Читать книгу Trzymaj się, Mańka! - Małgorzata Kalicińska - Страница 9
Rower
ОглавлениеRano zawinszowałam nam śniadanie na zewnątrz. Ta nasza altana jest urokliwa, cienista i widać z niej dom i kawałek sadu przed nim, ścieżkę i jak się wychylić – furtkę. Słońce dzisiaj ostre, mocne i chyba będzie gorąco, ale na razie nie czuje się tego tu, w ogrodzie.
Od ulicy koło ogrodzenia tatko zachował rząd starych drzew. Resztę wyciął, zostawiając blisko altany rozłożystą papierówkę. Trawnik jest praktyczny, kwiecia na nim od dawna nie ma, i jest dzisiaj niezbyt piękny, bo trawa pod koronami drzew ma za mało słońca, więc widać placki gołej ziemi.
– Tatku, nie da się tego jakoś obsiać? – pytam, sącząc herbatę z mlekiem z Gieniowego kubka.
– A, to? No nie wygląda to pięknie, wiem. Obsiewałem to mieszankami do cienia, ale nie wiem czemu, mimo to nie rośnie. Zajmę się tym jesienią. Baranku, a jak z pracą? Przepraszam cię, miałem nie pytać, ale nic nie mówisz. Nie pracujesz, co?
– Nie. Najpierw to był urlop, bo Lila… wiesz… a zimą naszą redakcję właściwie rozwiązali. Jest nowa władza, nowa siedziba… Regina poszła w odstawkę i dla takich starych bab nie ma tam miejsca. W innych… też tato, nie ma co się łudzić. Dziennikarka niezbyt wyspecjalizowana i w moim wieku nie jest potrzebna.
– Nie mów, że wszędzie zatrudniają młodzież.
– Prawie wszędzie. My, takie mamuśki, jeśli w ogóle się utrzymujemy w jakiejś redakcji, to rzadkość. No i ten codzienny lęk przed wywaleniem…
– Co ty mówisz? – Ojciec nawet nie oponuje, tylko się dziwi. Wie, że nie gadam bzdur. Za jego czasów, no i za moich kiedyś też, w poprzednim stuleciu, stare dziennikarki awansowały, były w redakcjach wyroczniami, nauczycielkami. A dzisiaj dostają ochłapy, modlą się, żeby nikt ich nie ruszył. Chylą karki! – Ale to chyba nie jest reguła? Czy się mylę?
– Tatku, gdyby żył Włodek, mogłabym być forsiastą freelancerką, bo on miał niezwykłe kontakty i ułatwiłby mi dotarcie do ludzi. Ale go nie ma. I nie wszystkie drzwi umiem otworzyć. Znaczy, nie wszyscy mi otwierają. Niby jestem wolna i niezależna, a swoje teksty, oczywiście superrewelacyjne, sprzedaję redakcjom z wolnej stopy, ale to nie jest dostatnie życie. No i dzisiaj moje niektóre rozmowy są, owszem, czytane z wypiekami na twarzy, ale z powodów politycznych „nie wydrukujemy”.
– Taka z ciebie… Oriana Fallaci? – Ojciec mnie ceni.
– Gdzie mi do Fallaci… – wzdycham i sięgam po miód. – Nie mam jej odwagi. Zresztą w dzisiejszej Polsce trzeba być ostrożnym, żeby się nie narazić. Może i w końcu dojrzałam do otrząśnięcia się i podjęcia jakiegoś zawodowego wyzwania, ale potrzebny byłby mi Włodek! On mnie umiał nakręcić, zmotywować, pchnąć. – Gęsta słodycz spływa z osmalonej chałki na moją dłoń, bo się zamyśliłam. – Bez niego nie dam rady. Nigdzie sobie nie wyrobiłam wejść. A proponował mi! Głupia byłam, wierząc, że Regina jest mocna, że co jak co, ale nasza redakcja przetrwa – albo dostanę list żelazny do innej redakcji. Ale nie przetrwała. Znaczy redakcja tak, Regina nie. Nawet nie wiem, co ona dzisiaj robi. Nie dzwonię. Niezręcznie mi jakoś.
