Читать книгу Ludzkie potwory - Nikki Meredith - Страница 20

14
Zakochując się w Anne Frank

Оглавление

1958

Musiałam prześledzić przyczyny swojego zainteresowania Catherine Share, by zrozumieć, jak kwestia żydowskości zaważyła na mojej młodości i dlaczego swastyka na czole Mansona okazała się dla mnie aż tak istotna. W pewnym momencie Hitler i Manson, monstra w skali makro i mikro, zlali się w mojej wyobraźni w jedno, a Catherine stałą się mimowolną uczestniczką tego procesu.

Kiedy byłam w liceum, moje żydowskie korzenie determinowały to, kim byłam. Nie chodziło bynajmniej o to, że się nimi afiszowałam, tylko że właśnie tego nie robiłam. Nie wspominałam o tym zwłaszcza koleżankom z najbliższego otoczenia.

Istnieje teoria, że antysemityzm jest silniejszy w Austrii niż w Niemczech, gdyż po II wojnie światowej Austriacy nie chcieli uporać się z tym, jak potraktowali Żydów, przez co wciąż odczuwa się tam jego trujące działanie. Z jakichś przyczyn widzę w tym pewną analogię do wpływu, jaki stłumienie mojej żydowskiej tożsamości, jakkolwiek rozwodniona by ona była, wywarło na mnie w czasach licealnych.

Żydzi stanowią obecnie na tyle otwartą i żywotną składową naszej kultury, że pamięć o wszechobecności antysemityzmu w latach pięćdziesiątych zaczyna się rozmywać. Na uczelniach medycznych i prawniczych, w ekskluzywnych ośrodkach rekreacyjno-sportowych za miastem i klubach towarzyskich wciąż obowiązywał wtedy numerus clausus lub wręcz zakaz wstępu dla Żydów. Również w części bogatszych dzielnic narzucono pewne ograniczenia w tym zakresie. W młodości miałam tego świadomość, choć zarazem wydawało mi się to odległe od realiów życia codziennego. W końcu byłam tylko ćwierćkrwi Żydówką. Moja babcia w dzieciństwie, które przypadło na koniec XIX wieku, wyemigrowała wraz z rodzicami z Rosji. Jej bliscy byli bardzo wierzący, ona sama jednak już jako dorosła osoba nie chciała mieć z religią nic wspólnego, przez co wykluczono ją z rodziny. Została ateistką, anarchistką, wegetarianką i urodziła nieślubne dziecko. Swoją córkę, a moją matkę, posłała do szkoły z przypiętą do ubrania kartką: „Nie dawać dziecku mięsa”.

Już w dzieciństwie zdawałam sobie sprawę z istnienia antysemityzmu. Wiedziałam o Hitlerze i o tym, że Żydów zamykano i mordowano w obozach koncentracyjnych. Do pewnego stopnia zdawałam sobie sprawę z nastrojów antysemickich, ale tylko dlatego, że rodzice rozmawiali o tym ze sobą. Ponieważ moja mama i babcia zwracały się do siebie w jidysz, powinnam była bardziej zanurzyć się w ten świat, ale tego nie zrobiłam. I wtedy zakochałam się w Anne Frank.

Wiosną 1956 roku, kiedy miałam dwanaście lat, a mój brat szesnaście, rodzice zwolnili nas ze szkoły i zabrali w trzymiesięczną podróż po Europie. Taka wycieczka często jest najwspanialszą rzeczą, jaką wspólnie może zrobić rodzina, ale bywa też, że okazuje się kosmiczną katastrofą. Nasza w sumie była zarazem jednym i drugim. Okazała się wspaniała we wszystkich przewidywalnych aspektach – kulturalnym, historycznym, artystycznym, architektonicznym – ale zarazem ujawniła tkwiące w naszej rodzinie patologiczne napięcia. Od samego początku istotnym czynnikiem – zmienną? tematem? obciążeniem? – stały się żydowskie korzenie mojej mamy. Inaczej mówiąc, matka nigdy nie była aż tak żydowska, jak przed tą wycieczką i w jej trakcie. Skutkiem ubocznym było przebudzenie się mojej żydowskości.

Konflikt wybuchł, gdy tata przyniósł do domu kolorową broszurę reklamową mikrobusu Volkswagena, który zamierzał kupić. Mieliśmy odebrać go w Southampton w Anglii, przejechać nim przez trzynaście krajów, kempingując, gdzie tylko to będzie możliwe, a następnie wyekspediować do domu i sprzedać. W tamtych czasach można było na tym zarobić. Zysk miał pokryć koszty użytkowania samochodu w Europie.

