Читать книгу Ludzkie potwory - Nikki Meredith - Страница 15

9
Osieroceni przez Holokaust

Оглавление

1960

Catherine Share była w liceum czarującą ciemnowłosą pięknością i gdybym miała zagłosować za tym, kim nigdy nie zostanie, to obstawiałabym pozycję „szefowa rekrutacji psychopatycznego seryjnego mordercy”. Byłyśmy w tym samym klubie w Hollywood High, a kiedy po latach usłyszałam jej nazwisko w kontekście Mansona, przyjęłam, że chodzi o jakąś jej imienniczkę. Gdy jednak okazało się, że to ona, byłam pewna, iż była w Rodzinie postacią z drugiego szeregu, a nawet jeśli nie, to funkcjonowała w niej trochę wbrew swojej woli.

Leslie wyprowadziła mnie z błędu: w zaangażowaniu Catherine nie było niczego marginalnego ani niedobrowolnego. Gorliwie rekrutowała dla Mansona. Jej podstawową zdobyczą były ładne dziewczyny, które można było wykorzystać jako przynętę dla mężczyzn trafiających do stada, oraz te mające dostęp do kart kredytowych swoich rodziców. Choć podczas dokonywania morderstw należała do kliki Mansona, nie uwzględnił jej w swoich zbrodniczych planach. Na stronie internetowej (manson2jesus.com) twierdziła, że nie wzięłaby udziału w zabójstwach, nawet jeśli zostałaby o to poproszona, ale można poważnie wątpić w prawdziwość tych słów.

Bezdyskusyjny pozostaje jednak fakt, że po tym, jak Manson trafił za kratki, Catherine stała się jego główną rzeczniczką na wolności, działając pod jego kierownictwem wytrwale i brutalnie. Wśród jej dokonań było między innymi usiłowanie zamordowania świadka i próba obrabowania demobilu w celu zdobycia broni. Prawdziwą zgrozę wywołały jednak doniesienia z 1971 roku, kiedy informowała o planach porwania jumbo jeta, na pokładzie którego miano co godzinę zabijać kolejnego pasażera, dopóki Charles Manson, Tex Watson i trzy kobiety nie zostaliby wypuszczeni na wolność.

Gdy myślę o niej z czasów Hollywood High, przypominam sobie cichą, nieco wycofaną, jakby nieobecną dziewczynę o kruczoczarnych włosach. Bystrą, utalentowaną, z czystym głosem, świetną skrzypaczkę, no i piękność – choć może nie w tym klasycznym wydaniu, z którego słynęło nasze liceum. Było coś niepokojącego w jej kanciastych rysach, ale nieregularna uroda tylko podkreślała jej piękno. Gdy była z Mansonem, posługiwała się pseudonimem Gypsy (Cyganka) – zawdzięczała go pewnie swojemu egzotycznemu wyglądowi.

Jak ta żydowska dziewczyna, której biologiczni rodzice stracili życie pod rządami Hitlera, mogła zawierzyć swój los komuś, kto wyciął sobie na czole swastykę? Jak mogła poślubić potem członka gangu opowiadającego się za wyższością białej rasy? To nie były ekscesy jakiejś młodocianej buntowniczki – do Mansona przyłączyła się w wieku dwudziestu siedmiu lat, a kiedy wyszła za należącego do Bractwa Aryjskiego Kennetha Coma, którego Manson poznał w San Quentin, była już trzydziestotrzylatką.

Catherine Share i Leslie Van Houten metrykalnie dzieliło osiem lat, ale gdy obie były w wieku nastoletnim, miały wiele cech wspólnych – były bystre, ładne i popularne. Niemniej ilekroć myślę o przemianie Leslie „z królowej balu w morderczynię”, muszę polegać na swojej wyobraźni, by odtworzyć, kim mogła być w szkole średniej. Transformacja Catherine była dla mnie bardziej zadziwiająca i niepokojąca, ponieważ już ją przedtem spotkałam. Co więcej, nie znałabym aż tak dobrze jej poprzedniej osobowości, gdybym wraz z nią nie była na tym samym przyjęciu piżamowym – ja jako licealistka, ona jeszcze jako gimnazjalistka.

