Читать книгу Trzymaj się, Mańka! - Małgorzata Kalicińska - Страница 6
No!
ОглавлениеCzuję się, jakbym wytrzeźwiała, jakbym się nagle wybudziła z komy i dowiedziała, że minęło milion lat. Może nie milion, ale kilka miesięcy mi uciekło, to pewne. Prawie rok. Teraz mam „kupę balu, panno Lalu” i nie pora na zasypianie, zapomnienie i dziwaczną malignę, w której się bezpiecznie schowałam po śmierci Lili. Kiedy Mirek zabrał specjalne łóżko, które wypożyczył na czas choroby, Gala sprzątnęła dom i wyszorowała go tak, że zapachy biologiczne i przykre prawie znikły, zamknęłam za nimi drzwi, wyjęłam wtyczkę z laptopa i tym samym sama się odłączyłam od świata. Chciałam odpocząć, wyciszyć się, oczyścić z emocji wysysających mnie od jakiegoś czasu. I zapadłam w ten swój bezpieczny półletarg.
***
A teraz mam mokre stopy, podłogi pokrywają już brzuchate wydmy, mokro wszędzie, ślisko wszędzie, a jeszcze nade mną wisi kilka ton wody w betonowym suficie. Tynk już odpada, strumyczki ciekną sobie po cichu koło scindapsusa zgodnie z grawitacją… Najgorsze jest to, że winnych nie ma. Wyjechali i nie mają pojęcia, co narobili sobie i mnie.
– Muchas gracias, wy cholerni debile! – wrzasnęłam do sufitu.
A może właśnie to jest najlepsze? Może to przywróciło mnie do życia? Tylko po co?
Tak czy inaczej, trzeba coś robić, wymyślić, działać. Nie dam rady chodzić po tych wydmach. Szkoda klepek, takie stare, dębowe, tyle lat było mi z nimi dobrze! I co teraz? Gieniu natychmiast by się tu pojawił i zarządził, co trzeba! Już by mnie pakował, wycieralibyśmy książki i lampy, a potem dałby mi walizkę, wyprawił do ojca, a resztą sam by się zajął. On to lubił! Jutro byłaby ekipa remontowa i pani od ubezpieczeń, jego robocze spodnie i koszula flanelowa, i słowa: „Ja to załatwię. Tylko spływaj mi stąd, Marian!”.
***
Sąsiedzi z góry wreszcie wrócili. Przepraszali oczywiście, co przyjęłam kwaśno i bez entuzjazmu. Wprowadzili się niedawno i ich wycacane mieszkanie też jest do remontu, choć właściwie tylko podłogi, może troszkę meble, ale oni mają jakieś takie metalowe meble i łóżka, więc strat mało. Panele tylko do wymiany.
Młoda lady przyszła obejrzeć straty u mnie, sama też pojękując, co to jej się zepsuło, zalało, zniszczyło. Ale nie chciało mi się jej słuchać. Nie muszę z niej zdejmować poczucia winy, choć też obarczanie jej winą za pękniętą rurkę… Byłam wkurzona i zniecierpliwiona, bo nagle w moje ciche życie, prowadzone na jałowym biegu, chlusnęła woda i spowodowała równie niemiłe przebudzenie jak w zasikanej pościeli.
– Szczęście, że to nie zima, prawda? – westchnęła, szukając pocieszenia, i poszła do siebie.
Nie chce mi się jej współczuć.
– Włodek, prawda, że nie muszę? – pytam mojego anioła Włodzimierza, który zapewne krąży tu nade mną i pali niebieskiego e-papierosa.
– Jasne, mała – mówi, siadając na szafie. – To nie twoja sprawa zamartwiać się innymi. Masz prawo do wkurwu! I tak jesteś grzeczna, bo inna by się wydarła, żeby spuścić sobie emocje, a ty milczysz jak jakaś durnowata święta.
– Daj spokój, a co by to dało, gdybym się wściekła? – pytam go.
– No właśnie twojej złości oczekuję od miesięcy! Jakiegoś otrząśnięcia się z tej twojej cichej histerii.
– Histerii?! Włodek, to nie histeria. To była taka…
Nie wiem, co to było. Nie kontynuuję mojej wyimaginowanej rozmowy z Włodeczkiem. Niech sobie odfruwa w spokoju. Mam teraz inne problemy na głowie niż analizowanie tego, czemu na kilka miesięcy zamknęłam się w kokonie.
