Читать книгу Podziemia - Joanna Pypłacz - Страница 15
Rozdział 12. Ważne zadanie
ОглавлениеNazajutrz, to znaczy w niedzielę 12 października, Mateusz obudził się wcześnie rano, gdy pierwsze promienie słońca nie zdążyły jeszcze przebić się przez mroczny horyzont. Noc przespał twardym, głębokim snem, a jego zmęczony natłokiem nowych wrażeń mózg, uwolniony spod nadzoru świadomości, chodził własnymi, cienistymi ścieżkami, zapuszczając się w meandry dziwactwa, potworności i grozy.
Śniło mu się, że widzi Tamarę Topolską schodzącą po schodach, ubraną na biało, z trójramiennym świecznikiem w dłoni. Tuż za nią podążał młody, wysoki mężczyzna, ten sam, z którym konwersowała w cieniu złociejącej lipy, i którego agresywnie wyprosił ze swej posesji rozgniewany Klemens. Twarzy nie było widać, gdyż pogrążona była całkowicie w cieniu. Pomimo to Mateusz rozpoznał go bez trudu.
Klatka schodowa, niby ta sama, co w rzeczywistości, w jego śnie uległa dość niezwykłej metamorfozie. Nie miała bowiem początku ani końca, lecz, na podobieństwo kopalnianego szybu, sięgała w bezkresną, czarną czeluść. Owa otchłań powoli wsysała w siebie bladą, półprzezroczystą i podobną do wyimaginowanej zjawy postać Tamary, a następnie ciemną sylwetkę jej towarzysza.
Garstkę obudziło ostre szarpnięcie się serca w piersi. Jeszcze nie do końca przytomny, potarł oczy palcami. Otwarłszy je najszerzej jak tylko potrafił, rozejrzał się dokoła. Pokój znajdował się jeszcze we władaniu ciszy i półmroku – pary zdradzieckich przewodników ludzkiej wyobraźni wyswobodzonej z okowów rozumu. Mateusz słyszał jedynie swój własny, płytki oddech.
Nie mogąc ponownie zasnąć, wstał z łóżka, zapalił lampę, odsunął kotary i z wyprzedzeniem przystąpił do porannej toalety w nadziei, że w ten sposób zapomni o męczących obrazach, które przed chwilą zaserwowała mu podświadomość. Starania te okazały się, niestety, daremne. Nie potrafił się uwolnić od wizji dwóch postaci zapadających się w mrok, jednej ciemnej, a drugiej jasnej, niosącej płonący świecznik.
W końcu zajął się porządkowaniem swego podręcznego księgozbioru. Aż do godziny dziesiątej machinalnie przestawiał książki na półkach, zamiast porządku wprowadzając w ich układ jeszcze większy zamęt. Ariosto stanął więc pomiędzy atlasem świata a podręcznikiem buchalterii, Biblia natomiast zajęła miejsce tuż obok woluminu poezji Katullusa oprawionego w cynobrową skórę.
Z ponurej zadumy, trwającej aż do godziny dziesiątej, wyrwało go dopiero pukanie do drzwi.
– Proszę! – zawołał.
– Dzień dobry, jak się panu spało? – odezwała się Jadwiga.
Wyglądała na zafrasowaną.
– Wyśmienicie – odparł.
Otworzył usta, by zapytać o Tamarę, lecz w ostatniej chwili zrezygnował z tego pomysłu.
– Słucham pana – powiedziała poczciwa służąca.
– Nic, Jadwigo.
– Chciał pan jeszcze o coś zapytać?
– Nie – odparł Mateusz, forsując uśmiech. – O nic.
Kobieta zaczęła się krzątać po pokoju, podobnie jak poprzedniego dnia, ze zwieszoną głową i ściśniętymi ustami. Garstka zrozumiał, że ona również myśli o Tamarze. Znów przypomniał sobie o swym trudnym w interpretacji śnie. „Co to ma wszystko znaczyć?” – zastanawiał się, co chwilę zerkając ukradkiem na zmarszczone czoło staruszki. W końcu zostawił ją samą i zszedł na dół, na śniadanie.
W salonie czekał na niego Klemens.
– Tamara jeszcze śpi – oznajmił. – A jak tobie, mój przyjacielu, upłynęła pierwsza noc w twoim nowym domu?
– Wyśmienicie – odrzekł Mateusz.
– Bardzo się cieszę. Dbaj o siebie, bo będziesz mi potrzebny.
To rzekłszy, Topolski rzucił mu szybkie, badawcze spojrzenie, a następnie podał otrzymany poprzedniego dnia list od baronowej von Redlich.
– Dwudziestego piątego października o godzinie osiemnastej…
– Zobacz poniżej. Poczciwa Othilia pamiętała również o tobie.
– To dla mnie zaszczyt – odparł Mateusz, przypatrując się pismu.
– A teraz powiedz mi, tylko szczerze, czy masz się w co ubrać?
– Znasz moją garderobę. Same rzeczy codzienne, nic na oficjalne wyjścia.
– W takim razie trzeba będzie się porozumieć z Nussbaumem. Ostatnio miał cały tłum klientów, ale dla ciebie na pewno znajdzie czas. Ubiera mnie od lat i jeszcze nigdy nie zawiódł.
Mateusz, zawstydzony tą szczodrobliwością, chciał zaprotestować, bankier jednak nie pozwolił mu dojść do słowa.
