Читать книгу Sekretne dziecko - Kerry Fisher - Страница 8

CZĘŚĆ PIERWSZA
SUSIE
ROZDZIAŁ 5
Kwiecień 1977

Оглавление

W weekend przed ogłoszeniem wyników egzaminów jedenastolatków, które decydowały o przyjęciu do następnej szkoły, nie mogłam się na niczym skoncentrować. Louise siedziała skulona na kanapie i czytała magazyn muzyczny „Fab 208”. Ciemne włosy opadały jej na twarz, w skupieniu przygryzała wargę, chłonąc szczegóły z życia podziwianych gwiazd muzyki pop.

Raz na jakiś czas moje zdenerwowanie brało górę i pytałam po raz kolejny:

– A więc myślisz, że z matematyki nie poszło ci najlepiej?

Irytowała się, że jej przeszkadzam.

– To było naprawdę trudne. Ale nie tylko dla mnie.

Nie mogłam znaleźć dla siebie miejsca. Tłumaczyłam sobie, że nawet jeśli nie dostanie się do dobrej szkoły, to jeszcze nie będzie koniec świata. Wiedziałam jednak, że dla mnie byłaby to prawdziwa tragedia. Nie mogłam dopuścić, żeby to, co mówiły zakonnice, okazało się prawdą: że byłam złą matką i moje dzieci miałyby lepsze życie w innej rodzinie. Nie chciałam, żeby Louise skończyła tak jak ja, wdzięczna, że ktoś zechciał ją przyjąć do pracy kelnerki w kawiarni za rogiem trzy razy w tygodniu. Zawsze, kiedy pytałam ją, kim chciałaby zostać, mówiła:

– Chcę być jak Agnetha z Abby.

– Nie wygłupiaj się. Zwyczajni ludzie jak my nie zostają gwiazdami.

Wzruszała ramionami i robiła zawiedzioną minę.

Tego dnia stałam w kuchni i wybielałam pranie, próbując zadać jej więcej pytań – tych samych, które już zadałam dużo wcześniej, zaraz po egzaminie. Potem zajęłam się odkurzaniem kolekcji figurek na parapecie. Jeż, jelonek, pies.

Moje myśli powędrowały ku tobie: czy wychowujesz się z jakimś zwierzakiem? Wyobraziłam sobie, jak biegasz po dużym ogrodzie i rzucasz patyk małemu spanielowi. Miałam nadzieję, że rodzice czytają ci co wieczór, zabierają cię do biblioteki, gdzie co tydzień wybierasz sobie nową książkę, żebyś po szkole nie siedział przed telewizorem. Chciałam, żebyś naprawdę miał to lepsze życie, które obiecywały zakonnice.

Wróciłam do salonu i kręciłam się koło kanapy. Louise poirytowana podniosła głowę. Musiałam zapytać jeszcze raz.

– Myślisz, że odpowiedziałaś dobrze na ponad trzy czwarte pytań?

– Nie wiem! Zrobiłam, co mogłam, rozumiesz? Przestań już o to pytać!

Zabrała swój magazyn i pobiegła na górę, akurat w chwili, kiedy wszedł Danny.

– Co się dzieje? – zapytał, gdy na górze rozległa się głośna muzyka.

Odwróciłam się, żeby nie widział mojej twarzy.

– Pytałam ją, czy się nie martwi o wyniki. Będą w przyszłym tygodniu.

Danny westchnął.

– Ja nie zdałem tego egzaminu, ty też nie. Moje życie nie jest katastrofą. Nic jej nie będzie. Nie wiem, skąd u ciebie ta obsesja.

– To nie jest obsesja. Chcę, żeby miała możliwości. Skończyły się czasy, kiedy kobiety czekały na wybawienie przez księcia z bajki. Co ja zrobiłam ze swoim życiem? Wyszłam za mąż i teraz spędzam czas na zadawaniu pytania: „Jedna czy dwie kostki?” i bieganiu do banku, żeby rozmienić pieniądze. – Udałam, że nie widzę bólu na twarzy Danny’ego, i mówiłam dalej: – Louise jest na tyle inteligentna, że może zostać nauczycielką. Powinna iść na studia.

Na dźwięk słowa „studia” Danny uniósł brwi. Wolał jednak się ze mną nie spierać. Jakby się zwracał do przygłupa, powiedział:

– Może by mogła, ale nawet jeśli dostanie się do liceum, nie powinna od razu rozgłaszać, że chce się dostać na uniwersytet. Nie chcemy, żeby wszyscy myśleli, że się wywyższamy.

– A co jest złego w tym, że ktoś chce się wybić? Zarabiać tyle, żeby móc decydować o swoim życiu? Tacy jak my całe życie słyszą tylko dobre rady, co robić, żeby nie wylądować na ulicy.

