół ogniska i nad wodą. Ktoś się nawet kąpał, mimo że było najwyżej siedemnaście stopni. Pewnie woda była cieplejsza niż powietrze. Dopiero teraz zauważył, że nieco w prawo od ogniska stał maszt z biało-czerwoną flagą i duży drewniany krzyż. Poprawił się na chłodnej ziemi i odgarnął gałęzie, które wpijały mu się w brzuch. Szkoda, że nie miał lornetki. Zgasił papierosa i wtedy rozległ się ostry dźwięk gwizdka. Wszyscy zaczęli się zbierać przy maszcie. Ci, którzy byli w wodzie, wyskakiwali z niej w pośpiechu, zakładali ubrania, prawie się nie wycierając, i biegli w stronę masztu i krzyża.
– Gratulacje. Choroba murowana – mruknął Zibi i zapalił następnego fajka. Myślał przez chwilę, czy otworzyć piwo, ale nagle wszyscy stanęli w dwuszeregu, a z namiotu obok wyszedł jakiś młody w czapce. Zapomniał o piwie.
– Baczność, Polska Narodowa! – krzyknął ten w czapce. Dwuszereg wyprężył się, odkrzyknął głośno: – Wielka Polska Narodowa! – i znieruchomiał.
– Przyjmujemy dzisiaj w nasze szeregi nowych patriotów. Wszyscy zdali egzaminy i udowodnili sobie i światu, że są godni miana tych, którzy nie zawahają się oddać swoje życie i przelać krew za wielką Polskę. Cześć i chwała!
– Cześć i chwała! – odpowiedział dwuszereg.
Z namiotu wyszedł jeszcze ktoś. Trzymał w rękach dwa duże miecze, które teraz wbił w ziemię obok tego w czapce.
– Jakiś dowódca, nie ma co. Ulrich von Jungingen – szepnął sam do siebie Zibi. Było już całkiem ciemno. Ognisko paliło się wysokim płomieniem. Schował się jeszcze bardziej w krzaki. Coraz mniej miał ochotę, żeby go zauważyli. Trochę jeszcze popatrzy, co za jedni, a potem wsiądzie na rower i do domu. Kiełbasę zje i popije piwem na ganku. Tak będzie zdrowiej, dla głowy i dla żołądka. Von Jungingen zaczął wyczytywać nazwiska. Za każdym razem ktoś występował z dwuszeregu i podchodził, a on przykładał najpierw jeden miecz do jednego ramienia, a potem drugi do drugiego.
– Z jednym mieczem i jednym ramieniem poszłoby szybciej – zaśmiał się cicho. Von Jungingen musiał mieć około trzydziestu lat, a jeszcze chciało mu się bawić w wojsko. Pewnie wszystko po to, żeby rwać fajne dupy na patriotyczną bajerkę, mógł się założyć.
– Magdalena Pałka! – krzyknął wreszcie von Jungingen, i z dwuszeregu wyszła dziewczyna. To była ona, ta pływaczka. Może trudno byłoby mu ją poznać z tej odległości, ale jako jedyna z dziewczyn miała długie włosy. Wszystkie inne były obcięte na krótko albo na łyso. Coś mu to przypomniało. Skrzywił się. Zostaw to, synku, pomyślał, zobacz, jaki Madzia ma ładny tyłek. Rzeczywiście, mimo wojskowych spodni wyglądała wyjątkowo zgrabnie. Szkoda, że nie była sama przy ognisku, tylko w towarzystwie kilkudziesięciu oszołomów w czarnych koszulkach. Podszedłby i zagadał. Teraz jednak nie miał już ochoty.
– Będę wierna ojczyźnie. Polskiej, narodowej i katolickiej na wieki wieków. Będę bronić czystości naszej rasy i naszej wiary. Złożę życie w ofierze i nie zawaham się odebrać życia tym, którzy grożą mojej ojczyźnie. Śmierć wrogom ojczyzny! Tak mi dopomóż Bóg! – powtarzała za von Jungingenem, a dwuszereg dopowiedział:
– Śmierć wrogom ojczyzny! Tak mi dopomóż Bóg!
– No, zakonnicy to to nie są – mruknął Zibi.
W tym momencie usłyszał trzaśnięcie gałązki za sobą. Odwrócił się błyskawicznie, ale było za późno. Coś zwaliło się na niego i przydusiło mocno do ziemi, wbijając mu twarz w piasek.
– Mamy cię, skurwysynku – szepnął mu jakiś głos prosto do ucha. – Teraz przypieczemy twoją pryszczatą dupę na rożnie.