– Mogłabyś zrobić jakiś świetny wywiad rzekę z kimś wartym tego, jak Teresa Torańska. Ten twój Włodek dał ci klucze do ludzi, którzy są zamknięci w swoich światach, grzechach, sprawach, bo nie chcą gadać z tymi dzikimi dziennikarzynami, a mogliby być znakomitym świadectwem swoich czasów.
– No też mnie porównujesz! Gdzie mi do niej! Chociaż… podobnie mówił Włodek… że mogłabym. On też we mnie wierzył. Trzeba się uczyć od najlepszych! Zrobiłabym taki wywiad rzekę na początku z… nim! Tylko jak?
Coś mną szarpnęło. Na moim encefalogramie czy kardiogramie pojawiło się drgnięcie na prostej od kilku miesięcy linii. Muszę coś sobie znaleźć – pracę, nie tylko płacę! Mogłabym być wziętą freelancerką – skandalistką, dziennikarką śledczą, jak Włodeczek mnie uczył. Tylko dzisiaj poruszać niektóre tematy strach. Kurczę! Co robić? Mogłabym nawet jakieś głupotki, byleby mnie ktoś chciał.
Pół dnia tak przesiedziałam, kombinując… na jałowym biegu. Nie umiem się poderwać, zacząć. Kiedyś to było łatwe, dzisiaj mam betonowe palce i niemoc w głowie. Wiem, że szukanie teraz pracy będzie drogą przez mękę, oberwę jak tysiące innych żebrzących o cokolwiek. Jestem za stara do gazet, chyba że miałabym pióro z dynamitem, a… nie mam. Jestem stara, wypalona, nudna. Dla pięćdziesięciolatek nie ma miejsca w społeczeństwie. To dlatego kobiety tak się wstydzą swojego wieku. Jak w Chłopach Reymonta: Jagusia – z rumieńcami, wyszczekana i z tupetem – jest miss wsi, a starej Agacie pokazano drzwi, bo… stara. Ale przesadzam. Jeszcze nie jestem Agatą! Lecz i Jagną już też nie.
– Tato? Taaato! – zawołałam. – Gdzie są rowery?!
Wyjęcie rowerów z garażu nie było łatwe. Przegrzebaliśmy się przez sterty przydasiów.
– Gienek się odgrażał, że mi tu zrobi porządek – burczy tatko.
– Kiedy?
– No raczej już nie zrobi.
– Tato, to wiem. Chodzi mi raczej o to, czego szukał.
– Nart biegówek.
– A na co mu one były?
– A ja wiem? Teraz nam już nie powie. – Ojciec zamyślił się i skrzywił. – Baranku, dlaczego go nie ma? Kobyliński też teraz u mnie nie bywa. Czuję się tu…
– …samotny?
Milczy.
Wiem o tym, domyślałam się od dawna, ale przecież się nie wprowadzę do niego. Mam swoje życie.
Wreszcie wytaszczyłam moją starą damkę. Sama nie wiem, jak długo na niej nie jeździłam. Po niej mój mąż kupił nam BMX-y i potem je sprzedał. Na tej starowinie kapcie totalne, na starym rowerze Lilki też. Postanowiłam od razu pojechać do Otwocka po nowe koło, oponę czy co tam trzeba, ale zostałam usadzona w fotelu.
– Kobyliński ma złote ręce! Poradzi! – oświadczył ojciec.
I poradził! Pożyczył rower od wnuczki. I to jaki! Damka zupełnie jak moja, ale nowa! Z koszem na zakupy! A do tych naszych staroci, mówi, wpadnie kiedyś i naprawi.
Ojciec wsiadł na swój, ale chwiał się, jechał z wysiłkiem i koło furtki zaniechał.
– Jedź sama. Ja, wiesz… odwykłem czy jak?
Też nie powiem, żebym wskoczyła na rower jak leśna łania, ale dałam radę. Bo i prawda! To jest jak… jazda na rowerze, tego się nie zapomina!
I pojechałam sobie w stronę Kopek.