Читать книгу Sekretne dziecko - Kerry Fisher - Страница 14
CZĘŚĆ PIERWSZA
SUSIE
ROZDZIAŁ 11
Lipiec 1983
ОглавлениеNie rozumiem cię, Susie. Masz tyle znajomych żon marynarzy i nie zaprosisz ich nawet na kawę, a jej pozwalasz tu przychodzić z dziećmi, które roznoszą wszystko na strzępy! – mówił Danny niemal za każdym razem, kiedy odwiedzała nas Jeanie.
Rozumiałam go. W ciągu mniej więcej czterech lat, kiedy u nas bywała, po każdej takiej wizycie nasz dom wyglądał jak pobojowisko.
Podpuszczane przez najmłodszego, Carla, który teraz miał już dziesięć lat, więc powinien być nieco mądrzejszy, dzieci demolowały, co się dało, skakały z sofy, chowały się w szafach, plądrowały po szafkach kuchennych bez pytania. Potem jeszcze przez wiele dni znajdowałam kawałki drożdżówek rozmazane na klamkach i ciasteczka czekoladowe wciśnięte za zasłony. Louise zamykała się w pokoju i słuchała muzyki, póki nie poszli.
Jeżeli Danny wrócił z pracy, zanim zdążyłam posprzątać, mawiał:
– Oni są jak stado dzikich zwierząt wypuszczonych na wolność.
– Ale Grace tak dobrze się dogaduje z małą Stellą – odpowiadałam, wyciągając papierki zza kanapy. – I uczę się od Jeanie dawać Grace więcej swobody, niż dawałam Louise. Nie chciałabym wystraszyć jej wszystkich przyjaciółek. To nie są złe dzieci, tylko trochę niesforne.
Kręcił głową z niedowierzaniem, stąpając pomiędzy porozrzucanymi przedmiotami, by wejść na górę się przebrać. Nie chciałam, żeby zabronił mi widywać Jeanie. W jej obecności czułam się tak jak przed oddaniem ciebie. Jakby nic nie było ważniejsze od śmiechu, śpiewu i życia na pełnych obrotach. I miała rację co do jednego: „Jak Grace wyjdzie z okresu niemowlęctwa i zacznie przypominać prawdziwe dziecko, przestaniesz się tak martwić. To ten pierwszy etap tak cię przeraża, bo myślisz, że historia się powtórzy i po dziewięciu miesiącach chodzenia jak kaczka zostaniesz z niczym”.
Na szczęście Danny tolerował wyrwy w listwie przypodłogowej i zadrapania na ścianie, bo wiedział, że optymistyczne podejście Jeanie do życia („Mogło być gorzej, co nie?”) promieniowało też na mnie. Że – w samą porę, gdy Grace miała już prawie sześć lat – przestałam dramatyzować z powodu lekkiego przeziębienia, upadku w parku czy rowerzysty, który przejechał zbyt blisko. Danny po prostu się cieszył, że ma weselszą żonę i mniej codziennych sprzeczek. I oczywiście, jako mężczyzna, nie dociekał wszystkiego tak skrupulatnie jak ja, gdybym była na jego miejscu – zawsze spodziewałam się ukrytych motywów, półprawd, doszukiwałam się sekretów. Tak długo byłam spięta i zamknięta w sobie, że Danny przestał się już zastanawiać, dlaczego z beztroskiej osoby zmieniłam się w kogoś, kto nie mógł zasnąć, gdy nie paliło się światło na półpiętrze i jeśli kilka razy nie sprawdziłam, czy frontowe drzwi są zamknięte.
Jeanie radziła sobie zupełnie inaczej. Nie było w niej tej ociężałości, wątpliwości, czy można być szczęśliwym, a wprost przeciwnie. Ja wszystko psułam, nie byłam w stanie cieszyć się widokiem Grace szalejącej po ogrodzie na wrotkach i jednocześnie nie myśleć o tym, czy ty jesteś wysportowany, czy chętnie grasz w piłkę nożną, czy może wolisz rugby, i czy chodzisz do dobrej szkoły.
