Читать книгу Sekretne dziecko - Kerry Fisher - Страница 9

CZĘŚĆ PIERWSZA
SUSIE
ROZDZIAŁ 6
Czerwiec 1977

Оглавление

Siódmy czerwca 1977 był dniem szczególnym nie tylko dla Elżbiety II. Z okazji Srebrnego Jubileuszu królowej Danny i Louise mieli wolne. Mimo że za niecały tydzień wypadały twoje urodziny, na razie nie chciałam myśleć o tobie i poddałam się tej świątecznej atmosferze. Pośrodku naszego podjazdu zawisła flaga. Mama zjawiła się z samego rana z dwoma bochenkami pieczywa tostowego, słoikiem pasty rybnej i smarowidłem do kanapek. Na głowie miała plastikowy melonik z motywem flagi brytyjskiej, którego nie zdjęła nawet na chwilę.

– Żeby lepiej poczuć atmosferę. Następny jubileusz będzie złoty, a to dopiero za dwadzieścia pięć lat. Nie wiadomo, czy dożyję.

Jak zawsze, kiedy padała jakaś data w przyszłości, szybko liczyłam w myślach, ile będziesz wtedy miał lat. Prawie trzydzieści cztery. Dorosły mężczyzna.

Obiecałam sobie, że tego dnia nie będę już więcej myśleć o tobie, tylko skupię się na tym dziecku, które jest przy mnie. Louise brała udział w konkursie piękności i bardzo chciała wygrać. Uplotłam jej włosy i upięłam na czubku głowy. Kupiłam jej na tę okazję długą sukienkę i błyszczące srebrne sandały. Była zachwycona odgłosem, jaki wydawały na drewnianej podłodze. Danny i ja mieliśmy na sobie jubileuszowe podkoszulki. Musiał mnie namawiać do włożenia tego T-shirtu, bo opinał mnie w biuście i obawiałam się, że będę wyglądać wyzywająco.

– Wyglądałabyś ładnie nawet w worku. Jesteś cudowna.

Na zewnątrz ktoś z sąsiadów wołał przez megafon:

– Pokażcie swój patriotyzm, ubierzcie się na czerwono-biało-niebiesko! Zapraszamy po plakaty jubileuszowe, które rozdają moi pomocnicy! Umieśćcie je w oknach!

Z radia płynął spokojny głos Roda Stewarta, komentator z przejęciem opowiadał o złotej karocy, a Danny otworzył swoje pierwsze piwo. Wypił duży haust i złapał za młotek, żeby wbić kilka kołków na kolejne chorągwie.

– Lepiej uważaj z tym piwem, bo zamiast ci kibicować przy przeciąganiu liny, będziemy musieli jechać do szpitala z twoimi zmiażdżonymi palcami.

– Nie zapominaj, że byłem marynarzem. Kilka piw to dla mnie pestka. – Pocałował mnie w czoło i się oddalił. Mama podniosła głowę znad ciastek, które właśnie smarowała kremem. Znałam to spojrzenie – dawało mi do zrozumienia, że nie zachowałam się jak porządna żona.


Kiedy Louise podnoszono na platformę i umieszczano pomiędzy Perłowym Królem a Królową, Danny położył mi rękę na ramieniu. Perłowy Król – Kevin, który w prawdziwym życiu udrażniał kanały odpływowe – chwycił za megafon. Był typem, który powoli sączył słowa, by zwiększyć dramatyzm wypowiedzi, nawet kiedy mówił o kolankach czy rurach. Kiedy megafon zatrzeszczał, wszyscy zasłoniliśmy uszy dłońmi.

– Dzisiaj, w dniu Srebrnego Jubileuszu tysiąc dziewięćset siedemdziesiąt siedem, ogłaszam, że królową piękności dzielnicy Eastey zostaje jedenastoletnia Louise Duaaaaarte! – Gdy wkładał jej na głowę czerwono-biało-niebieską koronę, ona szukała nas w tłumie wzrokiem. Wykrzykiwałam jej imię, machając chorągiewką i myśląc o tym, jak bardzo jest podobna do Danny’ego. Te same gęste ciemne brwi, to samo wahanie przed nawiązaniem kontaktu wzrokowego z obcymi, na chwilę przed tym, jak się uśmiechnie. Ja w jej wieku byłam dużo bardziej towarzyska, „nad wiek rozwinięta”, jak mawiała moja mama.

Cieszyłam się, że ona bardziej przypomina Danny’ego. Pod tym względem nam się udało. Może nie popełni moich błędów.

