Читать книгу Trzymaj się, Mańka! - Małgorzata Kalicińska - Страница 13
Podział
ОглавлениеWsparta przez miłą skądinąd panią Anię pojechałam pertraktować z Facetami z Wenus. Pan sympatyczny już na mnie czekał, ale uśmiech spełzł z jego twarzy, gdy mu powiedziałam, że chciałabym, o tu, zamurować drzwi. A, o tu, zrobić znów kuchenkę. A graty przenieść do mojego pomniejszonego mieszkania. Kompletnie mnie nie rozumiał i odwrotnie niż pani Ania tłumaczył, że to totalny bezsens.
Zaczynałam podejrzewać spisek. Chcą mnie doprowadzić do ześwirowania, przejąć mieszkanie i podzielić się kasą!
– Pani wie, że ubezpieczeniem pani tego nie opędzi?
O, właśnie. Ubezpieczenie! Zapomniałam, że mi coś skapnie. Dzielimy!
Musiałam użyć mojej miny pod tytułem „jestem ogromnie zdeterminowana”, żeby odpuścił. Mój remont wprawdzie przeistoczył się w absurd, ale ja mam w tym swój cel. A ta Ania jednak ma rację! Nie mam pracy, wynajmę to mieszkanko, będzie super! Poszukam pracy bez napinania się.
Kiedy już przeżyłam długie rozmowy o łazience, o kolorach, o podłodze etc., wracałam do taty spięta i zła. Kurczę, tyle mnie to będzie kosztowało! Ten remont zje wszystko, co mam! Nie zostanie mi nic na czarną godzinę!
***
Nagle spadł deszcz. Siedziałam na ławce pod okapem, czekając na kolację, którą zajęła się pani Ania, i patrzyłam na trawę i drzewa, wystawiałam stopy i pozwalałam deszczowi kapać na nie. Tatko oglądał wiadomości, a Kasia z Łukaszem… nie wiem, co robili. Nie było ich, chyba. Zresztą byli tacy mało widoczni…
Rozpadało się po dość dusznym dniu. Taka ulga! Chyba nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak się uparowałam w mieście, dopóki nie usiadłam tu, spocona, zakurzona, brudna po prostu! Deszcz bębnił o liście łopianów rosnących koło garażu. Bum! Bum! Kapitalnie! Po te rośliny ojciec jeździł gdzieś, nie pamiętam dokąd, ale te ich duże okrągłe liście jak parasole faktycznie są dekoracyjne! W przesmyku za nimi rośnie dziewanna, piękny chwast, jak mówi tatko. Na jej włochatych listkach woda się nie trzyma. Jeszcze nie kwitnie, za wcześnie. Wspina się do słońca, bo ma tu lekki cień. Prawie słyszę, jak ziemia łapczywie pije wodę. Powietrze jest takie pachnące! Szkoda, że to nie burza!
– A ja sobie giczołami, giczołami sobie kiwam!… – zanuciłam.
Pani Ania zawołała mnie na kolację. W kuchni zaniemówiłam – wysprzątane jak w bombonierce, na stole obrus i wszystko na talerzykach ułożone jak do zdjęcia.
– To ja… pójdę się umyć – powiedziałam speszona i ku niezadowoleniu pani Ani pobiegłam do pokoju i łazienki. Nie chciałam siadać do jedzenia taka nieświeża.
Kasia i Łukasz zeszli z przygórka rozświetleni. Ona z warkoczami jak Pippi, on rozczochrany w kolorowej koszulce. Ona ciemnowłosa, on blondyn. Ładna z nich para. Przy nas milkną, zajęci jedzeniem. Dam sobie łeb urwać, że się kochali tam, w krzywym pokoju! W czasie tego deszczu to musiało być… romantyczne. Romantyczne! To romantyzm jeszcze w ogóle funkcjonuje?!
***
Pani Ania okazała się lepsza od pani Bożeny, bo sprząta z zapałem, gotuje z zapałem i, jak widzę, nie jada wędlin. Kasia też. Łukasz…? Nie wiem. Na szczęście nie ma agitacji, więc tatko spokojnie sięgał po serdelki, spore i nienaturalnie różowe w środku, które czasem kupuje w Otwocku w sklepie z własnymi wyrobami. Twierdzi, że te właśnie są prawdziwe, mięsne. Nie polemizuję, skoro lubi. Ania, Kasia i Łukasz jedzą sery i pomidory z ogórkami.
U taty zawsze leniwieję. Cała złość na sąsiadkę i jej wężyk od pralki, wszędobylską wodę i zrujnowane mieszkanie gdzieś odeszła. Jak tu u niego spokojnie! Inna perspektywa! Mam gdzie mieszkać, więc właściwie oba moje mieszkania obecnie powstałe mogę wynająć! Nie martwić się, czy coś sprzedam, czy ktoś zechce moje reportaże, wywiady… O, jeszcze skończyć książkę Gotujemy, jemy, jemy. Gdzie ja ją mam? W którym folderze?
– Tato! – wołam, bo przechodzi obok z koszem pełnym chwastów.
– Co, Baranku?