– Spokojnie, Garstka. Jeszcze mi się odwdzięczysz z nawiązką, i to pewnie już całkiem niedługo – zapowiedział enigmatycznie.
– Mam nadzieję, że prędko znajdę ku temu sposobność.
Klemens uśmiechnął się z zadowoleniem.
– Prędzej niż myślisz, przyjacielu.
Mateusz spojrzał na niego pytająco.
– Usiądź, proszę – polecił mu Topolski, zachęcając gestem do częstowania się apetycznie wyglądającą sałatką jarzynową, hojnie udekorowaną plastrami wędzonego łososia.
Mateusz nałożył sobie mniejszą niż zwykle porcję. Nie odczuwał głodu, zajęty walką z natrętnie nawracającym wspomnieniem koszmaru sennego.
– Posłuchaj uważnie – odezwał się ponownie pan domu.
Młody buchalter oderwał wzrok od talerza, by spojrzeć na niego, a właściwie poprzez niego.
– Mam dla ciebie drobne, niezbyt kłopotliwe zadanie – wyjawił Topolski.
– Obym tylko potrafił mu sprostać.
– O to się nie martw. Niejeden by marzył, by mu je powierzono.
Na te słowa Mateusz nieco się ożywił. Dostrzegł błysk w oczach swego rozmówcy.
– Co to za zadanie? – zapytał z zainteresowaniem.
– Na balu masz pilnować mojej żony. Masz być jej cieniem, obserwować każdy jej krok.
– A jeżeli się zorientuje?
Topolski roześmiał się z politowaniem.
– Garstka, myślałem, że już dorosłeś!
Mateusz odruchowo poluzował krawat. Było mu gorąco i nieswojo. Oczyma wyobraźni widział teraz Tamarę w tak realistyczny sposób, jakby rzeczywiście siedziała wraz z nimi przy stole. Czuł się brudny i winny.
Tymczasem gospodarz posłodził sobie herbatę dwiema łyżeczkami cukru.
– Nie udawaj, że nie rozumiesz – kontynuował, mieszając gorący płyn w filiżance.
Mateusz nie odpowiedział. Wpatrywał się tępym wzrokiem w dłoń swego rozmówcy, walcząc z coraz bardziej natrętnymi obrazami Tamary, które mąciły jego spokój. Tamara w zielonej sukni. Tamara pod drzewem. Tamara… Dość tego!
– Cieszę się, że doszliśmy do porozumienia – dodał tymczasem Topolski.
– Ja również – odrzekł prędko buchalter.
Obaj zamilkli. Tak zastała ich pani Topolska. Była tak samo blada, jak we śnie Mateusza. Głęboki, hebanowy odcień jej włosów tworzył ostry kontrast z bardziej niż kiedykolwiek alabastrową cerą, na czole i w okolicach kości policzkowych sprawiająca wrażenie przezroczystej. Wymownego znaku na szyi nie było już widać, gdyż miała na sobie bluzkę z wysoką stójką misternie ozdobioną kilkoma poziomymi rzędami koronek.
Uśmiechnęła się życzliwie do Garstki, a następnie podała mu talerz z połówkami jajek posypanymi suszoną natką pietruszki.
– Panie Mateuszu, widzę, że nic pan nie je! – zauważyła z przyjacielską dezaprobatą.
– Dziś, niestety, nie mam zbyt wielkiego apetytu – wyjaśnił. – Zawsze mi się to przytrafia, kiedy przebywam pierwszy dzień w nowym miejscu.
– Drugi.
– Proszę?
– Jest pan u nas już drugi dzień – poprawiła Tamara, sięgając po sałatkę z łososiem.
– Ma pani rację – odparł z uśmiechem.
– Żadna pani. Mam na imię Tamara.
Topolski również się uśmiechnął.
– Bal u Redlichów zbliża się wielkimi krokami – zwrócił się do żony. – Nasz nowy domownik nie ma się w co ubrać, tak więc trzeba będzie wysłać Jadwigę do Nussbauma.
– Albo do Kramera.
– Nussbaum lepiej szyje. Von Redlich też się u niego ubiera.
– Może być i Kramer – wtrącił nieśmiało Mateusz.
– Garstka – przerwał mu bankier. – Bez dyskusji. Ja tu decyduję, nawet w sprawach garderoby. Garnitur uszyje ci więc Mojżesz Nussbaum.
Mateusz zauważył, że Tamara delikatnie się zaśmiała. Topolski tymczasem zadzwonił na służącą.
Jadwiga przybiegła po kilku sekundach.
– Słucham, proszę pana – wysapała.
– Zamów nas do Nussbauma – rozkazał.
– Tak jest, proszę pana.
– A przy okazji zajrzyj do ogrodu, czy nikt się tam nie kręci. Jeśli przypadkiem napotkasz natręta, wiesz, co masz zrobić.
– Wiem, proszę pana – odrzekła posłusznie.
Mateusz spojrzał ukradkiem na siedzącą obok niego Tamarę. Uśmiech, który jeszcze przed chwilą wdzięcznie wyginał kąciki wydatnych ust, zniknął bez śladu, ustępując miejsca posępnej zadumie. W ostatniej chwili pani Topolska postawiła na spodku swą filiżankę, zapobiegając rozlaniu herbaty na serwetę, tak bardzo drżała jej ręka.