Читать книгу Berek - Marcin Szczygielski - Страница 7

Przed­mo­wa

Оглавление

Ile­kroć pada sło­wo gej, pod­świa­do­mość prze­łą­cza ro­zu­mo­wa­nie na ta­ry­fę spe­cjal­ną. Przed oczy na­tych­miast pcha­ją się ob­ra­zy prze­bie­rań­ców z ge­jow­skich pa­rad: prze­ry­so­wa­ne, gro­te­sko­we po­sta­cie u jed­nych bu­dzą­ce śmiech, u in­nych obrzy­dze­nie; zwy­kle jed­nak trud­ne do wy­obra­że­nia w zwy­czaj­nym ży­ciu.

Utrwa­lił się więc sche­mat: geje są inni, czy­li obcy, nie­zro­zu­mia­li, nie­prze­wi­dy­wal­ni, mogą za­gro­zić po­ukła­da­ne­mu w gło­wach świa­tu. Przez nich po­dział na do­bro i zło tra­ci bi­blij­ny kon­trast, a po­li­ty­cy mają nie­ustan­ny kło­pot. Jed­ni naj­chęt­niej po­zby­li­by się tego bólu gło­wy i ze­sła­li wszyst­kich ge­jów gdzieś da­le­ko – naj­le­piej na Ma­da­ga­skar, by­le­by tyl­ko nie mu­sieć ich oglą­dać i nie mieć z nimi do czy­nie­nia. Inni na od­wrót – ofe­ru­ją ge­jom wy­cią­gnię­tą rękę i swo­ją to­le­ran­cję. Owszem je­ste­ście inni – mó­wią – ale my je­ste­śmy to­le­ran­cyj­ni i po­zwa­la­my wam być ta­ki­mi, ja­ki­mi je­ste­ście, mimo że od­bie­ga­cie od nor­my.

Za­pa­mię­taj­cie te dwa groź­ne dla pol­skie­go geja sło­wa: Ma­da­ga­skar i to­le­ran­cja. Od­rzu­ce­nie i fał­szy­wa życz­li­wość. Z jed­nej stro­ny prze­ko­na­nie, że tyl­ko je­den mo­del ży­cia jest pra­wi­dło­wy, pro­wa­dzą­ce do sta­wia­nia się w po­zy­cji sę­dzie­go, z dru­giej – pro­tek­cjo­nal­ne po­kle­py­wa­nie spro­wa­dza­ją­ce ge­jów do roli an­tro­po­lo­gicz­nej cie­ka­wost­ki. W obu wy­pad­kach trak­tu­je się ich jako dzi­wacz­ną gru­pę od­mień­ców na­ru­sza­ją­cych ogól­nie przy­ję­te stan­dar­dy, tyle że pierw­si na to się nie zga­dza­ją, a ci dru­dzy dają przy­zwo­le­nie.

Ale jest jesz­cze trze­ci, znacz­nie uczciw­szy spo­sób od­no­sze­nia się do ge­jów: trak­to­wa­nie ich jako oczy­wi­sto­ści – bio­lo­gicz­nej, spo­łecz­nej i kul­tu­ro­wej, ma­ją­cej na­tu­ral­ne pra­wo do ist­nie­nia.

Pra­gnie­nie by­cia sobą jest wśród ge­jów co­raz więk­sze. Pro­ce­su ich spo­łecz­nej eman­cy­pa­cji już nic nie po­wstrzy­ma. Co­raz rza­dziej będą się wśród nich zda­rza­ły mał­żeń­stwa za­wie­ra­ne pod na­ci­skiem ro­dzi­ny, ży­ją­ce po­tem w nie­szczę­ściu, a cza­sem w praw­dzi­wych tor­tu­rach. Zyg­munt Ka­łu­żyń­ski po­wie­dział kie­dyś: Uwa­żam, że przy­zna­nie się do fak­tu by­cia ho­mo­sek­su­ali­stą, nie tyl­ko wo­bec sa­me­go sie­bie, ale tak­że wo­bec oto­cze­nia, daje wol­ność. Wte­dy nie trze­ba uda­wać, bla­go­wać, wy­krę­cać się i kła­mać.