Mama sięgnęła po katalog, przekartkowała go i oddała tacie ze słowami: „Nie będę podróżować samochodem wymyślonym przez Hitlera”. Ojciec odpowiedział, że chyba chodziło jej o garbusa, a jeśli nawet, to i tak Hitler go nie wymyślił, tylko co najwyżej wypromował. W odpowiedzi usłyszał, że przecież Volkswagen to nazistowska firma, więc ona w tym aucie będzie bez przerwy myśleć o Hitlerze.

Potem tata przyniósł ilustrowany prospekt Kungsholm – szwedzko-amerykańskiego statku pasażerskiego, na którego pokład mieliśmy wsiąść w Kopenhadze, by dopłynąć do Nowego Jorku. Broszura ta przyprawiła mnie o dreszczyk emocji. Baseny, kina, sklepy z pamiątkami, lodziarnie. Ojciec pokazał matce mapkę jednostki i powiedział, że zaoszczędzimy masę pieniędzy, bo zarezerwował dla nas kabiny wewnętrzne. Mama wybuchła: „Po moim trupie. Moja mama przypłynęła z Rosji pod pokładem – ryknęła z poczerwieniałą twarzą i gniewem w oczach. – Trzecią klasą pod pokładem nie płynę”.

Czasami te dyskusje zaczynały się spokojnie, wręcz żartobliwie, w zależności od tematu. Koniec końców była to podróż życia (marzenie mojego ojca, a także mamy, jak sama wielokrotnie powtarzała), ale wystarczył jakiś niespodziewany szczegół, by następowała eksplozja. Zależnie od natury kłótni mama albo się po chwili uspokajała, albo jej złość się nasilała, a wrzaski nie ustawały nawet długo po tym, jak wszyscy rozeszliśmy się do swoich sypialni.

W sporze o Kungsholm mama wzięła górę. Tata zarezerwował kabiny zewnętrzne. Odbił to sobie kupnem mikrobusu Volkswagena, co było typowym efektem ich pas de deux – początkowych protestów matki i finalnego postawienia na swoim przez ojca. Wydaje mi się, że wiem, dlaczego się tak działo. Choć mama zazwyczaj potrafiła być asertywna i jako kobieta sukcesu znała swoją wartość oraz miała równe prawa przy podejmowaniu decyzji, to z wielką trudnością przychodziło jej upieranie się przy swoim w dyskusjach z tatą. Kiedy dorasta się w biedzie u boku samotnej, ekscentrycznej i anarchistycznej matki, bez ojca, czasami może brakować zdecydowania.

Wydaje mi się, że pewną rolę odgrywała też jej żydowskość (czy, jak to nazywa moja córka, żydowskawość). Gdyby moja matka należała do dużego klanu żydowskiego, jak rodzina jej matki, zyskałaby jakiś bufor. A tymczasem wspierała ją tylko nieco zwariowana mama. Do dziś nie wiem, czy mój tata zdawał sobie sprawę z tego jej słabego punktu i rozmyślnie wykorzystywał go, by nie uwzględniać jej życzeń, czy może po prostu w ogóle go nie dostrzegał. Bez wątpienia odczuwał negatywne konsekwencje takiego stanu rzeczy, bo podejmowała takie jednostronne i skierowane przeciwko niemu decyzje aż do końca życia. (Kiedy byli już starsi, a ona na nowo zaczynała wylewać z siebie zadawnione żale, ojciec często pytał: „Jaki jest dla tego okres przedawnienia? Trzydzieści lat? Czterdzieści? Pięćdziesiąt?”). Jako dziecko nie oceniałam tego obiektywnie. Zawsze brałam stronę taty, choćby tylko w głębi serca.

Przed wyjazdem do Europy mój anglista dał rodzicom listę książek, które miałam przeczytać w trakcie podróży. Jedną z nich był Dziennik Anne Frank. Mama zasugerowała, żebym przeczytała go w Amsterdamie, gdyż to tam Anne Frank ukrywała się wraz z rodziną, gdy go pisała. Na miejscu zatrzymaliśmy się w małym hotelu, gdzie ojciec wynajął apartament z dwiema sypialniami. Jedną z nich zajęliśmy ja i mój brat. Kiedy rodzice szli spać, wymykał się z hotelu i krążył po mieście. Nie wiem dokładnie, co robił, ale na pewno palił. Zanim wyjechaliśmy z domu, opracował sposób na ukrycie kartonów amerykańskich papierosów pod podszewką płaszcza, teraz jednak musiał wynaleźć odpowiednią porę i miejsce na wypalenie ich z dala od mamy, która miała węch czuły jak tropowiec.