Na to, że wieczór, w który zorganizowano tę imprezę, stał się dla mnie tak pamiętny, złożyło się wiele okoliczności. Jedną z nich był sam dom, gdzie się wszystkie spotkałyśmy. Był na tyle spektakularny, że mógłby posłużyć za scenerię jakiegoś filmu. Stał nieco oddalony od Mulholland Drive, w bogatej i charakterystycznej dla Los Angeles okolicy, która zresztą często pojawiała się na dużym ekranie. Ponadto był to w moim życiu okres, w którym spotykanie się z ludźmi spoza zwykłego kręgu moich znajomych stawało się szczególnie ekscytujące. W przeciwieństwie do poprzednich przyjęć piżamowych nie było głupich telefonów, gadek o obmacywankach, kretyńskich seansów spirytystycznych czy szarad. Po prostu rozmawiałyśmy ze sobą. Ja sporo nagadałam się z Catherine.

Coś jeszcze sprawiło, że ten wieczór okazał się wyjątkowy. Kiedy przyglądałam się uczestniczkom imprezy, niewielkiej grupce ośmiu lub dziesięciu dziewczyn, przyszło mi do głowy, że nasz klub, dotąd o dość wąskich horyzontach i w gruncie rzeczy reprezentujący kulturę dominującą wśród starszych, wyłącznie białych i protestanckich członkiń, uległ nagłej zmianie. Moja klasa była pierwszą, która wyszukiwała i akceptowała osoby spoza WASP (White Anglo-Saxon Protestant – biali Anglosasi wyznania protestanckiego), czyli elity białych anglosaskich protestantów. Moim zdaniem tamten wieczór stanowił odzwierciedlenie, a może uczczenie schyłku tego, co było złe w latach pięćdziesiątych, i nadejścia czegoś, co było dobre w kolejnej dekadzie.

Gdy zdałam sobie sprawę, że Catherine to bratnia dusza, a mam przez to na myśli odkrycie jej żydowskich korzeni, poczułam się w klubie swobodnie. Przedtem odnosiłam wrażenie, że funkcjonuję w nim na zasadzie tajnej agentki. Te wszystkie kluby w Hollywood High były wzorowane na korporacjach studenckich i miały tak elitarny oraz ekskluzywny charakter, że dyrekcja szkoły prowadziła zaciętą batalię, by się ich pozbyć.

Nie wykluczam, że przypisywałam Catherine więcej, niż w istocie w niej było, niemniej tamtego wieczoru wydawała mi się wcieleniem głębi i złożoności, tak atrakcyjnych i nieobecnych w moim życiu, o klubie nie wspominając. Niewykluczone też, że intensywność moich ówczesnych przeżyć była pokłosiem tego, że jadąc na imprezę, pomyliłam drogę i się zgubiłam. Kiedy w końcu bezpiecznie dotarłam na miejsce, poczułam taką ulgę, że natychmiast polubiłam wszystkie uczestniczki tego cholernego przyjęcia, co przy okazji ułatwiło nawiązanie z Catherine aż tak bliskiego kontaktu. A przynajmniej taki mi się on wtedy wydawał. Kiedy po dziesiątkach lat spotkałyśmy się w Dallas, odniosłam wrażenie, że ucieszyła się na mój widok. Czy był w tym choć cień bliskości nawiązanej tamtego wieczoru, czy też po prostu zobaczyła we mnie dawno niewidzianą koleżankę z liceum? Tak czy siak, nie ulegało wątpliwości, że żadna szczególna więź już nas wtedy nie łączyła.

Mulholland Drive to wąska, kręta wiejska droga, która wije się przez jakieś osiemdziesiąt kilometrów wzdłuż grzbietu wzgórz Santa Monica i prowadzi od Hollywood do plaży w Malibu w Parku Stanowym Leo Carrillo. Przyjęcie piżamowe zaczynało się późnym popołudniem w sobotę, ale ja mogłam się na nim pojawić dopiero wieczorem. Miałam umowę z ojcem, według której co sobotę pływaliśmy łódką, a ponieważ rodzice nie pochwalali mojego członkostwa w klubie (choć go nie zakazywali), uznałam, że życie w domu będzie łatwiejsze, jeśli nie zrezygnuję z żeglowania. Późne przyjście na imprezę oznaczało, że musiałam na nią jechać już po zmroku.

