Читать книгу Ludzkie potwory - Nikki Meredith - Страница 6
Wstęp
ОглавлениеW dwie kolejne noce sierpnia 1969 roku grupa młodych ludzi wkroczyła do dwóch domów w Los Angeles i metodycznie wymordowała wszystkich, których w nich zastała – w sumie siedem osób. Nie da się wyolbrzymić strachu, jaki tamtego lata ogarnął miasto. Z początku panikę potęgował brak informacji o motywach zbrodni. Nie było żadnych dowodów na istnienie powiązań między ofiarami i zabójcami i choć zamordowano osoby majętne, to – poza drobiazgami – nikt nie został obrabowany. Wydawało się, że jedynym celem sprawców było sianie terroru – i go osiągnęli.
Ten lęk dało się wyczuć od Westside po South Central, od plaż Pacyfiku po dolinę San Fernando. Morderstwa pozostawiły nieusuwalny ślad w zbiorowej psychice Amerykanów. Później będzie się mówić, że przełamujący ograniczenia, twórczy duch lat sześćdziesiątych zginął wraz z ofiarami tych dwóch sierpniowych nocy.
Kiedy w końcu ustalono sprawców zbrodni – Charlesa Mansona, Texa Watsona, Susan Atkins, Patricię Krenwinkel i Leslie Van Houten – zgroza tylko się nasiliła. Manson, czyli pomysłodawca rzezi, przerażał, ale w przewidywalny sposób. Wiele wydarzeń z jego życiorysu mogło wytłumaczyć zwichrowania jego psychiki. Jednak zmanipulowane przez niego młode osoby, a zwłaszcza dziewczyny, zupełnie nie przypominały ludzi wzbudzających postrach. Wyglądały jak nasze siostry, córki, znajome – my same wreszcie – ale przepełniająca je żądza krwi była wzięta wprost z horrorów.
Już w samych zbrodniach tkwiło dość zła, niemniej zachowanie sprawców podczas procesu sądowego okazało się wręcz nie do zniesienia. Mordercy naśmiewali się z żalu rodzin ofiar, a także okazywali jawną pogardę dla lęków i oburzenia, które przenikały społeczeństwo.
Dwadzieścia lat temu zaczęłam spotykać się w więzieniu z dwiema z tych kobiet – Leslie Van Houten i Patricią Krenwinkel – gdyż chciałam sprawdzić, czy zmieniły się na tyle, by znacząco różnić się od dziewcząt, które w 1969 roku wykonywały barbarzyńskie rozkazy Charlesa Mansona. A jeśli do tego doszło, to jak postrzegały ówczesne wydarzenia z perspektywy osiągniętego wieku średniego.
Ponieważ mam profil demograficzny zbliżony do profilu zabójczyń, kusiło mnie, by przeanalizować, na ile w moich losach działały te same siły, którym zostały poddane te dwie kobiety. Otóż były w moim życiu momenty, w których dokonanie innych wyborów mogłoby skutkować dramatycznym zboczeniem z kursu.
Chodziłam do liceum z dwiema osobami uwikłanymi w tę sprawę: Catherine Share, która odpowiadała za pozyskiwanie kandydatek do Rodziny Mansona, oraz Stephenem Kayem, zastępcą prokuratora okręgowego i współpracownikiem Vincenta Bugliosiego podczas procesu w sprawie zabójstw Tate–LaBianca. Gdy prześledziłam życie Catherine Share i moje z nią relacje, które nawiązałam jako piętnastolatka, zdałam sobie sprawę, że okazały się one – z wielu różnych przyczyn – kluczowe dla mojego rozwoju moralnego. Z kolei Stephen Kay pomógł mi zrozumieć zasady działania wymiaru sprawiedliwości. Przy nim mogłam przyjrzeć się temu, co w tym systemie jest sprawiedliwe i zdecydowanie niesprawiedliwe.
Droga do znalezienia odpowiedzi była wyboista, pełna dziur, objazdów i ślepych uliczek. Nieraz się poddawałam, ukrywałam okropny i sfatygowany bagaż, by wyruszać na wycieczki tam, gdzie krajobraz był bardziej widowiskowy, a ścieżki mniej kręte.
Od początku napotykałam przeszkody, a było ich tyle, że raz na jakiś czas ogarniał mnie lęk przed nieuchronnym fiaskiem tego projektu. Pierwsze kłopoty pojawiły się już wtedy, gdy zdecydowałam się przeprowadzić z obiema kobietami oficjalne wywiady. Dowiedziałam się wówczas, że obowiązujące od niedawna w Kalifornii prawo pozbawiło dziennikarzy takiej możliwości. Mogłam odwiedzać je jako osoba prywatna, ale nie pozwolono mi zrobić żadnych notatek ani nagrań.
Wprowadzenie nowych przepisów było jak zły omen, podobnie jak utrata osoby, na której fachową wiedzę liczyłam przy rozpatrywaniu kluczowych kwestii związanych z tą sprawą. Dość wcześnie próbowałam nawiązać kontakt z doktorem Chrisem Hatcherem, światowej sławy psychologiem kryminalistycznym, który występował jako biegły w wielu głośnych procesach, na przykład Davida Koresha (Waco) i Jima Jonesa (Jonestown). Przez lata śledziłam jego karierę, czytałam jego artykuły i uczestniczyłam w prowadzonych przez niego obchodach w Centrum Medycznym Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Francisco. Przez długie tygodnie nie udawało mi się złapać go przez telefon, aż kiedy w końcu się do niego dodzwoniłam, nie tylko zgodził się ze mną spotkać, ale także entuzjastycznie podszedł do mojego projektu i obiecał, że pomoże ogarnąć zbierany przeze mnie materiał. Byłam podekscytowana. Niestety, dwa dni przed wyznaczoną datą naszego spotkania zmarł w wieku pięćdziesięciu trzech lat na tętniaka mózgu.