Zwykle zapraszałam Jeanie, kiedy Danny’ego nie było w domu. On jednak pracował w drukarni tylko trzy dni w tygodniu, bo z pracą było krucho. Pewnego razu, gdy Jeanie przyprowadziła Stellę do Grace, żeby dziewczynki świętowały początek wakacji, zabrała też ze sobą trzynastoletniego Ricka. Wpadł jak burza, nieposkromiony kłąb hormonów i pryszczy. Jego głos zahaczał o najróżniejsze rejestry, od chórków wspierających The Three Degrees po warczące rozkazy wydawane w marynarce królewskiej. Kiedy zaczął stukać w kuliste akwarium z taką werwą, że aż rybka wygrana przez Danny’ego na festynie ukryła się pod plastikową paprotką, Danny klepnął go w ramię.
– Chodź, kolego. Pomożesz mi w szopie. Mam tam parę rzeczy do zrobienia.
Widziałyśmy przez okno, jak Rick wbijał gwoździe, ociosywał i heblował drewno.
Jeanie złożyła dłonie.
– O Jezu, pierwszy raz widzę, że skupił się na czymś dłużej niż pięć minut. Mój mąż więcej czasu spędza na wyścigach psów niż ze swoim synem.
Uśmiechnęłam się, dumna, że Danny potrafi z każdego wydobyć to, co najlepsze.
W końcu Rick wrócił, wymachując grubo ociosaną drewnianą skrzynką.
– Mamo, zobacz, co zrobiłem!
Jeanie wzięła ją od niego z taką atencją, jakby miała przed sobą misterną rzeźbę z dębowego drewna. Poczułam wstyd, że czepiałam się najdrobniejszych błędów ortograficznych w wypracowaniach Louise.
Danny powiedział:
– Twój chłopak ma dobre oko do stolarki. Powinniście go do tego zachęcać. Mówi, że nigdy nie był na rybach. Może zabrałbym go kiedyś nad rzekę?
Żołądek mi się ściskał, kiedy patrzyłam na dumną Jeanie, słuchającą z uwagą, gdy Danny chwalił zalety posiadania syna i narzekał, że nigdy nie udało mu się zainteresować Louise pracą w drewnie.
– Wszystko, co nie jest związane z muzyką, według niej nie zasługuje na uwagę. Grace jest jeszcze mała, ale już widać, że bardziej interesują ją lalki niż cokolwiek innego. Niech Rick do nas wpada… zawsze chciałem zbudować domek na drzewie. Może z jego pomocą się uda.
Rick wprost tryskał entuzjazmem.
Jeanie roześmiała się.
– Byłoby świetnie, gdybyś go nauczył czegoś użytecznego. Mój mąż raz użył młotka, żeby wbić gwóźdź, i teraz w drzwiach wejściowych mamy wielką dziurę. Czego się nie tknie, trzeba po nim poprawiać, taki już jest.
Mruknęłam coś o zrobieniu herbaty, żeby wyjść z pokoju. Nie mogłam tego znieść. Nie mogłam słuchać, jak Danny opowiadał, co chciałby zrobić wspólnie z Rickiem. Miałam ochotę wybiec na ulicę i zaczepiać ludzi, żeby pomogli mi cię odnaleźć. W naszym życiu było miejsce na syna. Danny byłby cudownym ojcem dla chłopca.
Tylko nie dla ciebie.
