Читать книгу Trzymaj się, Mańka! - Małgorzata Kalicińska - Страница 17

Porządki

Оглавление

Nazajutrz na śniadanie dostaliśmy po miseczce świeżego dżemu porzeczkowo-truskawkowego, który już się nie zmieścił do słoików, z bułeczkami wielozbożowymi. Ania puchła z dumy, kiedy zajadaliśmy je z zachwytem. Potem błyskawicznie sprzątnęła, powiedziała tacie, że w lodówce jest zapiekanka, i zaczęła mnie zaganiać do samo­chodu. Niewiele rozmawiałyśmy w drodze, bo nastawiłam radio. Nie umiem jeszcze wyobrazić sobie jakiejś długiej rozmowy z nią, więc muzyka jest dobrym wypełniaczem. Kilka zdawkowych: „Lubię Gershwina”, „Patrz, jaki okropny banner. Teraz te reklamy są takie agresywne” i „Czy mogę wyłączyć klimatyzację?”, tudzież „Jak ty się tu nie gubisz na tych rozjazdach?” – i dojechałyśmy wreszcie do domu. Na schodach spotkałyśmy nieszczęsną sąsiadkę z góry, która na mój widok zrobiła głęboki wdech i zatrzymała mnie:

– Przepraszam. Będzie pani miała kłopoty…

– Bo…? – odpowiedziałam pytaniem.

– …bo my nie mamy ubezpieczenia – jęknęła jakby zawstydzona. – Tyle mieliśmy wydatków, mąż nie zapłacił i, no… tak, właśnie.

Nie zdążyłam się pozbierać, kiedy Ania wypaliła szczerze i z uśmiechem:

– A to faktycznie problem. Ale to już ubezpieczyciel się tym zajmie i lepiej się z nim dogadać, bo potem te sądy…

Sąsiadka została na schodach, a my weszłyśmy do mieszkania. Anula nie chciała kawy. Włożyła fartuszek i zaczęła to, po co przyjechała, rzucając w stronę scindapsusa:

– Ale wyłysiał. Może go wywalić? Kupisz sobie jakiego benjamina czy co. Albo storczyki…

– Nie. On tak ma, że łysieje, a potem pięknie rośnie. Zostanie. Ja go na końcu jakoś zaaranżuję.

Początkowo byłam zła, bo sądziłam, że usiądziemy, wypijemy kawę, ja jej jakoś objaśnię, gdzie, co i jak, ale ona „z mety w konkrety”. Choć może to i dobrze?

– Ładnie to popakowane wszystko! – pochwaliła Facetów z Wenus, choć nadal nie rozumiała tej nazwy. – Żeby porządna firma tak się nazywała…? To niepoważne!

Puściłam tę uwagę mimo uszu, bo już czułam, że Anula jest tradycjonalistką i pewnie nawet nie czytała Greya, a owych facetów ma za lowelasów.

Sprawdziłyśmy, czy regał trzyma się ściany porządnie. Ona zażądała wiaderka z wodą, żeby go przemyć – choć mi wydawał się czysty – i sarknęła, że warto go nawoskować. Nie mam wosku. Drewno było pociągnięte lakierobejcą, więc co da wosk? OK, nie mądrzę się.

Rozstawiłyśmy stół i zaczęłyśmy. Ja przynosiłam książki i odwijałam z papieru, a ona tylko szybko zrobiła ze mną naradę, gdzie ustawimy jakie gatunki, bo uparła się ustawiać albo autorami, albo tytułami, albo gatunkami. „W bibliotece to autorami, ale w domu – tylko gatunkami! Jeszcze mi podziękujesz”. Byłam z lekka rozczarowana, bo to, do licha, mój dom, mój regał i moje książki, i chciałam je ustawić jak kiedyś, ale prawdę mówiąc, nie pamiętałam za dobrze, jak stały i dlaczego właśnie tak. Kojarzyłam, że na górnej półce po prawej, tak pośrodku, stały podróżnicze, a z nimi, nie wiem czemu, albumy fotografii, sztuki i malarstwa.

Anula poprzeglądała je:

– Są dla ciebie ważną pamiątką?

– Nie.

– No tu masz dedykację, że za dobre sprawowanie na obozie harcerskim. Krynica w fotografii. Potrzebne ci?

Olśniło mnie. Nie!

– Ale ja nigdy nie wyrzucałam książek!

– To najwyższy czas. Pracowałam w bibliotece. Ludzie umierają i zostawiają tony książek, a potem rodzina, mając takie przekonania jak ty, dyga do biblioteki, sądząc, że my padniemy zachwytu. Tymczasem nam nie są potrzebne stare wydania Rocznika Statystycznego, Dziadów bez ostatniego tomu i tysiąca innych zakurzonych woluminów, na które nie mamy miejsca i którymi nie zainteresuje się pies z kulawą nogą! Chyba że to są jakieś białe kruki. I ludzie, wiesz, nie rozumieją, że to dla nas tylko kłopot!

– Nigdy bym nie pomyślała…

– No właśnie. Więc jak z tą fotografią Krynicy? Może wydrzyj tylko dedykację?

– Eeee. Po co mi?

– Po nic, tylko nazwisko tam jest.

– Fakt.

Poszło gładko i przyznałam jej w duchu rację. Książki medyczne Mirka spakowałam ponownie. Oddam mu. Ale Jürgena Thorwalda Pacjentów i Stulecie chirurgów zostawiam. Odkurzam każdą książkę i odkładam na stół już według gatunków. Potem podaję Ani stojącej na niewielkiej drabince kilka, żeby wstawiła na odpowiednie miejsce. Nie powiem, kilka razy dość mocno musiałam pertraktować, żeby zostawić na przykład jedno z pierwszych wydań Muminków.

– Przepraszam cię, ale czytasz to? – zapytała obcesowo. – Ja rozumiem, że to słodkie takie, ale ty dorosła już jesteś, a i twój wnuk, zdaje się, wyrasta właśnie z tego?

Poddała się przy Kubusiu Puchatku wydanym dwujęzycznie i starej, zniszczonej serii Ani z Zielonego Wzgórza, którą dostałam od ciotki Jadwigi. Anula westchnęła i powiedziała, że ona też uwielbiała Anię, więc… postawi się je o tu, wysoko, bo rzadko tu sięgam. Będzie to półka na staroćki i bajki, bo jeszcze się znalazły Baś­nie Ander­sena z ilustracjami Szancera, Pchła Szachrajka w płótnie, Ronja, córka zbójnika, Pożyczalscy i kilka innych, których nie oddam za nic w świecie. Anula znów jęknęła, ale dała mi spokój.

Po południu moje książki stały na regale jak wojsko. Anula namówiła mnie jeszcze na zrobienie etykietek z napisem, co jest co – żebym się nie pogubiła i zachowała porządek. Muszę przyznać, że ma wielki talent artystyczny. Napisała mi pięknie na ładnym, ciemnoherbacianym brystolu, który znalazła w moim biurku, nazwy gatunków, a potem jeszcze zrobiła jakieś obwódki i zdobienia. Kiedy poszłam do delikatesów po jakieś jedzenie, ona w tym czasie umyła łazienkę po Facetach z Wenus, którzy i tak zostawili po sobie hotelowy porządek, i właśnie zaczęła ustawiać kosmetyki.

– Ułożysz je sobie potem po swojemu. Daj ręczniki i szlafrok. Co teraz?

Trzymaj się, Mańka!

Подняться наверх