– Pomieszkam z tobą troszkę, co?
Ojciec wchodzi do altany, stawia obok laptopa kosz i daje mi buziaka.
– Pierwszorzędny pomysł! Choć, jak widzisz, teraz to mamy tu nie lada ruch! Pani Ania szoruje i porządkuje spiżarnię, Kasia i Łukasz pielą młode rozsady i warzywnik.
Pomyślałam sobie, że to miło ze strony pani Ani, że aż tak się odwdzięcza za darmowe wakacje. I zanim to pomyślałam, przyniosła mi dzbanek i kubek.
– Co to?
– Zielona herbata i mięta. Rośnie koło komórki łanami! Trzeba dużo pić! Coś jeszcze pani podać, pani Marianno?
Jest miła, łagodna i taka gospodarna. Żadnych zadęć na wczasowiczkę. Z mety się tu poorientowała, wie, co gdzie jest, i nikomu z nas nie zawraca głowy. Przydałaby się tu na stałe – przeleciało mi przez myśl.
– Pani Aniu! Proszę zaczekać! – Postanawiam się dowiedzieć o niej czegoś więcej. Średnio mnie to interesuje, ale muszę wreszcie przestać siedzieć tylko we własnym wnętrzu! – Proszę siąść na chwilę. Pani tu na wakacje? Nie nudne to miejsce?
– Nie. Pewnie sądzi pani, że ja tak za Kasią? Że wścibska matka, nadopiekuńcza?
– Skąd!
– To może tak wyglądać, ale wie pani, nie jestem rozrzutna. Całe życie coś robiłam, pracowałam i nagle fiu! I nie ma dla mnie miejsca w szkole!
– Nauczycielka?
– Tak. Zlikwidowali nam małą wiejską szkołę, to przeszłam z uczniami do zbiorczej, ale to nie dla mnie. Nerwy mi wysiadły i kiedy poszłam się leczyć, dyrektor… wyekspediował mnie na emeryturę.
– Czego pani nie wytrzymała? Hałasu?
– To może źle o mnie świadczy, ale… nie dawałam już rady wychowywać dzieci, którym dzisiaj wszystko wolno. Ja kiedyś, wie pani, byłam takim natchnionym pedagogiem. Chciałam, żeby dzieci… Idealistka – dodała głucho, może nieco teatralnie, i popatrzyła ponad dach. Zawilgotniały jej oczy, zacięła się. Przeprosiła i poszła po chusteczkę.
Jest naprawdę miła, z pewnością wrażliwa… Niewysoka, zaokrąglona. Wyglądałaby na moją równolatkę, gdyby nie opadające powieki i fałdy pod oczami. Szopka farbowanych blond włosów i szczery, ładny uśmiech. Dzieci lubią takie nauczycielki!
Wróciła już opanowana.
– Ponudzić dalej? – spytała z uśmiechem.
Usłyszałam typowy gazetowy reportaż o dzieciach chamiątkach, o kompletnie ślepych rodzicach i wystraszonej dyrekcji, ale i tak nie dowierzałam. Sądziłam, że to tylko w miastach, w dzielnicach mocno zaniedbanych, z bezrobociem.
– O, tak! Frustracja rodziców ma tu znaczenie, ale i awans społeczny, dobrostan też sprawiają, że ślepną i głuchną. „Mój Aluś jest spokojnym dzieckiem. O czym pani mówi! Aluś nie kłamie!” Ów Aluś zebrał grupę chłopców i dziewczynek, którzy zaczęli być agresywni. Szósta klasa! W szkole padały wyzwiska już nie tylko wobec słabszych kolegów, ale i nas, nauczycieli. Ja się postawiłam, drążyłam i miałam przeciw sobie rodziców, dyrekcję i te dzieciaki. Gdy się wściekli na kogoś z nas, z grona, potrafili nawyzywać od kurew, bladzi, suk… Powoli się rozkręcali. Uwagi w dzienniczku, rodzice – nic! Szkolnej pedagog córkę zastraszyli, że jeśli matka nie przestanie, to ją zgwałcą. Mi wysmarowali drzwi gównem. Kasia, kiedy się dowiedziała, kazała mi natychmiast przestać, ale ja wierzyłam, że do nich trafię. Chodziłam do każdego do domu, rozmawiałam, a oni odgrywali aniołki. Każde z nich! Po takich wizytach miałam kolejne problemy – wybite okno, zniszczone drzwi. Wreszcie rozbili nagrobek mojego męża. Pochorowałam się, pojechałam do sanatorium. Wysłano mnie na emeryturę, że niby jestem konfliktowa. Pracy dla mnie nie ma. Daję korepetycje, ale to doprawdy żadne pieniądze. – Zawiesiła głos i zaraz się uśmiechnęła: – A tu odpoczywam! Ten sad, ogród! Piękna okolica! Jak najlepsze wakacje!
Zamilkła, a ja jej współczułam, jednocześnie myśląc o tym, jak to przekuć na dobry materiał do prasy. Opowiedziała mi jeszcze o ich życiu w Garwolinie i poszła zrobić kolację. Nie chciała pomocy.