Co noc, kiedy brat już wyszedł na swoją eskapadę, ogarniał mnie paraliżujący lęk o niego. Żeby pozbyć się tego uczucia, chowałam się z latarką pod kołdrą i pogrążałam w lekturze Dziennika. Obawiałam się, że gdyby rodzice zobaczyli przez szparę u spodu drzwi smugę światła, nabraliby podejrzeń. Im bardziej zagłębiałam się w książkę i im bardziej nasilało się niebezpieczeństwo grożące Anne, tym większa była moja obawa o ich dwoje. Coraz trudniej przychodziło mi powstrzymywanie łez. Czy holenderska policja zaaresztuje mojego brata? (Tuż przed wyjazdem zatrzymano go z kolegami na Hollywood Boulevard za picie piwa w samochodzie). Czy rodzice odkryją, że go nie ma? Czy będę miała kłopoty za to, że im nie powiedziałam? Czy gestapo odkryje kryjówkę rodziny Anne? Co się z nimi stanie? To zadziwiające, że w ogóle cokolwiek spałam.

Poszczególne wpisy do dziennika Anne zaczynała od słów „Kochana Kitty”, więc czyta się je bardziej jak zbiór listów do przyjaciółki niż zwykły diariusz. Natychmiast utożsamiłam się z Kitty. Byłam nią, najlepszą przyjaciółką Anne, i wyobrażałam sobie, jak czytam te listy, siedząc na łóżku w swojej sypialni w Silver Lake District w Los Angeles, gdzie mieszkałam. Nie wiem dlaczego, ale imię Kitty brzmiało dla mnie nieżydowsko, więc ja jako Kitty byłam gojką czytającą korespondencję od najlepszej przyjaciółki, Żydówki. Nie utożsamiałam się przez to silniej z Żydami, ale za to otworzyłam się na ich cierpienia.

We wczesnych notatkach, które Anne poczyniła, nim jeszcze rodzina zaczęła się ukrywać, można znaleźć opis stopniowo zaostrzanych restrykcji. Żydzi nie mogli jeździć tramwajami i autobusami, nie pozwalano im chodzić do kina, korzystać z basenów publicznych, przebywać w parkach czy jeść w restauracjach.

Kwestia segregacji nie była mi obca. Kiedy w 1954 roku Sąd Najwyższy orzekł w sprawie Brown przeciwko Wydziałowi Oświaty w Kansas, że segregacja godzi w konstytucyjną zasadę równej ochrony praw, moi rodzice dostrzegli w tym dobre narzędzie wychowawcze i omawiali wyrok kilka dni z rzędu podczas kolacji. Wydawało się, że sytuacja w naszym kraju się poprawia. Kiedy Anne żyła w okupowanej przez Hitlera Holandii, wszystko dla Żydów układało się coraz gorzej.

Chyba nie byłam wtedy specjalnie lotna, bo gdy zaczynałam lekturę książki, nie wiedziałam, że Anne na końcu ginie. Najprawdopodobniej byłam jedynym dzieciakiem w moim wieku w całych Stanach Zjednoczonych, które spodziewało się happy endu. Nie miałam świadomości, że Anne i jej matka zginęły w obozie koncentracyjnym, dopóki nie przeczytałam posłowia. Wpadłam w rozpacz. Anne Frank pisała tak żywo, tak bezpośrednio, że poczułam, jakbym rzeczywiście straciła najlepszą przyjaciółkę. Jak to możliwe, by ta wesoła, bystra dziewczynka straciła życie tylko dlatego, że była Żydówką? Smutek mieszał się we mnie z oburzeniem. Byłam załamana, wciąż jednak chodziło co najwyżej o utratę przyjaciółki. Nie dotyczyło to mnie samej.

Kiedy nazajutrz rano po przeczytaniu książki pojawiłam się na śniadaniu, miałam oczy czerwone i zapuchłe od płaczu. Rodzice rozmawiali o mieście, które mieliśmy odwiedzić, czyli o Volendamie. Mama nieustannie na mnie zerkała i w końcu spytała, co się stało.

– Dlaczego masz podpuchnięte oczy? Płakałaś? – spytała.

– Nie – zaprzeczyłam. – Chyba się przeziębiłam. – Na potwierdzenie swoich słów wydmuchałam nos. Czułam się skrępowana, więc zmieniłam temat. – Czyli ludzie nadal tak się tam ubierają – stwierdziłam, wskazując zdjęcie w przewodniku.

– Tak! – odpowiedziała mama. – Będzie zabawnie.

W 1956 roku mieszkańcy Volendamu wciąż jeszcze na co dzień nosili tradycyjne stroje – kobiety miały na sobie krochmalone białe czepki i suto marszczone spódnice z fartuszkami, mężczyźni natomiast ciemne, luźne spodnie, czerwone apaszki i szelki. Drewniane chodaki były wspólne dla obu płci. (Kupiłam parę dla swojego nauczyciela).

