Читать книгу Sekretne dziecko - Kerry Fisher - Страница 4
CZĘŚĆ PIERWSZA
SUSIE
ROZDZIAŁ 1
24 lipca 1968
ОглавлениеDzień przed tym, jak cię oddałam, pierwszy raz przyszła z wizytą moja mama. Nie spodziewałam się jej zobaczyć, póki nie pójdę odebrać Louise. Mama opiekowała się nią podczas mojej nieobecności, a raczej – z mojej perspektywy – banicji, zesłania, zanim ktokolwiek zauważy mój brzuch; najpierw do siostry mojej mamy, cioci Margaret w Brighton, a potem do tego piekła, którym był Dom Matki i Dziecka w Londynie.
Próbowałam sobie wyobrazić twarz twojej babci, kiedy zobaczy cię po raz pierwszy. Byłam pewna, że pokocha cię tak jak ja. Ubrałam cię w biały komplet, do którego kubraczek sama zrobiłam na drutach. Robiłam go popołudniami, gdy już wypełniłam swoje obowiązki. Twoje oczka były czujne, z zainteresowaniem śledziły otoczenie, jakbyś wszystko rozumiał.
Może po prostu przejawiałeś niepokój, bo czułeś, że nie czeka cię nic dobrego. Będziesz inteligentny, silny, zdolny – tego byłam pewna. Idąc korytarzem, zatrzymałam się, by okazać współczucie dziewczynie, która na kolanach szorowała podłogę. Przed porodem ja też to robiłam. Dobrze znałam ten ból w krzyżu, gdy brzuch ciągnie cały tułów w dół i trudno rozprostować plecy. Rozejrzałam się, czy nie ma w pobliżu jakiejś zakonnicy.
– Wstań na moment i się wyprostuj. Zobaczysz, że ci ulży – powiedziałam.
Pomogłam jej się podnieść. Miała najbardziej płomienne włosy, jakie kiedykolwiek widziałam. Prawdziwy rudzielec, powiedziałaby moja matka. Głowa dziewczyny była pełna drobnych loczków sterczących na wszystkie strony. Zakonnice na pewno jej dogryzały. Włosy, które sprawiały wrażenie nieujarzmionych, mogły być wystarczającą przyczyną. Przez sekundę jednak poczułam zazdrość. Jej dziecko najprawdopodobniej będzie miało rude włosy, k t ó r e ł a t w o m o ż n a z a u w a ż y ć w t ł u m i e, a ja już zawsze będę skazana na wypatrywanie czarnowłosych mężczyzn. Czy cię w ogóle rozpoznam, nawet gdybyś stanął obok mnie za pięć lat, nie mówiąc o dwudziestu?
Dziewczyna podniosła się i docisnęła sobie dłoń do krzyża.
– Suki z tych zakonnic, nie? Z chęcią bym je zobaczyła, jak szorują te podłogi na kolanach – powiedziała dużo za głośno, tak że jej słowa słychać było w całym korytarzu.
– Ćśśś. Wpakujesz nas w kłopoty.
Roześmiała się rubasznym gardłowym chichotem.
– Co? W jeszcze większe kłopoty niż teraz? Nie wyobrażam sobie, jak by to miało wyglądać. No a ty, jesteś stąd?
Zaprzeczyłam ruchem głowy.
– Południowe wybrzeże. – Rozejrzałam się z poczuciem winy. Nie powinnyśmy się wymieniać tak osobistymi informacjami.
– Niech zgadnę, Plymouth? Portsmouth?
– Portsmouth – szepnęłam.
– Ja też. Co druga dziewczyna tutaj jest z jakiegoś portu marynarki wojennej. Marynarze najwyraźniej dobrze się bawią na odjezdnym. Zdaje się, że ostatnio cała rzesza kobiet „odwiedza kuzynki”.
Gdyby nie obawy, że jakaś zakonnica wychynie zza rogu i odeśle mnie do pralni za to, że miałam czelność się śmiać, chętnie bym objęła i przytuliła tę dziewczynę – jedyną do tej pory, która nie przemykała ze spuszczoną głową, jakby czekała na przyjęcie ciosu.
