Читать книгу Sekretne dziecko - Kerry Fisher - Страница 7

CZĘŚĆ PIERWSZA
SUSIE
ROZDZIAŁ 4
Czerwiec 1976

Оглавление

W twoje urodziny zwykle było słonecznie. Mówiłam sobie, że to dobry znak, że bogowie się do ciebie uśmiechają, co znaczy, że dobrze ci się w życiu wiedzie. Ten rok, 1976, nie był wyjątkiem. Od wczesnego rana słońce mocno piekło. Na szczęście, chociaż była niedziela, w fabryce, gdzie pracował Danny, odkąd pięć lat wcześniej rzucił marynarkę, coś się wydarzyło i pilnie go wezwano. Mama zabrała Louise do kościoła: „Dziecko nie może być wychowywane na poganina”. W tej sytuacji mogłam bez przeszkód odbyć mój coroczny rytuał.

Zamknęłam drzwi frontowe na zasuwkę, wyciągnęłam drabinkę prowadzącą na strych i weszłam po niej na górę. Zatrzymałam się na szczycie, by zebrać w sobie siły, po czym wkroczyłam w zakurzoną przestrzeń. Wsunęłam ręce między resztki starego dywanu, parawan i namiot, w którym Louise uwielbiała sypiać w ogrodzie z koleżankami. Wyczułam skrzynkę, którą trzymałam tu zamkniętą na klucz. Gładkie drewno pod palcami sprawiło, że się rozluźniłam. Zawahałam się przed obróceniem klucza. Próbowałam przypomnieć sobie to uczucie, kiedy trzymałam cię na rękach, ten gardłowy pomruk, który wydawałeś na chwilę przed zaśnięciem. Z bólem tak znajomym, że już niemal oswojonym, podniosłam pokrywę. Umieściłam pilota helikoptera z serii Action Man obok siedmiu innych prezentów. Miałam nadzieję, że nie będzie dla ciebie zbyt dziecinny, ale wiedziałam, że Gina z przeciwka kupiła go dla syna, który był w tym samym wieku. Może kiedyś zostaniesz pilotem helikoptera. Na pewno będziesz wystarczająco bystry.

Tam, na tym strychu, w świetle nagiej żarówki, oparta o krokwie, napisałam kartkę z oznaczeniem „8”. Umieściłam w niej to, co zawsze: „Myślę o Tobie codziennie. Kocham Cię. Mam nadzieję, że jesteś szczęśliwy. Mam nadzieję, że masz wspaniałe życie. Przepraszam, że nie mogłam być dla Ciebie dobrą matką, ale nigdy nie chciałam Cię oddawać. Kocham Cię, Twoja (druga) mama xxxx”. Miałeś około czterech latek, kiedy zaczęłam pisać „Twoja (druga) mama”. Kobieta, która cię adoptowała, do tego czasu włożyła już tyle pracy, miała za sobą wszystkie nieprzespane noce, gorączki, ząbkowanie. Przypadł jej też w udziale twój pierwszy uśmiech, pierwszy kroczek, pierwsze słowo. To było egoistyczne z mojej strony, ale miałam nadzieję, że twoim pierwszym słowem nie było „mama”.

Zamknęłam kopertę i położyłam na pozostałych siedmiu.

Zawsze kupowałam kartki z odznaką i numerem. Chciałam, żebyś był pewien, że wiem, ile lat minęło. W tym momencie już całe osiem. Osiem lat, odkąd zapragnęłam następnego dziecka, by wypełniło tę pustkę po tobie. Kiedy urodziła się Louise, czułam się zmęczona, sfrustrowana tym, jak wiele czasu zajmowało wychodzenie z domu, ile pieluch moczyło się w łazience, jak często budziła się akurat wtedy, kiedy usiadłam z filiżanką kawy. Karmienie, przewijanie, kąpanie, i tak w kółko. A jeszcze gorzej było, kiedy Danny wypływał i wieczory dłużyły się niemiłosiernie, chyba że zajrzała mama albo zlitowała się nade mną któraś z żon marynarzy.