Następnego ranka poczułam się trochę raźniej. Powiedziałam rodzicom, że przeczytałam książkę, a tata spytał mnie, co o niej sądzę.

– Zrobiło mi się smutno – odpowiedziałam. – Nie mogę uwierzyć, że Hitler zabił tych ludzi tylko dlatego, że byli Żydami.

W sposobie, w jaki wypowiedziałam słowa „tych ludzi”, musiało być coś, co zaniepokoiło mamę.

Stała przy stole i nalewała kawę. Kiedy podawała tacie filiżankę, dostrzegłam, że spojrzała na niego uważnie, a potem zwróciła się do mnie:

– Co masz na myśli, mówiąc „tych ludzi”? – spytała.

Jej reakcja speszyła mnie. Co przegapiłam? Czy rodzina Anne Frank nie była żydowska?

Kiedy myślę o tym po latach, mając już bagaż własnych doświadczeń rodzicielskich, odnoszę wrażenie, że mama nie wiedziała, jak poprowadzić tę rozmowę. Czy byłam już na tyle duża, żeby przyjąć to, co miała zamiar mi powiedzieć? Może to było jak z seksem. Próbowała się rozeznać, co już wiem. Nie chciała wtłoczyć mi do głowy przerażających obrazów, których jeszcze nie znałam, ale zarazem pragnęła, żebym dowiedziała się prawdy. Ostatecznie postawiła na to drugie.

– Czy wiesz, że pod rządami Hitlera byłabyś taką samą Żydówką jak Anne Frank? – spytała, upiwszy łyk kawy. Ton miała tak obojętny, jakby mówiła o przynależności do skautek. – Wprowadził specjalne prawa – dodała.

– Ale przecież ja wcale nie jestem Żydówką – powiedziałam i od razu poczułam, że to brzmi źle, tchórzliwie lub coś w tym rodzaju, ale brnęłam dalej. – Mamo, przecież w naszej rodzinie jedyną Żydówką była Sarah.

– To prawda – odpowiedziała. – Ale prawdą jest też to, że według nazistów każdy, kto miał żydowską babcię, musiał zginąć. Hitler chciał się pozbyć każdego, w którego żyłach płynęła żydowska krew. Mieli nawet na to słowo. Mischling. To znaczy „mieszaniec”… Ludzie o zmieszanej krwi aryjskiej i żydowskiej.

Mama chyba myliła się w tej kwestii. Naziści stworzyli skomplikowany system podziału rasowego. Mając jedną żydowską babcię, byłabym mischlingiem drugiego stopnia. Najwyraźniej nie było jednomyślności, co zrobić z takimi ludźmi jak ja. Gdybym miała żydowski wygląd, zachowywała się po żydowsku lub „czuła się” Żydówką, zostałabym deportowana.

Niemniej panowała zgoda co do jednego: mischlingowie drugiego stopnia powinni zostać wysterylizowani. Jednak moja matka, która miała trójkę lub więcej żydowskich dziadków, trafiłaby do komory gazowej. (Do dziś nie wiem, czy znała prawdę – że nie podlegałabym eksterminacji automatycznie – ale nie chciała, bym przez to dystansowała się od swojego żydowskiego dziedzictwa. Nie mam również pojęcia, jak tego rodzaju wiedza zmieniłaby moje postrzeganie swojego miejsca na świecie).

Wszystko, co usłyszałam – abażury, mydło, piece, prysznice – nabrało nowego znaczenia.

Musiałam wyglądać na przerażoną.

– Czyli zostałabym zagazowana w piecach?

Czy dokładanie tymi słowami o to spytałam? Nie mam pewności, ale tak zapamiętałam.

Mama rzuciła tacie kolejne spojrzenie.

– Obawiam się, że tak, kochanie.

Mam przeczucie, że „kochanie” miało złagodzić wymowę jej słów, ale tak się nie stało. Już później wypytywałam o resztę rodziny, ale w tamtej chwili miałam problemy z przyjęciem do wiadomości, że moje dwunastoletnie „ja” zostałoby zagazowane, ponieważ miałam żydowską babcię.

Nieco wcześniej, kiedy wyobrażałam sobie utratę swojej nowej najlepszej przyjaciółki Kitty, pękało mi serce. Teraz, gdy uświadomiłam sobie, że bynajmniej nie jestem gojką Kitty, moje postrzeganie własnego miejsca na świecie zmieniło się diametralnie.

Ludzkie potwory

Подняться наверх