– Oto jak nas, zwykłych ludzi, rzeczywistość ze snu budzi – zacytowałam Boya i zaczęłam się zastanawiać, za co ja mam się wziąć najpierw. Za mop, za telefon do kogoś pomocnego, za pakowanie? Muszę mieć kogoś do pomocy! Sama nie dam rady.
– Mirek? Cześć, czy mógłbyś….
Rozmowa z moim byłym mężem sprawiała, że coraz bardziej się prostowałam. Mirek nie może mi pomóc, ma zaraz trudny zabieg. Mam znaleźć w necie jakąś firmę, która pomoże.
– Marianna, to nie jest trudne! – rzucił zniecierpliwiony tonem przygany.
Niby nie, ale gdy się spało tak długo, organizm nie jest przyzwyczajony do działań, do myślenia, szukania i podejmowania decyzji! Zwykły telefon do Mirka to już był nie lada wyczyn! Czy on tego nie rozumie? Nie rozumie. I co dalej? Najnormalniej w świecie chciałabym zniknąć. Wiem, że istnieją gdzieś poza mną jakieś siły, ludzie, organizacje, które załatwią sprawę zalanego mieszkania, ale poszukanie ich, poproszenie o cokolwiek, wyłuszczenie problemu to nie na moje siły. Gdyby była ze mną Lila w jej dobrych latach, z mety już byłoby wszystko obdzwonione, a ona sama „przyłożyłaby mi do tyłu wektor siły”, czyli dała kopa na rozpęd, jak to kiedyś mówiłam do Grzesia, gdy jeszcze byłam młodą i wesołą matką.
Brzuchy na podłodze nie wyglądają na tymczasowe ani nie wygląda na to, że same znikną. OK, korona z głowy ląduje w koszu na śmieci, zbieram siły i… dzwonię do Juli, obecnej partnerki mojego byłego męża. Chyba zwariowałam.
– Cześć, Jula. Dzwonię, bo… wiesz… zalało mi mieszkanie, znaczy z góry sąsiedzi zalali mi, i jestem w jakimś kompletnym dole… – Milknę i nie wiem, co mam dalej mówić.
– Marianna? Cześć, miałam dzwonić. Mirek mi powiedział. Ale bałam się, że ci się będę narzucać z troską… No ale jak to zalało? A Gala?
Pokrótce opowiadam, co się stało, i informuję, że Galina od pół roku już u mnie nie pracuje, bo nie mam kasy, i że sama właściwie też nie pracuję, tylko haftuję jakieś durnotki na umowy-zlecenie. A miałam być przecież bogatą freelancerką. Fakt, że stare kontakty Włodzimierza dały mi jakieś możliwości i czasem mam telefon z prośbą o jakiś materiał, wywiad. Ale mało tego. Powoli przejadam oszczędności. Nie ma dla mnie nigdzie etatu. Jestem stara, znam swoje prawa, jest, jak jest… Opowiadam Juli o wydętej podłodze, o zlanych ścianach. Jula współczuje i mówi, że za chwilę oddzwoni. Ma pomysł! Celowo nie dzwonię do ojca. Dzieli nas trzydzieści kilometrów. Co on mi pomoże? Jest stary i to nie jest na jego siły. Ale mogę faktycznie zrobić to, czego domagałby się wujek Gienio: pojechać do taty, jakby tu zaczął się remont.
Jula:
– Marianna? No to pisz. Firma nazywa się Faceci z Wenus.
– Oszalałaś? Nie pomyliły ci się adresy? Ja chcę…
– Uspokój się! To faceci do wszelkich poruczeń! Remonty, przeprowadzki, niesprawny samochód, chory pies, czwarty do brydża… Nigdy nie słyszałaś? Zapisz telefon i zadzwoń bez obaw. Pomogą. A może przyjechać? Wiesz, że nie biegam jeszcze maratonów, ale…
– No właśnie, Jula, a jak biodro po Zurychu? – pytam kurtuazyjnie, bo już się czuję zmęczona tymi dzisiejszymi telefonami i faktem, że mam dzwonić po kolejną pomoc do obcych.
Biodro i Jula mają się dobrze, rehabilitacja w toku, pytania o mnie, jak tam, co tam, i w ogóle miło się rozmawia… Kiedyś może bym była rozmowna, ale teraz męczy mnie ta aktywność, chociaż… dziwne, mimo to rozmawiam! To już kolejny telefon, a ja gadam! OK. Rzutem na taśmę dzwonię do PZU, i tych tam, z Wenus!