Niespecjalnie podobała mi się ta perspektywa. Mulholland Drive to ulica zamieszkana przez bogaczy, z czego zresztą słynęła, ale zarazem z powodu swojego odosobnienia przyciągała ciemne typki. Kiedy chodziłam do liceum, pewien jej odcinek służył za miejsce schadzek i jeśli się tam zaparkowało, od razu myślało się o opowieści o człowieku z hakiem zamiast dłoni. Zależnie od wersji był on albo uciekinierem z zakładu psychiatrycznego, albo seryjnym mordercą, albo jednym i drugim naraz. Obściskująca się w samochodzie parka widziała wyłaniającego się z mroku mężczyznę, który szedł w ich kierunku. Chłopak włączał w panice silnik i odjeżdżał z piskiem opon. Gdy zakochani byli już pod domem dziewczyny i on wysiadał, by otworzyć jej drzwi, jego oczom ukazywał się zwisający z klamki hak.

Krytyk filmowy David Thomson opisuje Mulholland Drive jako połączenie cywilizacji i pełnego niebezpieczeństw odludzia: „wyidealizowany spektakl i miejsce, z którego można dokonać inspekcji klasycznego miasta widzialności; nawet kiedy się jedzie samochodem, panorama staje się wzorem wdzięku i zgrozy”.

„Zgroza” to najlepsze określenie tego, co czułam, gdy jadąc starym, pożyczonym od ojca cadillakiem rocznik 1949, co rusz skręcałam nie w tę ulicę, co trzeba. Nikt nie szedł poboczem, nie było żadnej budki telefonicznej, przy skrzyżowaniach nie świeciły światła. W pewnej chwili na jakiejś bocznej drodze poczułam się na tyle zagubiona, że nie miałam już pomysłu, jak trafić z powrotem do domu.

Ostatecznie zatrzymałam się przed budynkiem, który wyglądał na przyjazny dla młodej dziewczyny i odstręczający dla mężczyzn z hakami zamiast dłoni. Nie otaczał go żaden płot, nie było też bramy. O ile dobrze pamiętam, tak naprawdę niewiele z mijanych przeze mnie posesji było ogrodzonych. Wysiadłam z samochodu i zapukałam do drzwi. Otworzył mi mężczyzna w średnim wieku, ubrany w jedwabny szlafrok zarzucony na pasiastą piżamę. Pozwolił mi skorzystać z telefonu i zadzwoniłam do matki dziewczyny urządzającej przyjęcie. Dzięki wymianie informacji między nią a gospodarzem udało nam się wspólnie ustalić, którędy mam jechać.

Przygoda ta nie miała bezpośredniego związku z Catherine, ale jakoś mi się jedno z drugim kojarzy. Przypuśćmy, że morderstwa Tate–LaBianca zdarzyły się dekadę wcześniej, a ja akurat błąkałam się w okolicy Mulholland Drive. Lęk wywołany krwawą rzezią u Sharon Tate – w posiadłości położonej w innej, bogatej i odizolowanej części Los Angeles – spowodowałby, że domy nie byłyby już pozbawione zabezpieczeń. Każda nieruchomość miałaby skomplikowany system ochrony, a nawet gdyby jakimś cudem udało mi się dotrzeć do drzwi wejściowych, to i tak nikt nie wpuściłby mnie po zmroku do środka, by użyczyć mi telefonu. Nieważne, że byłam młodą dziewczyną, bo to nie gwarantowało już innym bezpieczeństwa. Leslie, Susan i Pat miały po mniej więcej dwadzieścia lat. Przed zabójstwami Tate–LaBianca ludzie nosili w sobie lęk przed zaczerpniętymi z legend miejskich mężczyznami z hakami zamiast dłoni. Po tych zbrodniach bano się już wszystkiego.

Kiedy w końcu dotarłam na miejsce, wpadłam w euforię, i to mimo zmęczenia pełną emocji przejażdżką. Nigdy wcześniej żaden dom nie zrobił na mnie takiego wrażenia. Pamiętam narożne szklane ściany, przezroczyste, jarzące się od wewnątrz na szmaragdowo niczym pierścionek zaręczynowy mojej ciotki. Dzięki rozświetlonym przeszkleniom cały dom wyglądał tak, jakby unosił się w powietrzu, przez co zdawało się, że za przyciśnięciem guzika lub po uwolnieniu z cumy odfrunie gdzieś daleko.