Uśmiechnęłam się. Udzieliła mi się jej brawura.
– Ja „pomagam mojej cioci, która ma problemy z kręgosłupem”. Zaraz się okaże, w jakich jestem tarapatach. Moja mama czeka na dole.
Jej uśmiech przygasł.
– Moja nie może mnie odwiedzić. Ojciec jej nie pozwoli.
Mój tato nie żył już od roku, zmarł na zawał, i jedyną pozytywną stroną tej sytuacji było to, że nie musiałam patrzeć na jego rozczarowanie. Córka, którą przed trzema laty w chłodny marcowy dzień powierzył Danny’emu – „Dbaj o nią, jest wyjątkowa” – zrobiła coś, czego nigdy nie powinna dopuścić się niczyja żona.
Ułożyłam cię wygodniej w ramionach. Przede wszystkim już cię zawiodłam, pozwoliłam wszystkim widzieć w tobie ciężar, niedogodność, którą się ukrywa, otacza kłamstwami, pozbywa się jej. Pewnie już nigdy nie będę miała okazji się wytłumaczyć, ale liczyłam na to, że chłoniesz moją miłość każdą komórką tego maleńkiego ciałka i magazynujesz ją na przyszłość.
– A tak w ogóle to ja jestem Elizabeth. Lizzy. A ty?
Nie zapytałam, czy to prawdziwe imię.
– Rita. Który to już miesiąc? – Wskazałam na jej brzuch.
– Nie bardzo wiem, kiedy zaszłam w ciążę. Mogę urodzić za dwa tygodnie albo za miesiąc. Nie powiedziałam tego zakonnicom, ale to nie był jeden przypadkowy raz. Zawsze miałam słabość do munduru.
Przyznam, że mnie zafascynowała. Większość dziewcząt tutaj zachowywała się, jakby doświadczyły niepokalanego poczęcia. Ona zaś twardo stąpała po ziemi i sprawiała wrażenie, jakby jakaś jej część żałowała, że zaszła w ciążę tak wcześnie, zanim miała okazję naprawdę zaszaleć. Ja wciąż czułam się zawstydzona tym, że się tu znalazłam, chociaż oczywiście nie było sensu udawać, że nie uprawiałam seksu.
Dziewczyna pochyliła się nad tobą.
– Zobaczmy, kogo tutaj mamy. Przystojniak. Ma twoje oczy.
To mi dodało otuchy. Ta świadomość, że podarowałam ci coś, czego nikt nigdy ci nie odbierze, i że niezależnie od tego, jaki duży urośniesz, w co cię ubiorą, jaką ci zrobią fryzurę, zawsze będzie ci towarzyszyła jakaś cząstka twojej matki.
Lizzy ściszyła głos:
– To jeszcze nie dzisiaj, co?
Potrząsnęłam głową. Słowo „jutro” było zbyt ciężkie, zbyt prawdziwe, za bardzo przerażające, by je wymówić. Nim zdążyłam się zmusić do odpowiedzi, w korytarzu rozległo się człapanie sandałów jakiejś zakonnicy. To oznaczało koniec rozmowy.
Poszłam dalej. Po chwili obejrzałam się jednak i zobaczyłam Lizzy, która za plecami zakonnicy wystawiła język w jej stronę. Skądś dobiegał głos Louisa Armstronga śpiewającego What a Wonderful World. Pamiętam, że w tym momencie pomyślałam o karze, jaką poniesie ta, która włączyła radio – jakby mój umysł szukał różnych dróg ucieczki od tego, co najważniejsze. Jednocześnie nad tym pozornym azylem górowała większa, silniejsza nadzieja: może, może jednak, moja matka przyszła tu po to, żeby mi powiedzieć, że znalazła rozwiązanie, że nie mogłaby żyć ze świadomością, iż jej wnuk poniewiera się gdzieś wśród obcych. Tak czy owak, nawet w najśmielszych, najbardziej optymistycznych marzeniach nie potrafiłam sobie wyobrazić scenariusza, w którym mój mąż nie dowiedziałby się, co zrobiłam. Serce mi się ścisnęło, gdy wyobraziłam sobie twarz Danny’ego, który nie może pojąć, dlaczego złamałam przysięgę małżeńską. Musiałam przyznać rację mojej mamie, która w reakcji na tę „radosną” nowinę powiedziała: „To żony mają się martwić o to, co robią ich mężowie, a nie odwrotnie”.