Silne ręce poderwały go do góry. Było ich czterech. Wszyscy ubrani tak samo jak ci przy ognisku, w wojskowe spodnie i czarne koszulki z napisem „Śmierć wrogom Ojczyzny”. Pociągnęli go w stronę ogniska. Nie zauważyli roweru. Został w zaroślach, razem z plecakiem.
– Panie komendancie, takiego kleszcza znaleźliśmy w krzakach! – powiedział jeden z nich, z wąsikiem pod nosem, kiedy zbliżyli się do von Jungingena.
– Kleszcza najlepiej wyciągnąć, a potem utopić – powiedział spokojnie von Jungingen. – Coś ty za jeden?
– Przechodziłem obok, zobaczyłem ognisko i myślałem, że może tu się z kimś piwa napiję – odpowiedział Zibi.
– A piwo masz?
– Nie.
– No, to uważaj, bo takim jak ty to tylko szczyny dajemy do picia! – powiedział ten z wąsikiem. Dwuszereg roześmiał się, ale von Jungingen uciszył ich gestem ręki.
– Spokój. To poważna sprawa.
Podszedł do Zibiego.
– Widzisz napis na koszulce? Śmierć wrogom ojczyzny. A zdrajcom i szpiegom na początek dobry wpierdol. – Spojrzał mu z bliska w oczy. – Tylko się nie zesraj ze strachu.
– Nie boję się.
– Jeszcze raz pytam, coś tu robił? Dla kogo szpiegujesz?
– Mówię, zobaczyłem ognisko i chciałem dołączyć. Ale nie chciałem przeszkadzać w przysiędze.
– Szczepan, pokaż mu – rozkazał von Jungingen. Na te słowa chłopak z wąsikiem dał znak; stojący za Zibim złapali go mocno, a Wąsik wyciągnął z ogniska rozżarzoną na końcu gałąź. Przybliżył do twarzy Zibiego. Chwilę trzymał, a potem opuścił i przyłożył żarem do ręki Zibiego. Ten nawet się nie ruszył.
– To jakiś fakir, panie komendancie – oznajmił ten z wąsikiem. – Albo ma sztuczną rękę.
Tym razem nikt się nie zaśmiał.
– Panie komendancie – powiedział ktoś z dwuszeregu. Zibi z łatwością rozpoznał głos. Dziewczyna z wody.
Topielica.
Magdalena Pałka.
– Co jest? – zapytał von Jungingen.
– Ja go znam. To znaczy, ja wiem, dlaczego on tu jest.
– No?
– Jak płynęłam na wyspę, siedział w łódce. Myślał, że się topię, i chciał mi pomóc. Powiedziałam mu, żeby wpadł wieczorem do nas.
Von Jungingen odwrócił się do Zibiego.
– To prawda?
– Tak było. – Kiwnął głową. – Nie wiedziałem tylko, że pieczecie mięso na żywca. Chybabym nie przyjechał.
Von Jungingen dał znak Wąsikowi. Ten z kolei dał znak chłopcom trzymającym Zibiego. Puścili go. O mało się nie przewrócił. Dopiero teraz doszedł go ból.
– Trzeba było od razu mówić – powiedział von Jungingen. – Florian Zapalski jestem. Komendant Wielkiej Polski Narodowej. To obóz szkoleniowy dla nowych członków.
– Jak piec mięso, lepiej się nauczą w kebabiarni – mruknął Zibi. – Macie jakiś krem na oparzenia?
– Spocznij! Teraz jemy i pijemy. A ja pogadam sobie z gościem z krzaków.
Dwuszereg się rozpierzchł. Po chwili przy ognisku pojawiły się kiełbasy i piwo. Dziewczyna z biało-czerwoną opaską przyniosła małą niebieską tubkę.
– Panie komendancie, mam tylko krem łagodzący ukąszenia.
– Schłodzić wodą, a potem nałożyć miód i zrobić opatrunek – rozkazał Zapalski.
Zaraz obok nich stanęło wiadro z wodą z jeziora. Zibi włożył do niego rękę. Piekło niemiłosiernie. Skurwysyny jedne, pomyślał. Skurwysyny. Zamiast tego powiedział:
– Macie tu jakiś obóz?
– Twardziel z ciebie. Mógłbyś się nadać.
– Do czego?
– Do wupeenu, nie słyszałeś? Walczymy o wolną Polskę. Żeby nie było czarnych, brudasów, Żydów, pedałów i lewaków. Niemców i Rusków też.
– Polska dla Polaków – powiedział Zibi. Woda łagodziła oparzenie, piekło trochę mniej.
– Żebyś wiedział. Polska dla Polaków. Reszta wypierdalać.
– Krzyżyki macie?
Florian Zapalski bez słowa odsłonił krzyżyk na szyi. Zibi pokiwał głową. Po chwili odciągnął koszulkę i również pokazał krzyżyk.