Nieco później zobaczyłam w „Life” czarno-białe zdjęcie, na którego widok od razu pomyślałam o tamtym domu. Myślałam nawet, że to ten sam, ale sprawdziłam jego lokalizację i było to Hollywood Hills. Wycięłam tamtą fotografię i wkleiłam do swojego albumu. Okazało się, że to Case Study House no. 22, jeden z najczęściej fotografowanych domów na świecie, a samo to zdjęcie uznawane jest za ikoniczne przedstawienie architektury modernistycznej. Na pewno jest ono ikoniczne dla mnie. Kiedy na nie patrzę, przypominam sobie Mulholland Drive, tamto przyjęcie piżamowe, tamten wieczór i Catherine. Myślę wtedy o Charlesie Mansonie.

Gdy już weszłam do środka, zobaczyłam poduszki, kołdry, śpiwory i ubrania porozrzucane po skądinąd schludnym salonie, który kiedyś mógł być – i pewnie był – omawiany w „Architecture Digest”. Stos klamotów na bezmiarze kremowych wykładzin dywanowych w sposób komiczny nie pasował do starannie urządzonego wnętrza. Ubrane w bieliznę nocną dziewczyny paliły papierosy – połowa miała na sobie udekorowane rzędami serduszek i kwiatów flanelowe koszule nocne od Lanza, tak typowe dla naszego dzieciństwa, reszta zaś skąpe piżamy damskie, zapowiadające nadejście naszej kobiecości. Ta koronkowa, przezroczysta bielizna była nowością na rynku, seksowniejszą od flanelowych koszul nocnych, choć nie aż tak bardzo jak produkty Victoria’s Secret. (Myślę o tym przyjęciu za każdym razem, kiedy czytam relacje o późniejszym o dziesięć lat morderstwie Sharon Tate, i wyobrażam sobie piżamę, którą tamtej nocy miała na sobie). Obok siedzącej na dywanie Catherine było puste miejsce, więc położyłam tam swoją torbę podróżną i śpiwór. Nawet się nie uśmiechnęła ani na mnie nie spojrzała. Zaległam na podłodze i oparłam się o ścianę, wciąż pod wrażeniem swojej przerażającej eskapady na Mulholland.

Kiedy już się uspokoiłam, zaczęłam rozmawiać z Catherine. Z początku zachowywała się z rezerwą, ale im dalej w noc, tym robiła się rozmowniejsza. Jestem przekonana, że mówiłyśmy o uczennicy Hollywood High, która wycięła drzewa w kampusie (zobacz rozdział czterdziesty dziewiąty). Być może wspomniałam o swoich planach studiów na Uniwersytecie Kalifornijskim, a może to ona wspomniała o czymś podobnym, choć sama miała jeszcze rok na podjęcie decyzji. Byłam młodsza, ale pierwsza kończyłam szkołę, bo w podstawówce przeskoczyłam jedną klasę. Wątpię, żebyśmy gadały o mażoretkach, klubie samopomocowym czy Klubie Czerwonego Krzyża, w których – jak to wynika z księgi pamiątkowej jej klasy – się udzielała. Na pewno rozmawiałyśmy o naszych chłopakach. Jej chodził do mojej klasy i był bystrym, przystojnym muzykiem; razem z moim grali muzykę folkową. Pamiętam też, że głównie rozmawiałyśmy o naszych rodzinach. Jej mama i moja mama, obie zatrudnione jako pracownice socjalne, były niegdyś koleżankami z pracy. Jednak to sytuacja rodzinna Catherine mnie zaintrygowała i po latach dalej się nad nią zastanawiałam.

Wyznała mi, że została adoptowana, o czym nie wiedziałam. Opowiadała, że życie w domu było ciężkie, co mnie zdziwiło. Mieszkała z ojcem, niewidomym psychologiem. Urzekła mnie jej historia. Po pierwsze, miałam ukochaną kuzynkę, która też była adoptowanym dzieckiem, i była to jedyna taka osoba, jaką znałam, zanim spotkałam Catherine. W moim odczuciu samo jej istnienie spowijała aura tajemnicy. Po drugie, niewiele wcześniej zaczęłam wolontariat w Fundacji na rzecz Dzieci Niewidomych i poznawałam stojące przed nimi wyzwania. (Później, gdy byłam już na studiach, pracowałam jako opiekunka na obozie dla dzieci niewidomych w Bloomfield, zaledwie kilka kilometrów od końca Mulholland Drive). Wyglądało to na coś więcej niż zwykły przypadek. Wszystkie te szczegóły, a na dodatek jej żydowskie korzenie, skłoniły mnie do uznania, że nasze spotkanie było z góry przesądzone.