Na myśl o tym, że mogłabym stracić Danny’ego, nogi się pode mną ugięły, aż musiałam się chwycić poręczy. Moja matka nie dopuszczała możliwości, że powiem mu prawdę. „Nie rezygnuj z przyszłości. Pomyśl o Louise, jeśli nie o sobie. To najlepszy sposób, jedyny sposób. Nawet tak wyrozumiały człowiek jak Danny nie weźmie na wychowanie dziecka innego mężczyzny. Nie w tej sytuacji. Dla dobra córki, którą już masz, musisz zostawić to za sobą i nigdy nikomu nie pisnąć ani słówka. Ja nie dam rady utrzymać ciebie i Louise, jeśli on was wyrzuci, zwłaszcza teraz, po śmierci twojego ojca”.
Wiedziałam, że ma rację. Jednak cena tego milczenia była bardzo wysoka.
U podnóża dębowych schodów pojawiła się siostra Patricia, sęp żerujący na ludzkich tragediach.
– Miejmy nadzieję, że twoja matka przemówi ci do rozsądku.
Mocno złapałeś mnie za mały palec. Chłopak z intuicją. Wyminęłam siostrę Patricię, by wejść do pokoju widzeń, i od razu poczułam chłód panujący w tej ciemnej salce nawet w słoneczny lipcowy dzień. Przytuliłam cię mocniej, sama trzęsąc się z zimna w cienkiej letniej sukience, którą nosiłam przed ciążą. Nie miałam apetytu, za to ty byłeś wiecznie głodny. Inne dziewczyny zazdrościły mi, że tak szybko wróciłam do dawnej sylwetki.
– Jak ty to robisz, Rita? Masz jakieś cudowne pigułki?
Ten moment, gdy przywierałeś ustami do mojej piersi, choć lekko bolesny, był źródłem niemal błogostanu. Uwielbiałam cię karmić, to były chwile, kiedy nikt nie mógł mi kazać robić nic innego, byliśmy tylko ty i ja, otoczeni bezpiecznym kokonem. Płakałam, kiedy zakonnice zmusiły mnie, żeby karmić cię butelką, dziesięć dni przed tym, jak miałeś mnie opuścić.
– Musisz go przygotować do nowego życia. Jego przyszła matka będzie musiała go nakarmić w drodze do domu.
Nie byłam w stanie sobie wyobrazić wyglądu tej kobiety ani tego, kim ona będzie.
To ja byłam twoją matką.
Tymczasem moja matka siedziała w brązowym skórzanym fotelu, smużki słońca połyskiwały na różowych i fioletowych kwadratach jej bluzki – jedynych barwnych plamach w tym pomieszczeniu, pośród ponurych malowideł Jezusa na krzyżu i drewnianych krucyfiksów. Obserwowałam jej twarz, jakby to był portret odległego przodka, w którym poszukiwałam rodzinnych cech. Wdowieństwo i wyrodna córka pozbawiły jej rysy łagodności, pulchności, które w jakiś sposób zwiastowały bezpieczny azyl. Wszystko w niej było sztywne, napięte – przypominała raczej ramę nadającą życiu formę niż samo życie, które powinno wypełnić tę formę treścią. Poderwała się gwałtownie, z głośnym westchnieniem, dociskając ręce do boków, by odruchowo nie wyciągnąć ich w twoją stronę. Jakże to się różniło od tego, kiedy razem z tatą przepychali się przez drzwi na oddział położniczy, żeby pierwszy raz zobaczyć Louise, pośród przekomarzań i radosnych zachwytów w rodzaju „zobacz, ma mój podbródek!”. Tym razem moja matka zachowywała się tak, jakby nie miała nic wspólnego z osobą, która podczas mojej pierwszej ciąży dziergała buciki i kocyki w masowych ilościach.
Podeszła do mnie.
– Susie – powiedziała sztywno.