– Swój – powiedział ten z wąsikiem. – Jestem Szczepan.
– Zibi – odpowiedział. – Zbyszek Kowal.
– Zbyszek Kowal, gdzieś to już słyszałem – zastanawiał się Zapalski.
– Kowalów jak psów – odpowiedział Zibi. Wyjął rękę z wiadra. Dziewczyna z opaską nałożyła miód na oparzenie i ciasno zawinęła opatrunek.
– Do wesela się zagoi – uśmiechnęła się. – Agnieszka.
Też była całkiem w porządku. A może tak długo nie miał dziewczyny, że każda mu się już mogła podobać? Nie, chyba jednak była niezła. Obiektywnie. Miał kiedyś takiego kolegę. Jak mu się jakaś podobała, szedł do kibla i walił konia. Potem wracał. Jak mu się podobała dalej, znaczyło, że jest naprawdę dobra.
– Magda! – zawołał Zapalski. Pojawiła się od razu. – Zajmij się nowym, ja mam jeszcze coś do roboty. Mamy dzisiaj ważnego gościa z Warszawy.
Magda uśmiechnęła się. Najwyraźniej propozycja sprawiła jej przyjemność. Zapalski odwrócił się jeszcze do Zibiego.
– Muszę iść. Zastanów się nad tym, co powiedziałem. Potrzeba nam takich jak ty. Przyjmę cię bez egzaminu. Ten już zdałeś. Przy takiej próbie ognia niejeden z tych, co tu są, wołałby głośno do mamusi.
– Dzięki, pomyślę. Chociaż mnie polityka nie interesuje.
– Tu nie chodzi o politykę, ale o wolną Polskę.
Odwrócił się i poszedł w stronę namiotu.
– Chcesz piwo i kiełbaskę? – zapytała Magda.
– Chętnie – odpowiedział.
Usiadł na piasku. Po chwili pojawiła się z powrotem, z upieczoną kiełbasą na patyku i dwiema puszkami piwa.
– Takie małolaty jak ty też piją? – zapytał.
– Mam już osiemnaście. – Wzruszyła ramionami. – Zresztą co ci do tego?
– Dzięki za ratunek. Usmażyliby mnie.
– Mogliby usmażyć – potwierdziła. – Tu jest na poważnie.
– A ty tu po co?
– Jak to po co? – zdziwiła się. – Nie wiesz?
– Nie.
Spróbował kiełbasy. To było to. Lepsze niż własna smażona ręka.
– Polska jest w niebezpieczeństwie. Chcą nas sprzedać. Zniszczyć.
– Kto?
– Lewaki i zdrajcy, do spółki z Europą. Tam już nie ma chrześcijaństwa. Chcą, żeby u nas też nie było. Tylko żeby pedały rządziły. I pedofile.
– Nie wiedziałem.
– Wszystkiego się dowiesz, jak zostaniesz z nami. A egzamin już masz zaliczony! – Upiła piwa i skrzywiła się. – Właściwie to wolę piwo z sokiem, ale tu na takie nie pozwalają.
– Dlaczego?
– Kaszubi takie lubią podobno. A my nie jesteśmy żadni Kaszubi, tylko Polacy.
– To ma sens.
– Śmiejesz się?
– Nie. Dobra kiełbasa – pochwalił i oblizał palce. – Piwo też dobre. Chyba schłodzone w jeziorze.
– No. Chłodziło się pół dnia, kiedy my zbieraliśmy chrust na ognisko.
– Co to za gość ma być dzisiaj?
– Nie wiem – odpowiedziała. – Mi takich rzeczy nie mówią. Podobno ktoś ważny.
W tym momencie pomiędzy drzewami pojawiły się światła samochodu. Terenowa toyota przejeżdżała powoli przez nierówności, potem pokonała łachę piachu i zaparkowała tuż obok namiotu, z którego w tej samej chwili wyszedł Zapalski.
– Chyba jest gość – powiedział Zibi. – Mogę drugą kiełbasę?
– Proszę – odparła Magda. – Jak chcesz, przyniosę jeszcze piwo.
– Chętnie.
Magda poszła po piwo. Drzwi toyoty otworzyły się i wysiadły z niej dwie osoby. Kierowca i kobieta. Trudno było dojrzeć w ciemnościach, ale Zibiemu wydawało się, że ma rude włosy. Gdzieś już ją widział?
Może. Może nie.
Wróciła Magda.
– Proszę. – Podała mu piwo. Podziękował. Kobieta przywitała się z Zapalskim, a potem razem weszli do namiotu. Kierowca został na zewnątrz. Stał i patrzył w stronę ogniska z kiełbaskami, ale nikt nie zaproponował mu ani kiełbaski, ani piwa.