Danny zrobił to, co zawsze w takich sytuacjach, czyli zamilkł. A jego milczenie rozpaliło we mnie ogień rozgoryczenia.

– Gdybym mogła cofnąć czas, przykładałabym się do nauki, żeby coś osiągnąć. Byłam najlepsza w klasie z literatury. Ale mama zawsze mi powtarzała, żebym odłożyła książki i przewietrzyła umysł. Chciała tylko, żebym znalazła bogatego męża. Co ja wiedziałam o świecie, wychodząc za mąż? Miałam wtedy dziewiętnaście lat, a rok później urodziłam dziecko.

Danny patrzył na mnie, kręcąc głową powoli, jakby mnie nie poznawał. Sama ledwie się poznawałam – gdzie się podziała tamta dziewczyna, która spędzała całe godziny przed lustrem, malując idealną kreskę wokół oczu, uwielbiała tańczyć i prawie wszystko ją bawiło? Kobieta, która biegła do drzwi, jak tylko usłyszała, że Danny wkłada klucz do zamka, lała mu wodę do wanny i siedziała na sedesie, dzieląc się z nim wszystkimi plotkami i obserwując jego udawane oburzenie, zanim parsknął śmiechem?

– Robię co mogę, Susie. Nie jesteśmy milionerami, ale mamy ładny dom. Wciąż jestem zadowolony, że się z tobą ożeniłem, nawet jeśli byłaś zbyt młoda. Nawet jeśli ty nie jesteś zadowolona.

Chciałam mu wyjaśnić, że nadal jestem kobietą, którą poślubił, że wciąż go kocham, ale że utknęłam w martwym punkcie. Albo jeszcze gorzej, nie utknęłam, tylko dryfuję i nie mogę być tym, kim byłam, z powodu tej ogromnej pustki, którą mogłoby wypełnić jedynie kolejne dziecko.

– Ale jeśli tak bardzo czujesz się uwięziona, to dlaczego chcesz jeszcze jednego dziecka? – zapytał.

Głos, który się ze mnie wydobył, zabrzmiał niemal jak krzyk.

– Bo już sobie pościeliłam i teraz tylko to mi zostało – być matką. A nawet tego nie umiem zrobić porządnie.

Oczy zaszły mi łzami, gdy Danny odwrócił się, zanim zdążyłam wyrzucić z siebie te same żale, co zwykle.

– Dlaczego ta głupia Linda z przeciwka może mieć pięcioro dzieci, które prawie nigdy się nie kąpią i chodzą zawszone, a ja nie mogę nawet raz zajść w ciążę? Nie pojmuję tego.

Gdy wróciłam do kuchni, słyszałam jego kroki na schodach, a potem cichy spokojny głos przeplatający się z oburzonym, piskliwym głosem Louise. Zamknęłam drzwi i włączyłam radio. Dobrze już znałam to uczucie, wrażenie, że przeholowałam, wymieszane ze świadomością, że moi bliscy będą łagodzić sytuację, nie rozumiejąc, dlaczego tak się przejmuję, dlaczego wszystko musi być idealne, dlaczego moja córka musi być lepsza od innych.

Zawsze, gdy Louise wychodziła do którejś z koleżanek, słyszała ode mnie: „Mów proszę i dziękuję, pytaj, czy możesz odejść od stołu, myj ręce przed jedzeniem”. Czułabym się urażona, gdyby matki odwożące ją po takich odwiedzinach nie zatrzymywały się na progu, by mi powiedzieć, jak dobrze jest wychowana. Żal mi było tych dziewcząt, które przychodziły do nas na podwieczorek w starych ubraniach, brzydkich luźnych sztruksach o dwa numery za dużych, w kurtkach ze zbyt długimi rękawami.

– Psujesz ją – mówił Danny za każdym razem, kiedy przynosiłam kolejną bluzkę czy parę ogrodniczek dla Louise.

– Moja córka nie będzie wyglądała, jakby nikt jej nie kochał.

Siedziałam w kuchni i mieszałam kawę, drapiąc łyżeczką po dnie filiżanki z ceramiki Denby. Miałam ochotę się do nich przyłączyć i wspólnie obejrzeć talent show New Faces. Danny i Louise spierali się przy każdym uczestniku:

– Siedem za wykonanie.

– W żadnym razie! Najwyżej pięć za wrażenie artystyczne.

Choć nadal czułam się pokrzywdzona, nie mogłam się nie uśmiechnąć, kiedy Louise śpiewała wraz z wykonawcą niemal każdą piosenkę. Głos miała silny jak na swój wiek. Danny zachęcał ją:

– Powinnaś tam pójść, Lou. Jesteś urodzoną gwiazdą.

W końcu przyszedł mnie zawołać.

– No chodź, chodź do nas.