Nie czułabym się tak, gdybyś był przy mnie.

Podczas pobytu w tamtym okropnym domu – o, jakże chciałam, żeby siostra Patricia poślizgnęła się na dużej zielonej kostce mydła w pralni i dokonała żywota – uwielbiałam te chwile, kiedy budziłeś się w nocy. Brałam cię do okna. „Zobacz, to jest księżyc. A te gwiazdy tam daleko, o, widzisz tę linię i na końcu takie jakby wiadro? To Wielki Wóz. Gdziekolwiek będziesz, szukaj Gwiazdy Północnej, to ta najjaśniejsza, o tam. Jeśli sobie powiesz, że oboje na nią patrzymy, to nigdy nie będę daleko”.

Wyciągnęłam pieluchę. Ukryłam ją w walizce ostatniego dnia mojego pobytu. Przesunęłam palcem, kreśląc swoje inne imię, to, które zakonnice kazały nam haftować czerwoną nicią w rogu pieluch frotté. Rita. Imię z innego życia.

W moich wyobrażeniach, oczywiście, wciąż byłeś bezradnym noworodkiem. A przecież teraz na pewno miałeś już własną osobowość, swoje słabe i mocne strony. Czy jesteś żywiołowy? Sumienny? Drobny i szczupły jak ja? Czy raczej wysoki i krępy jak on?

Przystąpiłam do ostatniej części mojego rytuału. Zostawiłam to sobie na koniec. Czekałam na ten moment ze strachem i utęsknieniem. To dowodziło, że nie byłam aż tak podła, by cię oddać i odejść ku zachodzącemu słońcu, nie oglądając się za siebie. Wymacałam bibułkę, zmiętą od zawijania i odwijania. Odgięłam rogi, by odsłonić jedyne twoje zdjęcie, jakie miałam: biało-czarny polaroid, który siostra Domenica wsunęła mi w rękę, kiedy otworzyłam drzwi tamtego domu po raz ostatni i jak błędna wyszłam na ulicę, czując brak twojego ciężaru na rękach. Nie docierało do mnie, że dla tych wszystkich mijanych ludzi pchających wózki z supermarketu, prowadzących psy na smyczach, niosących teczki z dokumentami to był najzwyklejszy lipcowy czwartek. Nie wiem nawet, czy jej podziękowałam. Siostra Domenica zawsze powtarzała, że powinnam o tobie zapomnieć. Nigdy nie rozumiałam, dlaczego dała mi to zdjęcie, ale byłam pewna jednego: dzięki temu nie zwariowałam. Pulchniutki, namacalny dowód na to, że istniałeś, mimo że nigdy nie padło o tobie ani słowo. Jedynie raz, w tym roku w kwietniu, kiedy mama zastała mnie we łzach, bo po kilkumiesięcznej przerwie dostałam miesiączkę. Kiedy już zaczynałam mieć nadzieję. Poklepała mnie po dłoni i powiedziała:

– Dziwne, że z tamtym zaszłaś w ciążę tak łatwo, a teraz to takie trudne.

Nie miała pojęcia, że bywały dni, kiedy całe moje ciało fizycznym bólem dawało znać, że chce rozmawiać o „tamtym”, zastanawiać się, gdzie teraz jesteś, co robisz. Nie miało znaczenia, że tego wszystkiego nie wiem, chciałam jedynie wymówić na głos twoje imię, porozmawiać o twoim prawdopodobnym, obecnym życiu z jedyną znaną mi osobą, która cię widziała.

Ale jak zwykle stłumiłam gniew i znowu siedziałam cicho w ramach pokuty za popełniony błąd.

Ten jeden jedyny błąd.

Powstrzymałam się przed wykrzyczeniem: Gdybyś nie wydała tych przeklętych pieniędzy na łapówkę dla pracownicy socjalnej i na opłacenie tego gestapowskiego Domu Matki i Dziecka, mogłabym zamieszkać z tobą, gdyby Danny mnie wyrzucił! Zamiast tego udałam migrenę i uciekłam na górę.

