Читать книгу Berek - Marcin Szczygielski - Страница 21

I

Оглавление

– Oj, mamo! Daj mi wresz­cie spo­kój! – Mał­go­sia ję­czy znu­dzo­nym to­nem do słu­chaw­ki.

– Kto to był?! – py­tam pod­nie­sio­nym gło­sem.

– Nikt.

– Co to zna­czy nikt? Jaki nikt? Męż­czy­zna! Co robi u cie­bie w domu o dzie­wią­tej wie­czo­rem? Kto to jest?

– Ko­le­ga. Z pra­cy.

– Ko­le­ga! Ko­le­ga z pra­cy! A ja­kich ty mo­żesz mieć ko­le­gów z pra­cy? Nie po­wiesz mi, że pra­cu­je z tobą na sto­isku z dam­ski­mi ła­cha­mi!

– Nie pra­cu­je.

– To kto to jest?!

– Mó­wię ci prze­cież, że ko­le­ga.

– Mał­go­siu…

– Rany bo­skie, mamo – wzdy­cha. – Ja­rek pra­cu­je jako ochro­niarz w Gie­ce.

– W kiec­ce?! W ja­kiej kiec­ce?

– W GIE-CE. W Ga­le­rii Cen­trum.

– Ale dla­cze­go on two­ją ko­mór­kę od­bie­ra? Mał­go­siu, nie po­do­ba mi się to!

– Mamo, na rany Chry­stu­sa, ja mam już trzy­dzie­ści dwa lata. Może mnie mama prze­stać trak­to­wać jak dziec­ko?

– Ale ty je­steś dziec­ko! Ty ży­cia nie znasz! Żeby w domu sa­mot­na dziew­czy­na wie­czo­rem przyj­mo­wa­ła.

– Mamo, ja nie je­stem u sie­bie w domu.

– Nie w domu? A gdzie ty je­steś? Gdzie ty je­steś o dzie­wią­tej wie­czo­rem?!

– Mama da spo­kój. Mu­szę koń­czyć.

– Mał­go­siu – mó­wię bła­gal­nie. – Mał­go­siu, co się z tobą dzie­je? Prze­cież ty wiesz, że tak nie moż­na.

– Cze­go nie moż­na?

– Tak się nie robi. Dziew­czy­na.

– Mamo, bo ja ci za­raz po­wiem coś, co ci się bar­dzo nie spodo­ba. Więc może so­bie da­ru­je­my, co?

– Nie tak cię wy­cho­wa­łam!

– O Jezu.

– Nie wzy­waj imie­nia nada­rem­no!

– Mamo, do­bra­noc.

– Chcesz skoń­czyć tak jak ja? Chcesz?

– Nie, mamo. Nie chcę. To ostat­nia rzecz na świe­cie, któ­rej bym so­bie ży­czy­ła. Dla­te­go tu je­stem. U Jar­ka. I na­praw­dę bar­dzo do­brze się ba­wi­łam, jesz­cze przed chwi­lą. Do­bra­noc.

– Mał­go­siu. Mał… – prze­ry­wam, bo w słu­chaw­ce roz­le­ga się sy­gnał za­ję­to­ści.

Od­kła­dam po­wo­li te­le­fon i sie­dzę przez chwi­lę bez ru­chu. Co się z nią po­ro­bi­ło? To było ta­kie do­bre dziec­ko. Nie po­win­nam była się zgo­dzić na jej wy­pro­wadz­kę. Dla­cze­go się zgo­dzi­łam? I ta pra­ca! Zu­peł­nie nie­po­trzeb­na.

Wszyst­ko za­czę­ło się psuć, mu­sia­ła po­znać ja­kichś lu­dzi, coś jej na­ga­da­li. To przez ko­le­żan­ki, te­raz te dzie­wu­chy nie zna­ją po­czu­cia god­no­ści. Boże, co ona tam wy­pra­wia? Zo­sta­ła­by ze mną, ja­koś by­śmy so­bie po­ra­dzi­ły. To jest taka do­bra dziew­czy­na, zmar­nu­ją mi ją tam. Zmar­nu­ją. Uświa­da­miam so­bie, że wy­krę­cam pal­ce tak, że aż trzesz­czą. Roz­luź­niam je, pro­stu­ję się i wy­gła­dzam po­dom­kę na ko­la­nach. Jesz­cze nie wszyst­ko stra­co­ne, nie wol­no roz­pa­czać. Za­ła­twię to, wy­mo­dlę. Wy­bła­gam. Żeby tyl­ko do mnie przy­szła, jak przyj­dzie, na pew­no się do­ga­da­my. Wy­star­czy, że ją zo­ba­czę, że po­pa­trzy mi w oczy. Wy­star­czy, żeby przy­szła. Będę mo­gła jej do­tknąć. Wsta­ję, idę do kuch­ni i ro­bię so­bie her­ba­tę, a po­tem sia­dam przed te­le­wi­zo­rem. Na Ro­man­ti­ce za­czy­na się ko­lej­ny od­ci­nek Dla­cze­go wła­śnie ja.

Berek

Подняться наверх