Wol­ność to po­ję­cie dla geja naj­waż­niej­sze, bę­dą­ce kwin­te­sen­cją isto­ty jego losu. Wol­ność bywa jed­nak i pięk­na, i nie­bez­piecz­na; nie­sie ze sobą wie­le za­gro­żeń, któ­re – bywa – do­pro­wa­dza­ją do jej utra­ty. Nie­ste­ty, ro­zu­mie­ją to tyl­ko nie­licz­ni.

Gdy w 1975 roku na pla­ży w Ostii zna­le­zio­no cia­ło za­mor­do­wa­ne­go re­ży­se­ra-geja Pie­ra Pa­ola Pa­so­li­nie­go, Oria­na Fal­la­ci opu­bli­ko­wa­ła gło­śny List do nie­go: Mia­łeś po­trze­bę ab­so­lu­tu, ty, któ­ry opę­ta­łeś nas sło­wem hu­ma­nizm. Mo­głeś uga­sić swą udrę­kę i za­spo­ko­ić swe pra­gnie­nie wol­no­ści, tyl­ko znaj­du­jąc taki ko­niec: z roz­trza­ska­ną gło­wą i roz­szar­pa­nym cia­łem. To nie­praw­da, że nie­na­wi­dzi­łeś prze­mo­cy. Po­tę­pia­łeś ją przez ro­zum, lecz du­szą ją wzy­wa­łeś, bo to był je­dy­ny spo­sób, żeby tego spa­la­ją­ce­go cię de­mo­na ob­ła­ska­wić i uka­rać. To nie­praw­da, że prze­kli­na­łeś ból. Prze­ciw­nie, słu­żył ci on jako lan­cet do usu­wa­nia anio­ła, któ­ry był w to­bie. Pi­sząc, znie­wa­ża­łeś, ra­ni­łeś tak głę­bo­ko, aż pę­ka­ło ser­ce.

Żeby zro­zu­mieć ge­jów – i tych zwy­czaj­nych, co­dzien­nych, i tych, któ­rzy sta­ją się wiel­ki­mi pi­sa­rza­mi, re­ży­se­ra­mi, ak­to­ra­mi, po­eta­mi – trze­ba przy­jąć, że mają oni swój wła­sny świat: ani gor­szy, ani lep­szy od świa­ta więk­szo­ści, ale – rzekł­bym – rów­no­le­gły. Jego po­tocz­ność róż­ni się od do­świad­cze­nia tych, któ­rzy go nie zna­ją, ale prze­cież jest tak samo waż­na jak świat każ­de­go in­ne­go czło­wie­ka. Nie­wy­ma­ga­ją­ca ni­czy­jej zgo­dy ani przy­zwo­le­nia na swo­je ist­nie­nie.

Po­wieść Mar­ci­na Szczy­giel­skie­go Be­rek re­pre­zen­tu­je taki wła­śnie spo­sób my­śle­nia: nie epa­tu­je śro­do­wi­sko­wą od­mien­no­ścią ani nie pró­bu­je na siłę szu­kać dla niej uspra­wie­dli­wie­nia. Pi­sa­na jest z po­zy­cji czło­wie­ka pew­ne­go swo­jej toż­sa­mo­ści i umie­ją­ce­go wal­czyć o sie­bie. Ton ła­god­nej obiet­ni­cy szczę­ścia, jaki się w niej po­ja­wia, jest dla mnie po­wo­dem do oso­bi­stej ra­do­ści. Wszak od pięt­na­stu pra­wie lat je­stem ży­cio­wym part­ne­rem Au­to­ra.

To­masz Ra­czek

Berek

Подняться наверх