Kiedy Danny wrócił ze zmiany w drukarni, byłam jednym wielkim kłębkiem nerwów. Zastał mnie przy stole w kuchni, gdy zmuszałam Louise do gry w scrabble. Między ruganiem jej za to, że jest głupia, bo zmarnowała szansę na podwójną punktację i najwyżej punktowane litery, biadoliłam:

– Chyba nie chcesz skończyć tak jak ja, bez pracy i żadnych umiejętności. Musisz coś zrobić ze swoim życiem. Patrz! Co tu mogłaś położyć? Myśl!

Danny spokojnie wyjął literki z jej ręki, gdy ja z wściekłością wbijałam palce w kostki na planszy, i zaprowadził ją do salonu.

Wrócił do mnie i stojąc za moimi plecami, zaczął masować mi kark.

– Ona ma tylko dziesięć lat. Niech sobie poogląda telewizję. Cały dzień była w szkole. Musi trochę odpocząć.

– Chcę, żeby jej się udało. Mamy tylko ją.

– Wiem – westchnął.

Przez te wszystkie lata stał po mojej stronie, wspierał mnie, mówił, że jest szczęśliwy ze swoimi dwiema kobietami, „dużą i małą”, i że nie ma dla niego znaczenia, czy będziemy mieli jeszcze jedno dziecko. Ja jednak obsesyjnie pragnęłam następnego, przekonana, że to jedyny sposób, bym mogła żyć dalej. Zawsze, gdy był w domu na urlopie, tak często zachęcałam go do seksu, że w końcu żadne z nas nie czerpało z tego przyjemności.

Kiedy wypływał w ostatni długi rejs do Indii Zachodnich – Louise miała wtedy trzy i pół roku – wpadłam w histerię. Wiedziałam, że będę musiała czekać co najmniej rok, zanim zajście w ciążę będzie w ogóle możliwe.

– Potrzebuję męża. Louise potrzebuje ojca! – Szlochałam w jego pierś. – Po co ci rodzina, jeśli większość życia spędzasz na drugim końcu świata!

Próbował mnie pocieszać.

– Jak Louise pójdzie do szkoły i będziesz mogła podjąć pracę, czas będzie mijał szybko. Wrócę, zanim się obejrzysz.

W końcu jednak, pięć lat temu, Danny uległ moim błaganiom i opuścił marynarkę, kiedy wygasł mu dwunastoletni kontrakt. Przez kilka miesięcy czułam się, jakbym chwyciła Pana Boga za nogi, przekonana, że teraz, gdy mój mąż jest cały czas w domu, na pewno zajdę w ciążę. A jednak nic się nie zmieniło. Wskórałam tylko tyle, że Danny czuł się tak samo rozczarowany jak ja. Siadał po pracy w fotelu i kręcił głową.

– Bóg jeden wie, jak ci ludzie wytrzymują huk tych przeklętych pras drukarskich. W całej fabryce nie ma w ogóle świeżego powietrza.

Brakowało mu dreszczyku emocji towarzyszącego morskim wyprawom. Kiedy koledzy z marynarki byli na lądzie na urlopach, wychodził z nimi na drinka, a po powrocie raczył mnie opowieściami.

– Nie zgadniesz, jaki numer Bobby wywinął desantowcowi w Singapurze.

Odwracałam się, nie mogąc znieść tej tęsknoty w jego głosie.

– Chyba czas, żeby dorośli – mruczałam.

Jednak te chwile buntu wobec Danny’ego były niczym w porównaniu z okropną nienawiścią skierowaną przeciwko samej sobie. Ciężarna wtedy, kiedy nie powinnam, a później jałowa jak smagane wiatrem wrzosowisko.

Ostatni raz spojrzałam na twoją twarzyczkę.

Wkrótce Danny miał wrócić do domu.

Przyłożyłam usta do twojej fotografii, zawinęłam ją z powrotem w bibułkę i zamknęłam skrzynkę.

Do zobaczenia w przyszłym roku.

Sekretne dziecko

Подняться наверх