Megafon znowu zapiszczał. Perłowy Król ogłosił zwyciężczynię w następnej kategorii wiekowej: Sarah Blacklock, ośmiolatka. Mogłaby być dublerką Bonnie Langford z tymi jaskraworudymi loczkami i w sukience z falbankami. Danny zwrócił się do mnie:

– Jest słodka, prawda? – i głośno zaklaskał. Potem dotknął palcem mojego nosa i dodał: – Oczywiście, nasza córka jest najpiękniejsza, głuptasie. – Znał mnie jak nikt.

Następnie pojawiła się orkiestra dęta, wypuszczono masę balonów jubileuszowych i platforma ruszyła, wioząc Louise i tę drugą dziewczynkę, które machały do zgromadzonych niczym prawdziwe królowe.

Obserwowałam chłopców grających w piłkę na trawniku i starałam się nie robić tego, co zwykle, czyli nie wyszukiwać wzrokiem wszystkich dzieci będących mniej więcej w twoim wieku. Głośno kibicowałam biegaczom, którzy z determinacją godną uczestników programu Superstars pędzili do mety, powiewając połami płaszczy i rozpinanych swetrów. Ci z piwnymi brzuszkami zajęci byli przeciąganiem liny – cała ulica kibicowała ojcom, dziadkom i nastoletnim chłopcom z takim entuzjazmem, jakbyśmy mieli przed sobą najlepszego brytyjskiego strongmana, Geoffa Case’a.

Szłam z dużym dzbankiem soku w stronę Danny’ego i zwycięskiej drużyny w przeciąganiu liny. Połowa zawodników wyglądała, jakby zaraz mieli paść z wyczerpania i upału.

Wtedy podbiegła do mnie Louise.

– Mamo, to jest Sarah, była ze mną na platformie! – Danny miał rację. Z tymi rudymi loczkami dziewczynka rzeczywiście wyglądała uroczo.

Kiedy nalewałam im soku, Sarah pomachała do swojej mamy, która szła w naszym kierunku, pchając wózek z niemowlęciem i z rudowłosym chłopczykiem siedzącym na krawędzi. Stłumiłam w sobie uczucie zazdrości i podeszłam do niej z uśmiechem.

– Szczęściary z nas, że mamy takie piękne córki, prawda? A cóż to za urocza parka?

Świetnie potrafiłam nadawać głosowi beztroski, pogodny ton. Mama Sarah roześmiała się i odparła:

– No, mam ich niezłą gromadkę. Miałam już trójkę, i po Carlu, o, tym tutaj, nie planowałam więcej, ale wtedy pojawiło się to maleństwo, niespodziewany bonus.

Czułam, jak powoli zamykam się w sobie. Nienawidziłam kobiet, którym tak łatwo przychodziło zajście w ciążę, jakby były uosobieniem kobiecości, kwintesencją macierzyństwa.

Nim jednak zdążyłam wycofać się z tej rozmowy, mówiąc z bladym uśmiechem: „Muszę poszukać męża”, wyczułam pewne skrępowanie, ten ułamek sekundy, w którym umysł próbuje przetrawić coś, co nie bardzo się zgadza, i nie jest w stanie określić, o co dokładnie chodzi. Nagle mnie olśniło. Jakbym została oblana kubłem zimnej wody. Nie miała już szczupłej twarzy, jak dziewięć lat wcześniej. Spod krótkich rękawów sukienki wyłaniały się krągłe ramiona, piegi rozlewały się po pulchnych policzkach. Sapała z wysiłku, pchając wózek po trawie. Tęższa, starsza wersja. Ale to zdecydowanie ona.

Niemal jednocześnie kobieta przyjrzała mi się uważniej i powiedziała cichym, konspiracyjnym szeptem:

– Rita?

– Nie jestem Rita! Musiała mnie pani z kimś pomylić. – Chwyciłam Louise za rękę i nie zważając na jej protesty ani na to, że zalała się sokiem, pociągnęłam ją w stronę Danny’ego, o włos unikając zderzenia z dwoma chłopcami na motocyklu. Kilka razy obracałam głowę, żeby sprawdzić, czy kobieta nie idzie za nami. Ona jednak pochyliła się nad wózkiem i zajęła się dzieckiem. Jedynie Sarah odprowadzała nas zdumionym wzrokiem.

Kiedy doszłyśmy do Danny’ego, Louise była cała we łzach.

