Читать книгу Trzymaj się, Mańka! - Małgorzata Kalicińska - Страница 10

Pani Ania

Оглавление

– Tato? Wynajmujesz pokoje?

– Nie… Tak! Ale za darmo. Widzisz, mam tu od wiosny znów tych studentów z Akademii Rolniczej, właściwie już magistrantów od tych moich starych odmian jabłoni. Teraz ich nie ma, zrobili sobie krótką przerwę, ale mama Kasi pytała, czy mogłaby tu spędzić wakacje w zamian za drobną pomoc. Nie jest bogata, wręcz przeciwnie.

– A ty jak zwykle zgadzasz się, bo masz gest!

– Kochanie, nie mam pustego konta, choć i milionerem nie jestem. Nie wiedziałem, że ci zaleje mieszkanie, i wiesz…

Wiem. Nie mam prawa tak reagować. To ojca życie, dom, mieszkanie. Smutno mu samemu, więc ma, do licha, prawo wynajmować pokoje i zapraszać tu, kogo chce!

– Znasz ją?

– Była tu, u Kasi, kiedy ona tu była z Łukaszem, wtedy jeszcze narze­czonym. Rok temu. Pamiętasz?

– Nie, nie zwracałam uwagi, tatku. Wtedy Lilka chorowała.

– Ano tak, tak. Więc ona tu przyjechała do Kasi, ta pani Ania, i wydaje się sympatyczną kobietą.

Poczułam jakieś małe zafalowanie. Kasia i Łukasz dobrze, to studenci i z ojcem w tych jabłoniach grzebią, ale jakaś… kobieta? Poszłam po laptop, bo chyba zgłupiałam. Jakieś kretyństwa mi po głowie łażą. To znak, że mam pusty czerep i za dużo kombinuję.

Słońce schowane za koronką liści, ekran nie oślepia, dociągnęłam przedłużacz i mogę tu sobie siedzieć cały dzień!

Maili miliard. Głównie spam i teraz muszę to przebrać jak Kopciuszek mak z popiołu. Zeszło mi ponad godzinę. Od Grześka sześć, ale on telefonicznie się dowiadywał, co się dzieje. Z różnych źródeł mnóstwo, ale żadne ważne. Jeden od mojego byłego kochanka Marcina, krótki i lakoniczny – życzenia na ósmego marca, typowa zaczepka, i trzy od Antka. Wszystkie serdeczne, normalne, ale ostatni zakończony tak:

Skoro nie odpisujesz, to albo jesteś stale podłamana, albo odpadłem po sprzątaniu komputera i wcale się nie dziwię, bo w końcu kim jestem? Trzymaj się.

Antek Emigrant.

PS Próbowałem Cię znaleźć na Facebooku, nawet się tam zalogowałem, ale Ciebie nie ma. A samemu tam być… nudy.

A.E.

No i zrobiło mi się irracjonalnie żal. Nie mnie. Tego Antka. Marcin się nie sprawdził, słabo o mnie walczył, a Antek nie walczy w ogóle. Jest kumplem, a nie amoroso, i paradoksalnie właśnie tego mi brak, kumplowania. Zaloty mi nie są potrzebne. Teraz nie! Odpiszę, nawiążę znów kontakt, bo właściwie nie mam do kogo pyska otworzyć.

Antku,

przepraszam Cię, ale potrzebowałam uciec, zapaść się pod ziemię, wpaść w komę, cholera wie co jeszcze. I chybaby mi się udało, gdyby nie kapanie z sufitu. Zagięty i pęknięty wężyk od pralki mojej sąsiadki przywołał mnie do porządku dziennego i dobrze, bo inaczej pewnie zostałabym alkoholiczką, na dodatek w depresji. Fuj!

Właśnie siedzę u taty w altanie i klikam. Pomieszkam tu, bo w domu mam Facetów z Wenus. Jest lato, a wiosny tego roku nie stwierdziłam. Trochę życia wnoszą tu artyści z osady, a do tatki zaraz przyjedzie pani Ania. I tyle!

Pozdrawiam

Mańka

Ojciec w bejsbolówce, z motyczką idzie koło peonii. Są ogromne. Kłębią się pod siatką, sadzone jeszcze ręką mamy. Jesienią tatko je przerzedza, odmładza i rozdaje kłącza. Znaczy kładzie je w skrzynkach po drugiej stronie ogrodzenia wraz z kartką: „Proszę sobie brać”. I po dwóch dniach kłączy nie ma. U Kobylińskich też cała ich masa i właściwie u każdego, kto ojca zna.

– Tato? Idziesz pielić?

– Tak, słońce. Wymotyczkuję alejkę, bo zarosła. A co?

– Nic.

Chciałam się tylko do niego odezwać, coś powiedzieć, zaczepić. Stęskniłam się czy co? I nagle wypalam:

– Ja bym tę siatkę wywaliła. Okropna jest, a coraz więcej samochodów tu jeździ.

– Baranku… Porozmawiamy później!

Wiem, że nie przeszkodzę mu w pracy. Jeśli coś robi, to robi, a nie planuje. Nie ma podzielnej uwagi. Ale jeszcze wołam:

– A kiedy ta Ania przyjeżdża?!

– Zaraz! Jutro jakoś. Dlatego chciałem, żeby ta baba przyszła ogarnąć górkę, skoro ty jesteś u siebie – dodał.

No u siebie jestem! Mam na parterze od zawsze swój pokój, choć zła jestem, że w pradawnym gościnnym – a potem w jakiś sposób Lilkowym – zalęgli się ci studenci, Kasia i Łukasz. Tatko tłumaczył, że tak wygodniej i… zresztą sami sobie wybrali. Jasne. Czego się czepiam? Dom stał prawie całkiem pusty.

Zadzwoniłam po panią Bożenę, żeby ogarnęła przygórek na glanc. Przyjdzie rano, oczywiście, że przyjdzie do takiego porządnego pana. Ale czy to nie można było zadzwonić wcześniej? A jakby ona miała już zajęte? Jakby miała wizytę u lekarza czy fryzjerki na trwałą?

Taka jest, zawsze zrzędzi, ale kiedy przyjeżdża tu na swoim rowerze, to gdy już odpocznie chwilkę i zawiąże chustkę à la ninja, to jakby wrzucała piąty bieg. Nic nie mówi, jak moja Gala, tylko pracuje jak maszynka, a ja patrzę i podziwiam sumienność, rytm i umiejętności. Mnie zawsze milion rzeczy i spraw rozprasza. Nie umiem tak. Podczas choroby Lilki weszłam w jakieś trybiki i sprzątałam szybko, sprawnie, ale to była konieczność. Miałam głęboką motywację. Teraz zaś wróciłam do normy i ten przygórek sprzątałabym pewnie kilka dni. Nie żeby tam był jakiś totalny bajzel, ale okna od roku niemyte, podłogi też, pościele trzeba powlec.

Zaniosłam jej butlę wody średnio gazowanej i szklankę.

– Za półtorej godzinki pani mi kawy zrobi! – powiedziała mocnym tonem, nie odwracając się. – Sypanej i słodkiej. Dwie łyżeczki!

– Dwie czego?

– Wszystkiego!

Trzymaj się, Mańka!

Подняться наверх