Kiedy wróciłam, Danny i Rick siedzieli przy stole, pochyleni nad projektem domku na drzewie. Rick rysował pospiesznie drabiny, otwory i zapadnie. Danny stanowił jego przeciwieństwo, używał gumki, linijek i ołówka, kreśląc staranne wzory. Nie mogłam patrzeć na te dwie pochylone głowy, jaskraworudą czuprynę przy ciemnych lokach Danny’ego, skupione na jednym wspólnym celu. Nie umiałam sobie znaleźć miejsca, nie byłam w stanie zagadywać Jeanie, proponować, że zrobię jajka z szynką, mówić, że bardzo się cieszę z tej wizyty – jak to zwykle robiłam. Ona obserwowała mnie ze zmarszczonym czołem. W końcu zwołała dzieci, zaczęła zapinać im guziki i wkładać buty, nie zważając na protesty typu: „Nie zostaniecie na podwieczorek?”.
Wychodząc, szepnęła mi do ucha:
– Chodzi o syna, tak? Przepraszam, nie pomyślałam. Tak się ucieszyłam, bo właściwie Ricka nikt nie lubi, on nie ma w sobie tego uroku, jaki ma pozostała trójka. Za bardzo przypomina ojca. To było takie niezwykłe, kiedy ktoś się nim zainteresował. A Danny naprawdę się spisał.
Objęłam ją, nienawidząc samą siebie za swój egoizm.
– Przepraszam, że jestem taka beznadziejna. Danny szczerze się ucieszył z chłopca w domu.
Mimo moich najlepszych intencji po wyjściu Jeanie cały wieczór chodziłam zła jak osa. Zbeształam Louise za to, że śpiewa za głośno, skrzyczałam Grace za rozlanie soku pomarańczowego, napadłam na Danny’ego, że ma bałagan w szopie.
On jednak tym razem się postawił.
– Daj spokój, Susie. Nigdy nawet nie zaglądasz do szopy. Jakie to ma dla ciebie znaczenie, że gwoździe są rozrzucone po blacie albo że na podłodze są wióry?
Odpowiedziałam mu pytaniem, jak według niego się czułam, gdy spędzał popołudnie z cudzym dzieckiem, skoro nigdy nie czyta Grace, nigdy nie ćwiczy z Louise gry na pianinie, i w ogóle wygląda na to, że woli spotykać się w barze z kolegami, niż być w domu z rodziną.
Tego dnia Danny zachował się inaczej niż zwykle: nie usiadł z dziećmi przed telewizorem „póki mama nie poczuje się lepiej”, tylko zaatakował, i to nie na moją, histeryczną modłę typu „biorę zabawki i idę do domu”, lecz spokojnie, z rozwagą. Jego głos był tak bardzo zimny i obcy, że poczułam się, jakby mnie wystrzelono z rozgrzanego wygodnego leżaka wprost do basenu z lodowatą wodą.
– Susie, przepraszam, że nie jestem taki, jak byś chciała. Próbowałem. Naprawdę. Rzuciłem marynarkę, wykonuję pracę, w której cały dzień siedzę wewnątrz budynku jak w klatce, tylko po to, żeby więcej czasu spędzać z wami. Biorę tyle nadgodzin, ile mogę. W sumie jestem zadowolony z tego, co mam. I naprawdę cholernie mi przykro, że jesteś taka nieszczęśliwa. Jeśli myślisz, że ktoś inny mógłby cię uszczęśliwić, to może naprawdę czas podjąć decyzję, zanim się zestarzejemy i dopiero wtedy zdamy sobie sprawę, że zmarnowaliśmy całe życie.
Po tych słowach wziął marynarkę, przesunął palcami po włosach i wyszedł.
Louise wystawiła głowę z salonu.
– Będziecie się rozwodzić?
Wyciągnęłam do niej ręce i ten jeden raz kąty i krawędzie jej siedemnastoletniego ciała mocno do mnie przylgnęły.
– Nie bądź głupia. Nigdy nie przestanę kochać twojego taty. A on bardzo kocha nas wszystkie. Po prostu trochę posprzeczaliśmy się i tyle.
Wiedziałam, że co najmniej jedno z tych stwierdzeń było prawdziwe. Musiałam się postarać, żeby i pozostałe takie były.