– Hej, co się stało mojej królowej piękności?

– Mama rozlała mi sok na nową sukienkę – szlochała Louise. – Uciekała od mamy Sarah.

Z całą surowością i mściwością wyładowałam swój strach na córce.

– Nie gadaj głupot! Przed nikim nie uciekałam. Nie chciałam się z nią wdawać w dłuższe rozmowy, bo przecież tata potrzebował czegoś do picia po takim wysiłku. Popatrz tylko, jaki jest zmęczony i spocony po tym przeciąganiu liny.

Louise wciąż była niepocieszona.

– Dlaczego tak się zezłościłaś, kiedy nazwała cię Ritą?

– Nie nazwała mnie Ritą! – niemal krzyknęłam.

– Nazwała.

Nie potrafiłam powstrzymać pełnych wściekłości, złośliwych słów.

– Chyba na słuch ci padło. Może powinnam cię zabrać do lekarza, żeby ci przemył uszy.

Twarz Louise znowu wykrzywił grymas płaczu.

– No, nie płacz. – Byłam tak przerażona, że nie mogłam złapać oddechu. Przyklękłam. – Przepraszam cię, kochanie. Naprawdę. O tej porze roku umarł twój dziadek i zawsze, kiedy jest upał, boję się, że komuś z nas może się coś stać. Nie powinnam na ciebie krzyczeć. Nie przejmuj się sukienką. To się spierze.

Danny patrzył na mnie, kręcąc głową. Była w tym jakaś rezygnacja, zmęczenie. Spojrzał ponad moim ramieniem, jakby szukał drogi ucieczki, żeby wyratować Louise z tego sztormu, a jednocześnie wykonał dobrze mi już znany gest, położył rękę na jej barkach.

– Nie martw się. Może pójdziemy poszukać tarty z wieprzowiną? Muszę odzyskać siły przed wyścigiem z jajkami na łyżce. Opowiesz mi, jak było na tej platformie. Przejeżdżaliście przez centrum?

Tak rozmawiając i trzymając się za ręce, odeszli, a ja, pozostawszy sama, zaczęłam rozglądać się za Lizzy.

Jeśli to w ogóle było jej prawdziwe imię.


Obserwowałam ją, siedząc przy końcu długiego rzędu stołów. Ona kręciła się przy przeciwległym końcu. Raz na jakiś czas nasze spojrzenia się spotykały. Nie chciałam na nią patrzeć, ale to było silniejsze ode mnie. Czworo dzieci. Płonęłam z zazdrości. Jeden z synów był wyższy od Sarah. Szybko obliczyłam w myślach. Jeśli Sarah miała osiem lat, a ten chłopiec był od niej starszy, to Lizzy musiała zajść w ciążę niemal od razu po opuszczeniu Domu Matki i Dziecka.

Wtedy uderzyła mnie kolejna myśl, tak bolesna, że aż poczułam skurcz żołądka. A może ona nie oddała swojego dziecka? Może w ostatniej chwili znalazła sposób, by je zatrzymać? Może po tym pierwszym urodziła tylko troje?

W pewnym momencie zobaczyłam moją mamę, która roznosząc przekąski, zatrzymała się przy Lizzy. Gdyby wiedziała, z kim rozmawia, nie byłaby tak przyjaźnie nastawiona. Nie potrafiłam się zrelaksować ani dołączyć do innych matek rozbawionych widokiem dzieci wpychających sobie do ust ciastka z kremem w ramach konkursu na zjedzenie jak najwięcej bez popicia. Nie pasowałam do nich. Gdziekolwiek spojrzałam, wszędzie widziałam matki świetnie czujące się w swojej roli: nadzorujące konkurs na rzut kaloszem, biorące udział w wyścigach w workach, skokach przez skakankę, śpiewające „Rolnik sam w dolinie”.

Ja nie byłam prawdziwą matką. Byłam kobietą, która oddała swoje dziecko. Matką bez dziecka. Nie kimś, kto zasługiwał na te dzieci krzyczące z zachwytem „Baba-Jaga patrzy!” albo na wyścig na jednej nodze z inną matką, która raczej dałaby się pokroić, niż wróciłaby z porodówki bez niemowlęcia na ręku.

I oto niecałe sto metrów ode mnie znajdował się ktoś, kto znał prawdę. Jedyna osoba, która mogła zedrzeć ze mnie ten welon pozorów. Czułam w żołądku zalążek paniki – iskierkę gotową w każdej chwili wybuchnąć płomieniem.

