Читать книгу Berek - Marcin Szczygielski - Страница 19

IX

Оглавление

Cie­ka­we, czy za­dzwo­ni? – za­sta­na­wiam się, zno­sząc po scho­dach ro­wer. Złe my­śle­nie. Mu­szę my­śleć po­zy­tyw­nie – tak mówi Elż­bie­ta, moja psy­cho­te­ra­peut­ka. A więc – cie­ka­we, o któ­rej za­dzwo­ni? Pod­cią­gam no­gaw­kę dżin­sów i za­pi­nam ją drew­nia­ną kla­mer­ką do bie­li­zny. Su­per to wy­glą­da. Wsia­dam na ro­wer i ru­szam w kie­run­ku fir­my. Faj­nie, że tak wcze­śnie wy­sze­dłem, mogę nad­ło­żyć dro­gi i prze­je­chać jesz­cze przez Pole Mo­ko­tow­skie. Jest do­pie­ro parę mi­nut po ósmej rano, w fir­mie mu­szę być o dzie­wią­tej. Pra­cu­ję w ma­łej agen­cji re­kla­mo­wej przy Na­rbut­ta, je­stem co­pyw­ri­te­rem. To na­wet faj­na pra­ca, lu­dzie są świet­ni. A w do­dat­ku szef jest ge­jem, więc przy­najm­niej nor­mal­ne sto­sun­ki.

Wjeż­dżam na Pole. Boże, ja­kie to­wa­ry! Obok mnie prze­bie­ga dwóch na­pa­ko­wa­nych gost­ków ubra­nych w same slip­ki i adi­da­sy. Przy­glą­dam im się bez­kar­nie zza szkieł ciem­nych ray ba­nów, iden­tycz­nych jak te, któ­re no­sił Ke­anu w Ma­trik­sie. Wiem, że już są pas­sé, ale strasz­nie lu­bię ten film. No i Ke­anu, ma się ro­zu­mieć. Je­den chło­pak po­ka­zu­je mnie dru­gie­mu, oglą­da­ją się. Wyż­szy od­sła­nia w uśmie­chu bia­łe zęby. Też się uśmie­cham i jadę da­lej. Od pew­ne­go cza­su Pole Mo­ko­tow­skie zmie­ni­ło się w ge­jow­ski spa­cer­niak. Pa­ra­da atrak­cji od sa­me­go świ­tu, szcze­gól­nie w ty­go­dniu. Na ław­ce, któ­rą mi­jam, chło­pak w wie­ku góra szes­na­stu lat pa­trzy mi bez­czel­nie w twarz i jed­no­znacz­nie roz­chy­la uda. Ma na so­bie luź­ne, ró­żo­we spor­to­we szor­ty, krót­kie, bia­łe skar­pet­ki i sne­aker­sy. Zwi­nię­ty w kłę­bek T-shirt leży obok na ław­ce. Nie mogę ode­rwać od nie­go wzro­ku. Zwal­niam. Chło­pak kła­dzie so­bie dłoń na kro­czu. Szczę­ka mi opa­da, mylę kie­ru­nek i wjeż­dżam na kra­węż­nik. Cu­dem bo­skim się nie prze­wra­cam. Dzie­ciak za­czy­na się śmiać.

– Wszyst­ko OK? – pyta.

– OK – od­po­wia­dam.

Czu­ję, że za­czy­nam się ru­mie­nić, kre­tyn. Wsia­dam na ro­wer i ru­szam da­lej. Ob­jeż­dżam Pole dwa razy i jadę w kie­run­ku Na­rbut­ta. Wcią­gam ro­wer do holu i kie­dy za­pi­nam blo­ka­dę na łań­cu­chu, uświa­da­miam so­bie, że Łu­kasz do mnie nie za­dzwo­ni. Ani dziś, ani nig­dy. Nie ma mo­je­go nu­me­ru te­le­fo­nu.

Berek

Подняться наверх