Demonstracyjnie wyłączyłam radio, niby z niechęcią, w duchu dziękując opatrzności, że mam tak wyrozumiałego męża. Tak bardzo chciałabym porozmawiać z nim o tobie. Albo z kimkolwiek. Móc potwierdzić twoje istnienie. I moją stratę.

Nie dalej jak przedwczoraj Eileen, sąsiadka mamy, wetknęła swój wścibski nos przez płot od podwórza i huknęła na cały głos:

– A więc, Susie, postanowiłaś mieć tylko jedno dziecko? Teraz to już chyba byłaby za duża przerwa między Louise a ewentualnym rodzeństwem.

W normalnej sytuacji odparłabym wymuszonym żartem, że Lou mi wystarcza, ale w tym momencie jej atak mnie zaskoczył.

– Numer dwa jakoś nie chce się zjawić.

– Zawsze możecie adoptować. Tyle młodych dziewcząt w trudnej sytuacji rodzinnej z radością oddałoby swoje dziecko takiej miłej parze jak wy.

Mama zaczęła ściągać energicznie pranie ze sznurka, krótkimi stanowczymi szarpnięciami, jakby samo wypowiedzenie słowa „adopcja” mogło sprawić, że mój sekret rozniesie się po całej dzielnicy. Postawiła kosz z praniem na ziemi.

– Przy adopcji nigdy nie wiadomo, na kogo się trafi, prawda? Kim byli rodzice? Można się wpakować w nie lada kłopoty.

Aż rozdziawiłam usta ze zdumienia. Gdyby nie obecność wścibskiej Eileen, na pewno byśmy się pokłóciły. Myśl o tym, że nowi dziadkowie mojego syna mogliby wypowiadać takie opinie, była dla mnie nie do zniesienia. Kto jak kto, ale moja matka powinna to rozumieć. Czasem myślę, że tak bardzo chciała udawać, iż to się nie zdarzyło, i tak przekonująco kłamała, że aż przekonała samą siebie i naprawdę o tym zapomniała.

Ja zaś nie mogłam zapomnieć. Miałam wrażenie, że kiedy umrę, rozkroją mnie i zobaczą twoje imię wyryte w najgłębszym zakątku mojego serca.

Przed samym wejściem do salonu Danny się zatrzymał. Cichym głosem powiedział:

– Żałuję, że nie umiem dać ci szczęścia, Susie.

Przytuliłam się do niego i położyłam mu głowę na ramieniu.

Objął mnie, zamknął oczy i wtulił twarz w moje włosy.

– Wiesz, że naprawdę cię kocham.

– Wiem. Wiem. – Nie byłam w stanie powiedzieć mu tego samego. Już nie. Nie mogłam mówić o miłości po tym, co zrobiłam, nie umiałam wydobyć z siebie tych słów. Ludzie, którzy kochają, nie kłamią. Delikatnie ucałowałam go w usta i wsunęłam palce w jego czuprynę. – Ciągle jestem twoim słońcem?

Zawsze zaczynał swoje listy od „Słońce Ty moje”. Kpiłam sobie z tego, ale on był nieugięty. „Szczerze mówiąc, kiedy jestem na statku, leżę w hamaku i myślę o Tobie, wyobrażam sobie, że tańczymy w salonie, a Ty śpiewasz dla mnie z całego serca. Choćbym miał bardzo ciężki dzień, ten obraz zawsze podnosi mnie na duchu”.

Jakże to wydawało się odległe.

Danny się uśmiechnął.

– Może czasami się chmurzysz, ale zawsze będziesz moim słońcem. No chodź, zobaczymy, czy ktoś z tych młodych talentów potrafi śpiewać tak dobrze jak ty.


Następnego dnia rano Danny zaproponował, żebyśmy całą rodziną wybrali się na wycieczkę wzdłuż wybrzeża do East Wittering, żeby „zaczerpnąć świeżego powietrza”.

Poza jednym momentem – kiedy zobaczyłam chłopca mniej więcej w twoim wieku grającego z ojcem w krykieta na plaży – udało mi się skoncentrować na tych, którzy byli blisko mnie, a nie na osobie będącej daleko.

Wyobrażałam sobie, co myślą postronni przechodnie, patrząc na nas, jak gramy w swingball, zbieramy muszle i puszczamy kaczki na wodzie. Pewnie uważali nas za szczęśliwą rodzinę. Skąd mieliby wiedzieć, że moja pochwała „Dobry rzut, Louise!” brzmiała dla mnie wymuszenie, a mój śmiech był chrapliwy i nienaturalny? Że kiedy staliśmy z Dannym obok siebie, trzymając się za ręce i patrząc na słońce ponad taflą morza, tak jak wtedy, gdy podarowałam mu znaleziony kamień w kształcie serca, czułam się, jakbym grała jakąś rolę.

