Читать книгу Berek - Marcin Szczygielski - Страница 15

V

Оглавление

Krzy­ki na klat­ce scho­do­wej sły­szę do­kład­nie w chwi­li, kie­dy wy­cho­dzę z ła­zien­ki po prysz­ni­cu. Oglą­dam się w du­żym lu­strze wi­szą­cym w przed­po­ko­ju i na­słu­chu­ję przez chwi­lę z bło­gim uśmie­chem. Joj­cze­nie i ochy tej sta­rej kro­wy brzmią jak naj­pięk­niej­sza mu­zy­ka. Nie­biań­ski chór. Od­wi­jam ręcz­nik i rzu­cam go na pod­ło­gę. Nie jest źle, cho­ciaż przy­da­ło­by się tro­chę si­łow­ni. Na­pi­nam mu­sku­ły.

– No idziesz? – woła Łu­kasz z sy­pial­ni.

Uśmie­cham się do sie­bie w lu­strze. Pew­nie, że idę.

Łu­kasz leży nagi na koł­drze, od­wró­co­ny na brzuch, z no­ga­mi na po­dusz­ce. Przy­glą­da mi się z lek­kim uśmie­chem.

– Faj­ny je­steś – mówi.

Od razu za­czy­na mi sta­wać. Kom­ple­men­ty za­wsze tak na mnie dzia­ła­ją. Le­piej niż via­gra. Wy­star­czy, że fa­cet po­wie mi coś mi­łe­go, i od razu mam peł­ne spodnie. Moja psy­cho­ana­li­tycz­ka twier­dzi, że to za­bu­rze­nie po­czu­cia wła­snej war­to­ści. Po­trze­bu­ję apro­ba­ty. Mój oj­ciec mi jej nie oka­zy­wał, kie­dy by­łem mały, i te­raz to nad­ra­biam – tak mówi, mniej wię­cej. Ale ja my­ślę, że to po pro­stu cho­ler­nie miłe, kie­dy fa­cet mi sło­dzi. Sko­ro mi mówi coś ta­kie­go, zna­czy, że mu się po­do­bam, że mnie lubi. Że mnie chce.

Po­wo­li pod­cho­dzę do Łu­ka­sza. Od­wra­ca się na ple­cy i wy­cią­ga do mnie ręce. Po­chy­lam się nad nim, ca­łu­ję. Po­cią­ga mnie na sie­bie. Ko­tłu­je­my się przez kil­ka mi­nut. W pew­nej chwi­li prze­wra­cam się na ple­cy i opie­ram mu sto­py na ra­mio­nach.

– Chodź – mó­wię.

– Masz gum­ki? – pyta szep­tem.

Się­gam do szu­fla­dy noc­nej szaf­ki i wyj­mu­ję tub­kę lu­bry­kan­tu. Się­gam głę­biej po pre­zer­wa­ty­wy, ale w opa­ko­wa­niu nie ma już ani jed­nej.

– Nie mam – od­szep­tu­ję. – A ty?

– Nie mam. No, nie wiem…

– Bę­dzie do­brze. Pro­szę.

Łu­kasz pro­stu­je się, opie­ra so­bie moje sto­py na ra­mio­nach i wy­ci­ska żel na dłoń. Pusz­cza do mnie oko i mówi:

– OK. Sko­ro tak ład­nie pro­sisz.

Wcią­gam po­wie­trze, kie­dy za­czy­na na­pie­rać, roz­luź­niam się i wpusz­czam go w sie­bie. Do­brze, że zro­bi­łem so­bie le­wa­ty­wę przed prysz­ni­cem. Boli przez chwi­lę, ma spo­re­go ku­ta­sa. Kie­dy wcho­dzi do koń­ca, przy­trzy­mu­ję go przez mo­ment i sta­ram się opa­no­wać skurcz zwie­ra­cza. Po pierw­szych kil­ku ru­chach ból mija i zmie­nia się w przy­jem­ność.

– Ooooooch… – wzdy­cham. Uj­mu­ję jego twarz w ręce i pa­trzę pro­sto w oczy, kie­dy za­głę­bia się we mnie raz za ra­zem. Przy któ­rymś pchnię­ciu szep­czę: – Chy­ba… My­ślę… Czu­ję, że cię ko­cham…

– Nie w tej sce­nie – mówi Łu­kasz. – Sze­rzej nogi.

Berek

Подняться наверх