Poruszyło mnie, jak trudne wiodła życie. Zdecydowanie cięższe od mojego lub innych dziewczyn z naszego klubu, zwłaszcza tych dobrze sytuowanych. Wydawała się bezbronna i pociągająca, co przekładało się na domniemywaną przeze mnie złożoność jej charakteru; w moich nastoletnich oczach ślepota jej ojca czyniła go godnym współczucia. Prawda okazała się o wiele bardziej skomplikowana, ale poznałam ją później.

Kiedy inne dziewczyny położyły się już spać, my dwie wciąż rozmawiałyśmy. Słońce zaczęło już rozjaśniać niebo, gdy wytargałyśmy na zewnątrz naszą pościel nad basen, gdzie rozłożyłyśmy się na leżakach. Powietrze było chłodne i woda parowała. W oddali wyły kojoty, a my podziwiałyśmy widoczne w dole światła miasta. Przynajmniej tak mi się wydaje. Przez te wszystkie lata oglądałam zdjęcie Case Study House no. 22 tyle razy, że nie jestem pewna, czy w swojej wyobraźni nie nakładam siatki ulic widocznej na tej fotografii na widok rozciągający się tego poranka znad basenu.

Podobnie też to, co usłyszałam bezpośrednio od Catherine, miesza mi się z tym, czego dowiedziałam się z innych źródeł. Da się wyróżnić garść informacji wspólnych, przynajmniej do pewnego stopnia, dla wszystkich wersji opowieści o niej. Urodziła się w Paryżu w 1942 roku. Jej biologiczny ojciec, Węgier, brał udział we francuskim ruchu oporu. Matka, Niemka, także mogła być członkiem Résistance. Jej babcia ze strony matki zginęła w getcie w Europie Wschodniej, a oboje dziadkowie ze strony ojca stracili życie w obozach koncentracyjnych. Według niektórych relacji rodzice Catherine popełnili w Paryżu samobójstwo, gdy miała dwa lata.

Byłam oszołomiona. Catherine była dla mnie Anne Frank, która przeżyła. Bolała mnie jej historia i z tego bólu wziął się mój ogromny szacunek dla niej.

Na stronie internetowej manson2jesus.com Catherine – podobnie jak inni byli zwolennicy Mansona – napisała o sobie krótką notkę biograficzną. Nie wspomniała w niej o samobójstwie rodziców, tylko podała, że umarli w trakcie II wojny światowej. Ją samą ukrywano przed nazistami, najpewniej we Francji, z którego to okresu pamięta „strach, samotność i zamęt”. W każdym razie ojciec wynajął prawnika, by za pośrednictwem podziemia zaaranżował jej ucieczkę z kraju, w którym rząd Vichy pomagał Niemcom w wywózce i wymordowaniu większości francuskich Żydów. Nie wiadomo, dokąd trafiła ani kiedy adwokat znalazł kobietę opisywaną przez Catherine jako na tyle „wspaniałą”, że zgodziła się ją przysposobić. Pamięta, że po adopcji jej życie rodzinne stało się godne pozazdroszczenia, bogate i szczęśliwe. Potem, gdy Catherine miała szesnaście lat, przybrana matka zmarła na raka i jej świat legł w gruzach.

Tej nocy, w której opisywała mi, jak ciężki los przypadł jej w udziale, przyjęłam, że opieka nad ojcem nie była łatwym zadaniem. Tak zresztą było, ale nie do końca, bo zdaniem jej ówczesnego chłopaka słowo „ciężkie” nie odpowiadało rzeczywistej sytuacji. Po śmierci matki jej relacje z przybranym ojcem pogorszyły się, po części z powodu jego kalectwa. Obowiązki wykonywane dotąd przez mamę spadły teraz na nią. Dom trzeba było utrzymywać w absolutnym porządku, tak by ojciec mógł znajdować swoje rzeczy. W przeciwnym razie mógłby wpaść na jakieś porzucone krzesło lub uderzyć się głową w otwarte drzwi szafy. Większość młodych dziewcząt ma kłopoty z tego rodzaju zadaniami, a dla dziewczyny pogrążonej w żałobie po matce były one wprost nieznośne. Kiedy nie udawało się jej idealnie wypełniać obowiązków, ojciec wpadał w furię.

