Читать книгу Berek - Marcin Szczygielski - Страница 11

I

Оглавление

– Patrz! – Mi­chał prze­krzy­ku­je mu­zy­kę i sztur­cha mnie w bok, wska­zu­jąc jed­ne­go z czte­rech gost­ków, któ­rzy mi­ja­ją nas w ko­ry­ta­rzu. Chło­pak ma na oko dzie­więt­na­ście, może dwa­dzie­ścia lat. Do­kład­nie mój typ. Krót­ko ob­cię­te, czar­ne wło­sy, nie­ogo­lo­ny, lek­ko na­pa­ko­wa­ny, z za­mglo­nym, cie­lę­cym spoj­rze­niem. Sek­sow­ny i nie­groź­ny. Czu­ję mro­wie­nie w pod­brzu­szu.

– Mój! – od­krzy­ku­ję.

Mi­chał po­wąt­pie­wa­ją­co pod­no­si brew:

– Zo­ba­czy­my, Pa­weł­ku… Kto pierw­szy, ten lep­szy. Wy­cią­gam szy­ję, żeby zo­ba­czyć, do­kąd pój­dzie chło­pak.

Zmie­rza w kie­run­ku wu­ce­tów i dar­kro­omu.

– Chodź – po­cią­gam Mi­cha­ła za ra­mię.

Od­kle­ja­my się od ścia­ny i idzie­my w kie­run­ku to­a­let.

Prze­py­cha­my się przez stad­ko ma­ło­la­tów rzu­ca­ją­cych tę­sk­ne spoj­rze­nia w stro­nę wej­ścia do dar­kro­omu i wcho­dzi­my do ki­bla. Za­my­ka­my się w jed­nej z ka­bin i wcią­ga­my po kre­sce. Jezu słod­ki, jest po pro­stu za­je­bi­ście! Czu­ję się zwin­ny i szyb­ki jak Aeon Flux; nie­omyl­ny i cel­ny jak Vio­let; mę­ski jak Bla­de Run­ner i nie­po­wstrzy­ma­ny jak Hulk – za­bój­cza mie­szan­ka.

Zo­sta­wiam Mi­cha­ła w ka­bi­nie, wy­cho­dzę z ki­bla i za­nu­rzam się w wil­got­ny, pach­ną­cy mę­ski­mi cia­ła­mi mrok. Wnie­bo­wstą­pie­nie. Cze­kam przez chwi­lę, żeby mój wzrok przy­zwy­cza­ił się do ciem­no­ści, od­trą­cam czy­jąś dłoń, któ­ra za­czy­na gme­rać mi przy roz­por­ku. Wcho­dzę głę­biej, prze­ci­skam się przez gąszcz na­gich tor­sów i rąk. W sła­bym świe­tle czer­wo­nej ża­rów­ki wy­pa­tru­ję mo­je­go ob­ja­wie­nia. Ro­bię jed­no, po­tem dwa kół­ka i wresz­cie go do­strze­gam. Za­jął miej­sców­kę w ką­cie po­miesz­cze­nia, tuż obok wej­ścia – mu­sia­łem go mi­nąć. Zdjął T-shirt, spodnie ma lek­ko roz­pię­te i opusz­czo­ne, wi­dać slip­ki i ciem­ną li­nię gę­stych wło­sów ło­no­wych. Stoi sam, ma unie­sio­ną twarz, pół­przy­mknię­te oczy i bier­nie opusz­czo­ne, luź­ne ręce. Sta­ję przed nim, bli­sko. Spo­glą­da na mnie przez chwi­lę, po­tem za­my­ka oczy i od­chy­la się do tyłu. Wzdy­cha, gdy jego na­gie ple­cy do­ty­ka­ją zim­ne­go tyn­ku. Uśmie­cham się i klę­kam przed nim. Lek­ko ca­łu­ję nagi frag­ment skó­ry pod pęp­kiem, dło­nią le­ciut­ko za­czy­nam ma­so­wać jego kro­cze. Wol­no roz­pi­nam su­wak roz­por­ka i od­chy­lam gum­kę sli­pek. Przy­my­kam oczy, przy­tu­lam twarz do jego pod­brzu­sza i wcią­gam za­pach. Nie­biań­ski za­pach. Za­pach mło­de­go, go­rą­ce­go, spo­co­ne­go fa­ce­ta. Fa­ce­ta, któ­ry praw­do­po­dob­nie ostat­ni prysz­nic brał ran­kiem. Prze­szy­wa mnie dreszcz roz­ko­szy, po­ję­ku­ję ci­chut­ko i za­bie­ram się do ro­bo­ty. Twar­de ka­fle gre­su bo­le­śnie uci­ska­ją moje ko­la­na, za­sta­na­wiam się, czy nie kuc­nąć, ale mimo wszyst­ko tak jest le­piej. Lep­szy do­stęp. Lewą ręką trzy­mam od­cią­gnię­te slip­ki, pra­wą le­ciut­ko ści­skam jego jaj­ka i ob­cią­gam na ca­łe­go. Aż do koń­ca. Za każ­dym po­wro­tem nos za­głe­bia mi się ciem­nych, po­skrę­ca­nych, błysz­czą­cych wło­sach. Czu­ję go da­le­ko za mig­dał­ka­mi. Po dwóch czy trzech mi­nu­tach ją­dra chło­pa­ka ści­ska­ją się, mosz­na tward­nie­je. Ła­pie mnie za gło­wę i usi­łu­je ode­pchnąć. O nie, ko­cha­ny – uśmie­cham się w du­chu. Nie po­zwa­lam się od­su­nąć. Lek­ko przy­trzy­mu­ję zę­ba­mi jego ku­ta­sa tuż za żo­łę­dzią, a po­tem wcią­gam głę­bo­ko. Chło­pak wy­pi­na bio­dra do przo­du, po­tem je cofa i try­ska przy wtó­rze gło­śne­go jęku. Trzy wiel­kie por­cje sper­my lą­du­ją mi w sa­mym gar­dle. Krę­ci mi się w gło­wie, fala szczę­ścia za­le­wa mnie jak przy­pływ. Po­ły­kam go i set­ki ty­się­cy po­ten­cjal­nych ludz­kich ist­nień. Wy­sy­sam ostat­nią kro­plę. Eu­fo­ria. Dla ta­kich chwil jak ta war­to żyć.

Berek

Подняться наверх