Gardło wyraźnie ściskały jej emocje, których nie miała odwagi okazać. Jak dziwnie było usłyszeć znowu moje prawdziwe imię, po tak długim czasie reagowania na „Ritę”. W pierwszej chwili poczułam się, jakby mówiła do kogoś innego. Tak zresztą było. Nigdy już nie miałam być tamtą dawną Susie, mamą Louise i żoną Danny’ego. Twoja babcia uniosła dłonie i zaraz je opuściła. Tłumaczyłam sobie, że ona nie jest wrogiem, tylko znalazła się między młotem a kowadłem, a w innych okolicznościach śpiewałaby ci kołysanki, pocieszałaby, gdy nikt inny by nie umiał, chwaliłaby się tobą przed całym światem.
Nie ukrywałaby nas tutaj.
Przyglądała się twojej twarzyczce w nieskończoność, jej wargi się poruszały, jakby próbowała ułożyć słowa w odpowiedniej kolejności.
– Louise za tobą tęskni – powiedziała w końcu.
Skinęłam głową. Moje serce tak rozpaczało po tobie, że prawie zapomniałam, jak to jest kochać dziecko bez ograniczeń czasowych. Tobie pozostało jeszcze osiemnaście godzin i trzynaście minut mojej miłości. Louise mogła mnie mieć na zawsze.
Mama postanowiła przerwać ciszę.
– Kazałam cioci Margaret wysyłać te listy, które napisałaś do Danny’ego. Mniej więcej co tydzień po jednym, tak jak mówiłaś. Tu są odpowiedzi. Otworzyła torebkę i wyjęła plik listów w niebieskich kopertach poczty lotniczej ze znaczkami z Singapuru. Nie chciałam myśleć o jego powrocie i o ponownym wdrażaniu się do dawnego stylu życia.
– Zachowaj je, mamo. Przeczytam, jak wrócę do domu.
Za niecałe dwadzieścia cztery godziny miałam cię oddać. Wiedziałam, że przez resztę życia będę szukała sposobów, by ukryć przed mężem dziecko innego mężczyzny.
Mama wsunęła kosmyk włosów pod chustkę.
– Masz pieniądze na autobus i pociąg?
– Tak.
Wydawało się wręcz nierealne, że następnego dnia spakuję kilka rzeczy osobistych, wyjdę przez tę wielką żelazną bramę, złapię autobus na dworzec Victoria i pojadę pociągiem do Portsmouth, jakby nie zdarzyło się nic bardziej znaczącego niż jednodniowa wycieczka do stolicy.
– Pamiętaj, powiedziałam wszystkim, że pomagasz mojej siostrze w sklepie w Brighton, bo ma problemy z krzyżem. Nawet wasza sąsiadka Eileen uważa, że jesteś niezwykle uczynna i że to bardzo miłe z twojej strony. – Uśmiechnęła się delikatnie, jak ktoś, kto szczerze wierzy w dobre intencje innych.
Potem usiadła sztywno, jak gdyby wraz z tymi słowami uszła z niej cała energia.
Jakże się różniła od tamtej kobiety, która z przejęciem szczebiotała na weselu, że jej córka wychodzi za podoficera marynarki wojennej i poklepując Danny’ego po mundurze, pytała bez ustanku: „Czyż nie wygląda wspaniale?”. Miałam wtedy zaledwie dziewiętnaście lat. Cała moja rodzina zachowywała się, jakbym była najbrzydszą dziewczyną na całych Wyspach Brytyjskich, która siedziała w kącie niezauważona przez nikogo, aż zjawił się ktoś o niebo lepszy, niż mogłam się spodziewać, i mnie uratował. Najgorsza była ciocia Margaret: „Jakie nasza Susie ma szczęście, że wychodzi za takiego przystojniaka. I od razu wprowadzają się do własnego domu. Ja i Bert przez wiele lat wynajmowaliśmy, zanim dorobiliśmy się swojego kąta. Mam nadzieję, że będzie dobrą żoną. Tacy mężczyźni nie trafiają się codziennie”.