Gdyby ci wszyscy ludzie wiedzieli, kim jestem. Ci mężowie odskakujący od strumieni piwa Watney tryskającego z dużych kegów, popisujący się sztuczkami z użyciem monet i zapałek, i – tak, tak – posyłający mi lubieżne spojrzenia.

– Powiedz mojej Lynne, jak zachować taką sylwetkę. A może to „gimnastyka małżeńska” tak ci służy?

Niejedna z kobiet pytała mnie, w czym tkwi moja tajemnica.

– Stosujesz Slim Fast? A może dietę kapuścianą?

Miałam ochotę nimi potrząsnąć, wykrzyczeć im w twarz z taką siłą, że aż ślina poleje mi się z ust, że nie zależy mi na byciu szczupłą i chętnie toczyłabym się jak pingwin, gdyby to miało znaczyć, iż urodzę następne dziecko.

Louise błagała mnie, żebym wzięła udział w skakaniu, ale odmówiłam:

– Przepraszam, skarbie, nie czuję się najlepiej. Trochę mnie mdli. Chyba za długo byłam na słońcu. – Naprawdę chciało mi się wymiotować. Za każdym razem, gdy ktoś się do mnie odzywał, musiałam się zmuszać, żeby odpowiedzieć. Mój mózg był sparaliżowany, zmrożony strachem. W końcu Louise zrezygnowała i usiadła cicho, by zjeść babeczkę. Zepsułam jej dzień.

Danny był przesadnie wesoły, równoważąc w ten sposób zły nastrój swojej żony. „Chodź napić się wina!”, „Przyniosę ci krzesełko”. Potem rozlewał wino Black Tower, służył zapalniczką każdemu, kto wyciągnął papierosa, włączał się do narzekań na trudną sytuację finansową klubu Portsmouth FC i na spadek drużyny w tabeli.

Kobiety uważały, że się wywyższam. Rzadko kiedy przyjmowałam zaproszenia na spotkania przy kawie. Kiedyś owszem, kiedy jeszcze myślałam, że jeśli się postaram, uda mi się wrócić do dawnego życia. Ale co chwila któraś ogłaszała, że jest w ciąży („W tym roku przybędzie do nas specjalny prezent na Boże Narodzenie!”, „No Susie, dotknij, może zatęsknisz za dzidziusiem”), co sprawiało, że uciekałam od nich, korzystając z pierwszej lepszej wymówki. Zdecydowanie łatwiej było zostać w domu.

Danny raz po raz próbował wciągać mnie do rozmowy za pomocą wtrąceń typu: „prawda, Susie?” i „zawsze to Susie powtarzam”. Ja jednak nie kwapiłam się do pogaduszek. Przy pierwszej okazji wróciłam na swoje miejsce i udawałam, że oglądam chłopców bawiących się w berka za plecami Lizzy, a tak naprawdę próbowałam dojść do tego, czy jej syn mógł być tym dzieckiem, które urodziła u zakonnic. W końcu nie mogłam już tego znieść. Powiedziałam Danny’emu, że idę na chwilę do domu do toalety.

Skinął głową.

– Nie zapomnij, że o czwartej występujesz z Louise w Szansie na sukces.

Zerknęłam na Louise, która oblizywała cukrową posypkę z palców.

– Nie wolisz zrobić tego sama? Wyglądasz jak Marie Osmond, kochanie. Beze mnie pewnie wypadniesz jeszcze lepiej – powiedziałam, zastanawiając się, jak wydobędę głos z tak ściśniętego strachem gardła.

Louise jednak w ogóle nie czuła tremy.

– Mamo. To jest duet. Właśnie dlatego wybrałyśmy I’m Leaving It All Up To You. Inaczej wybrałabym Oh, Lori. – Jej twarz spochmurniała.

Danny zmarszczył czoło.

– Nie zawiedź jej, Susie. Uwielbiam patrzeć, jak śpiewasz. Tak rzadko to robisz. Nie pamiętam już, kiedy ostatnio dla nas śpiewałaś.

Nie widziałam sposobu, żeby się od tego wymigać, nie psując im dnia bardziej, niż już to zrobiłam.

– Zaraz wracam – oznajmiłam i ruszyłam przez trawnik do domu.

Było mi słabo. Nagle poczułam, że muszę opaść na kanapę i posiedzieć kilka minut, z dala od wszystkiego.

Od tego, co teraz, i tego, co się stało w przeszłości.

Sekretne dziecko

Подняться наверх