Kiedy nadszedł poniedziałek – dzień wyników rekrutacji do szkół – a z nim możliwość, że prawda wyjdzie na jaw, że okażę się beznadziejną matką, poczułam niemal ulgę. Zaraz jednak przypomniała mi się siostra Patricia z szyderczym uśmiechem, jakby mówiła, że jeśli nie zabierze mi mojego syna i nie przekaże go adopcyjnym rodzicom, czekającym na to z utęsknieniem, on zarazi się ode mnie złem, którym jestem przeżarta. Miałam nadzieję – wręcz modliłabym się o to, gdyby wspomniana siostra nie zraziła mnie na zawsze do religii – że udowodnię, iż się myliła.

Wstałam o piątej trzydzieści, by nie przegapić listonosza, chociaż wiedziałam, że nie przyjdzie wcześniej niż koło siódmej. Nie mogłam znaleźć sobie zajęcia. Byłam jak dziecko czekające na swoją kolej do drążka pogo na placu zabaw. Nakręciłam zegar dziadka w holu. Wyczyściłam szkolne buty Louise, co skierowało moje myśli ku ojcu. Ujrzałam go, jak rozkłada gazetę i siada przy kuchennym stole ze szczotkami, pastą i ściereczkami. „Buty świadczą o człowieku” – mawiał. Nigdy nie doceniałam tej cichej zadumy, tego, jak z niezwykłym spokojem potrafił – podobnie jak Danny – łagodzić konflikty. Tak bardzo chciałabym znowu móc z nim porozmawiać. Chociaż i tak nie powiedziałabym mu, co mnie dręczy. Nagle w moje myśli wdarło się stuknięcie skrzynki na listy. Ostatnio wyczekiwałam tak na listonosza, kiedy Danny wypłynął w morze sześć tygodni po naszym pierwszym spotkaniu. Jaka błaha wydawała mi się teraz tamta radość na widok znaczka z Singapuru. Podbiegłam do drzwi i ujrzałam urzędowy list na wycieraczce. Teraz, gdy już się tu znalazł, nie byłam pewna, czy mam odwagę go otworzyć. Gdybym nawet umiała wytłumaczyć Danny’emu, dlaczego tak bardzo zależy mi na tym jednym wyniku, przyłożyłby dłoń do mojej twarzy i powiedział: „Jezu, Susie. Pewna jesteś, że chcesz, żeby szła do liceum? Większość dzieciaków z okolicy pójdzie do zawodówek. Będzie odszczepieńcem”.

Prawdę mówiąc, już była odszczepieńcem. Nie pozwalałam jej znikać na rowerze na cały dzień z innymi dziećmi, odkąd jedna z dziewczynek została porwana, a potem znaleziono jej ciało w studni melioracyjnej. Zawsze, kiedy Louise bawiła się z kolegami na zewnątrz, szukałam pretekstów, żeby wyjść i sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku. „Może chce wam się pić, przyniosłam sok”. „Chyba słyszałam jakiś krzyk. Nic się nie stało?” „Czy mówiłam wam, że podwieczorek będzie o szóstej?” Nie lubiłam, kiedy wspinała się na drzewa albo robiła gwiazdy. Przerażała mnie myśl o tym, że wiozę ją poobijaną i posiniaczoną do szpitala, żeby założyć szwy albo gips, a lekarze unoszą brwi z dezaprobatą, jakbym mogła temu zapobiec, gdybym bardziej uważała i okazała większą troskę. Musiałam przeprowadzić ją przez życie w jednym kawałku.

Żałowałam, że nie umiem tak jak Danny cieszyć się po prostu z tego, że jest szczęśliwa. Prawdopodobnie tylko w połowie żartował, kiedy mówił: „Tak czy siak, właściwie dziewczynie do szczęścia potrzebny jest tylko wspaniały mąż”. Potem z tym swoim zadziornym spojrzeniem zwrócił się do Louise: „Twoja mama myślała, że wszystkie Gwiazdki przyszły naraz, kiedy wychodziła za mnie za mąż”. Po chwili dodał: „I miała rację”. Wtedy trzepnęłam go w ucho i przez króciutką chwilę znowu byliśmy tamtą młodą parą w dniu ślubu.

Ledwie byłam w stanie opanować drżenie palców, gdy otwierałam kopertę. Zaczerpnęłam powietrza i wysunęłam list na tyle, by przeczytać słowa: „Mamy przyjemność zaproponować Louise Duarte miejsce w szkole Shorefield dla dziewcząt od dnia 4 września 1977”.

Na ironię zakrawało, że pierwsze słowa, jakie wydobyły się z moich ust, brzmiały: „Dzięki Bogu”.

Sekretne dziecko

Подняться наверх