Wątpiłam, by Danny, osierocony nim skończył szesnaście lat, uważał się za szczęściarza, mimo że przypadł mu w udziale własny dom. Na szczęście mój tato uniósł brwi i szepnął mi do ucha: „To on ma szczęście, kochanie. Jeśli nie będzie się o ciebie troszczył, ustrzelę go jak kaczkę”. Roześmiałam się. „Tato, przecież ty nie masz strzelby”. Popatrzył mi w oczy i odparł: „Na razie nie mam. Miejmy nadzieję, że nie będzie mi potrzebna”. Mrugnął do mnie porozumiewawczo. Mimo wszystko miło było wiedzieć, że przynajmniej dla taty najważniejszą osobą wciąż byłam ja.
Ciocia Margaret każdego ranka mojego pobytu u niej patrzyła na mnie, jakby zwarzyło jej się mleko w herbacie. W miarę jak mój brzuch się powiększał, cmokała z dezaprobatą, tak że w końcu prawie przestałam wychodzić z pokoju. Ten niepozorny dźwięk wyzwalał we mnie wciąż nowe pokłady poczucia winy. Ostatecznie jednak i tak byłam jej wdzięczna, przecież mi pomogła.
Zadzwonił dzwonek. Jeden z wielu w tym miejscu. Tyle chciałam jej powiedzieć, ale żadne słowa i tak nic by nie zdziałały.
Mama poruszyła się w fotelu, jej oczy błagały o wyrozumiałość.
– Jeśli Danny cię wyrzuci, nie będę w stanie cię utrzymać, Susie. W dodatku z Louise. Od śmierci taty nie jest mi łatwo. Większość oszczędności poszła na opłacenie twojego pobytu tutaj, z dala od Portsmouth… – ściszyła głos do szeptu. – Musiałam dać łapówkę w opiece społecznej, żeby zataić, że jesteś mężatką. – Jej oczy lśniły. – Danny to dobry człowiek, dba o rodzinę. Nie powinien się o tym dowiedzieć.
– Wiem, mamo. Kocham go. – Prawda zawarta w tych słowach rozdarłaby mnie na strzępy, gdyby jeszcze było w mojej duszy miejsce na rozpacz.
Unikała mojego wzroku.
– Nie powiedziałaś ojcu dziecka, co?
– A jak myślisz? Nie jestem aż tak głupia.
Na jej twarzy pojawiła się ulga.
– Wiemy o tym tylko my dwie i Margaret. Teraz musisz pozwolić temu maleństwu odejść. Nie chcesz znaleźć się na ulicy z dwójką dzieci. Musisz myśleć o Louise. Ona niczemu nie jest winna.
Nie wyobrażałam sobie powrotu do domu, tego, jak biorę ją na ręce, czuję słodki zapach jej delikatnej skóry. Moja córeczka, ale nie to dziecko. Wiedziałam jednak, że następnego dnia tam wrócę. Bez ciebie na rękach, bez twoich miękkich pośladków we wgłębieniu mojego łokcia, delikatnych włosków na moim ramieniu. Może Louise wypełni lukę pozostawioną przez ciebie. Nie chciałam cię urazić myślą, że na to liczę.
Mama wstała. Nie potrafiła się oprzeć i połechtała cię pod bródką. Złapałeś ją za palec, a wtedy jej oczy się zaszkliły.
Wstrzymałam oddech, wciąż mając nadzieję na jakiś cud, który pozwoli mi cię zatrzymać. Dla mamy rodzina była wszystkim.
– Tak będzie najlepiej, Susie. To mu da szansę na lepsze życie. Dla mnie to też nie jest łatwe.
Przytuliłam cię mocniej do piersi. Gdy wychodziłam, wpadłam na siostrę Patricię, która czekała za drzwiami. Zmrużyła oczy jak fałszywy kot, taki, który mruczy głośno, a jednocześnie knuje, jak by rozszarpać ci dłoń na strzępy.
– Wszystko w porządku, Rito? Jak już stąd wyjdziesz, będziesz mogła zapomnieć, że to się w ogóle wydarzyło.
Wyminęłam ją, nawet nie próbując odpowiedzieć.
Osiemnaście godzin, sześć minut.
N i e c h c i a ł a m z a p o m i n a ć, jak bardzo cię kocham.