W pewnym momencie doktor Share nawiązał bliższą znajomość z jedną z byłych pacjentek, która sprowadziła się do niego z bliźniaczymi synami, wypierając tym samym Catherine. Zdaniem jej byłego chłopaka ojciec pozwolił sobie na coś więcej niż zaniedbanie pasierbicy. Obrażał ją i wyzywał od zdzir, gdy podejrzewał, że uprawiała seks ze swoim narzeczonym. Kiedy jako siedemnastolatka ukończyła liceum, wyrzucił ją z domu. (Jedną z cech Mansona była umiejętność wykorzystywania młodych dziewczyn mających trudne relacje z ojcami).

Zamiast podjąć studia z gronem swoich znajomych, zarabiała na życie jako kasjerka w hollywoodzkim Akronie – połączeniu supermarketu ze sklepem z artykułami z demobilu – oraz chodziła na jakieś zajęcia w Los Angeles City College.

Miała za sobą krótkie nieudane małżeństwo – mieszkała wówczas w Connecticut. Po rozpadzie związku wróciła do Hollywood i zaczęła pracować jako muzyk na planach filmowych, gdzie poznała Bobby’ego Beausoleila, który wkrótce potem dołączył do Mansona. We dwójkę wystąpili w łagodnym filmie pornograficznym Ramrodder.

1997, Dallas

W 1997 roku poleciałam do Dallas, gdzie obejrzałam wystawę poświęconą zamachowi na Kennedy’ego zorganizowaną w budynku dawnego składu książek, a następnie zjadłam lunch z Catherine. Nie było łatwo do tego doprowadzić. Przebywała wtedy od kilku lat na wolności pod zmienionym nazwiskiem. Kiedy ją namierzyłam, odesłała mnie do swojej znajomej, która pełniła funkcję jej agentki.

Catherine miała dobre powody, by nie ufać dziennikarzom. Później dowiedziałam się, że jeszcze przed naszym spotkaniem padła ofiarą stalkingu, gdy fotografowie osaczyli ją podczas porannej niedzielnej mszy świętej. Dlatego nie chciała, żebym dowiedziała się, gdzie mieszka. Agentka zaprosiła mnie do siebie, a następnie pojechałyśmy do miejscowej kawiarni. Kiedy zobaczyłam wchodzącą do środka Catherine, rozpoznałam ją bez trudu, mimo że mocno przybrała na wadze. (Na stronie internetowej wspominała o swoim problemie z przejadaniem się). Wciąż była bardzo ładna. Lunch nie przyniósł jednak wiele pod względem pozyskanych informacji. Oznajmiła, że pisze własną relację dotyczącą lat spędzonych z Mansonem – w świecie wydawnictw chrześcijańskich miała ją reprezentować znajoma/agentka – i chciała, by pewne rzeczy ujrzały światło dzienne dopiero w tej książce. Zastanawiałam się, czy może na nowo nawiążemy nić porozumienia. Do niczego takiego nie doszło, a ona sama przez cały czas zachowywała wzmożoną czujność. Jak zresztą mogłoby być inaczej po tym wszystkim, co przeszła?

Pisarka Eve Babitz miała w szkole średniej inne doświadczenia niż ja. W poświęconym Hollywood High artykule w „Rolling Stone” z 3 lutego 1972 roku opowiadała, jak na lekcji chemii siedziała w jednej ławce z Catherine: „po drugiej stronie miałam tę miłą dziewczynę o imieniu Cathy, której jedyną wadą była łatwowierność, przez co nie byłam zbytnio zszokowana, kiedy zobaczyłam ją na zdjęciu w »Life«, gdy kucała pod jakąś skałą jako członkini Rodziny Mansona o pseudonimie Gypsy”.

Ludzkie potwory

Подняться наверх