Читать книгу Berek - Marcin Szczygielski - Страница 17
VII
ОглавлениеŚpimy przez resztę niedzieli – z małymi przerwami na seks. Łukasz rewelacyjnie się bzyka. Wspaniale jest budzić się i czuć jego ciało przy swoim boku. Opowiadam mu o sobie, o pracy w agencji, o mieszkaniu i tej trzaśniętej sąsiadce. Słucha, ale niewiele mówi o sobie. Opowiadam o moich ulubionych filmach i książkach science fiction – uwielbiam science fiction! Słucha pobłażliwie i mówi, że podobał mu się Raport mniejszości, ale kiedy zaczynam opowiadać o Philipie K. Dicku, który napisał opowiadanie, na którym oparto scenariusz filmu, zaczyna ziewać. Pod wieczór wstaję na chwilę, biorę prysznic i robię nam kanapki. Jemy w łóżku, a potem znowu się bzykamy. Może to właśnie on? Może to na niego czekałem, może jego szukałem? Byłoby fajnie. Opieram się na łokciu i przyglądam mu, kiedy zasypia w kilka minut po wytrysku. Ma bardzo gęsty zarost, delikatną linię kości policzkowych, duże, ładne usta. Teraz są czerwone i nabrzmiałe – podrażnione moimi nieogolonymi pocałunkami. Dotykam swoich warg, pewnie wyglądają podobnie. Jutro będą mnie piekły, a na brodzie i w kącikach ust zacznie łuszczyć się skóra. Jutro. Może jutro, kiedy wrócę po pracy do domu, nie będzie tu tak pusto. Może będzie on.
Łukasz uchyla powieki i spogląda na mnie, nie zmieniając pozycji.
– Co? – pyta.
– Nic – uśmiecham się. – Dobrze mi z tobą.
– Mhm – mruczy. – Która godzina?
– Dochodzi dziesiąta.
– Muszę już iść.
– Nie zostaniesz na noc?
– Innym razem – mówi.
Będzie inny raz. Wtulam twarz w jego pachę, wciągam zapach. Lekko całuję skórę. Nic o nim nie wiem. Wszystko, co pomyślę, może być prawdą.
Chłopak siada na brzegu łóżka, podnosi z podłogi skarpetki i swoje slipki. Ubiera się.
– Umawiamy się jakoś? – pytam.
– Zobaczymy – mówi. – Zadzwonię.
– Dobrze. Cieszę się, że cię poznałem.
Czekam.
– Ja też.
Wstaję i nagi odprowadzam go do drzwi. Całujemy się, Łukasz łapie mnie za członek i potrząsa nim, jakby potrząsał rękę na pożegnanie.
– Fajnie było, wiesz? – mówi z lekkim uśmiechem. – No, trzymaj się.
– Do zobaczenia, Słonko – odpowiadam cicho.
Chłopak wychodzi z mieszkania i zbiega po schodach.
Patrzę w dół na swoją wycieraczkę. Ta cholerna moherzyca podrzuciła mi psią kupę, którą dla niej zostawiłem, a Łukasz oczywiście w nią wszedł. Rozsmarował wszystko i zostawił ślady. Słyszę trzaśnięcie drzwi na dole. Nigdy więcej go nie zobaczę. Ale będę go pamiętał – już na zawsze. Każdego dnia, w każdej godzinie świadomość jego istnienia i wspomnienie naszego spotkania będą we mnie obecne. Na razie jeszcze tego nie wiem.