Bywało, że przesądna część mojej natury brała górę i zaczynałam myśleć, że ktoś lub coś nie chce, bym ukończyła tę książkę. Kluczowe narzędzia pracy przestawały funkcjonować w zatrważającym tempie. Dyski twarde odmawiały posłuszeństwa, monitory gasły na amen, klawiatura szwankowała. Rozbolała mnie prawa ręka, drętwiały palce i w pewnym momencie ból tak się nasilił, że nie byłam w stanie pisać ani na komputerze, ani ręcznie. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że to wszystko szło nie tak, jak powinno.
Za mnóstwo napotykanych przeze mnie problemów odpowiadałam ja sama. W kilku początkowych latach realizacji tego przedsięwzięcia działałam wbrew zdrowemu rozsądkowi i strzelałam na oślep, zamiast koncentrować się na rzeczach ważnych. Każdy dziennikarz ma świadomość niebezpieczeństw związanych z uganianiem się za materiałem, który najpewniej będzie miał żadne lub marginalne znaczenie. Przeprowadzałam wywiady ze wszystkimi, którzy chcieli ze mną rozmawiać, odwiedzałam odległe miejsca, gdzie członkowie bandy wykolejeńców pozostawili swój ślad, i kompletowałam własną biblioteczkę poświęconą Rodzinie Mansona. Jednak pogoń za „kolorytem” i kontekstem może prowadzić na manowce.
To niezaspokojone pragnienie dotarcia do najdrobniejszego nawet szczegółu podsycała jeszcze nadzieja, że w połączeniu z innymi detalami pozwoli on odtworzyć jakiś sensowny wzorzec ludzkich zachowań. Przychodzi mi tu na myśl wymowny przykład: szukałam gościa, który znał faceta, który miał kumpla, którego babcia znała w latach sześćdziesiątych Mansona. To był stracony czas, nigdy już go nie odzyskam.
Historia tych dwóch kobiet stanowiła główny wątek mojej pracy, ale było w tym też coś bardziej osobistego. Kiedy mój brat był w wieku Leslie, napadł na dom starszego małżeństwa, a to było ciężkim przestępstwem. Nikt nie zginął, ale brat trafił za kratki; co ciekawe, wylądował w więzieniu położonym niedaleko zakładu, w którym karę odsiadują Leslie i Pat. Miałam świadomość, jak to wydarzenie wpłynęło na życie mojej rodziny. Brat nie był psychopatą, choć miał w sobie coś, co pozwoliło mu zdystansować się emocjonalnie od horroru, jaki urządził swoim ofiarom. Pytania dotyczące tego zobojętnienia, na które zresztą nie znajdowałam odpowiedzi, podsycały moje zainteresowanie Patricią i Leslie.
Oprócz miriadów realnych lub wyimaginowanych przeciwności na postępy w mojej pracy – lub ich brak – wpływały także wydarzenia, które trafiały na pierwsze strony gazet. Po atakach terrorystycznych z 11 września 2001 roku na jakiś czas porzuciłam ten projekt. W obliczu tamtej tragedii śmierć siedmiu osób zamordowanych przez Rodzinę Mansona wydawała się niemal błaha. Abu Ghraib miało odwrotny skutek. Ujrzane w 2004 roku zdjęcia uśmiechniętej Lynndie England upokarzającej więźniów przywiodły mi na myśl drwiny, na które Leslie i Pat pozwalały sobie po popełnionych zbrodniach. Jeśli zaś chodzi o drugą stronę tego konfliktu, to w doniesieniach o młodych dżihadystkach dostrzegłam wiele zbieżności z przypadkami Pat i Leslie: była mowa o osobach raczej wykształconych, pochodzących z klasy średniej i zauroczonych lub zmanipulowanych przez złowrogiego przywódcę „duchowego”.
Paradoksalnie w przypadku większości tych kobiet (a także Pat i Leslie) za popełnionymi przez nie aktami przemocy stały przede wszystkim względy ideologiczne – chęć naprawienia zła – oraz niepowstrzymane pragnienie uczestnictwa w czymś większym i ważniejszym od ich zwykłego życia. Jednak podobieństwem, które najbardziej mroziło krew w żyłach, był ten sam całkowity brak współczucia dla rzeczywistych lub potencjalnych ofiar. Dostrzegłam również analogie w tym, jak media skupiają się na szczególnego rodzaju kobietach dopuszczających się szczególnego rodzaju aktów przemocy.
Po strzelaninie w San Bernardino w 2015 roku Amerykę ogarnęło oburzenie, że uczestniczyła w niej matka półrocznego dziecka, Tashfeen Malik (Hatred More Powerful Than a Mother’s Love [Nienawiść silniejsza niż matczyna miłość] w londyńskim „Timesie”). Wśród ogółu naszych lęków można wyróżnić jeden szczególny, a mianowicie ten odczuwany w stosunku do agresywnych kobiet – zwłaszcza tych wyglądających niczym księżniczki na balu, jak w przypadku Leslie Van Houten, lub matek, jak Tashfeen Malik. Mężczyzna uczestniczący w strzelaninie był ojcem tego samego dziecka, ale o tym rzadko wzmiankowano w poświęconych mu doniesieniach medialnych.
Nawet wtedy, gdy odkładałam ten projekt na bok, podtrzymywałam znajomość z Pat i Leslie – korespondowałam z nimi i odwiedzałam je, jeśli nadarzała się ku temu okazja. Pragnienie zrozumienia rozbieżności między tym, kim były w przeszłości, a kim są obecnie, nigdy we mnie nie osłabło, a kiedy chciałam na chwilę odpocząć od tych zagadnień, nie pozwalała mi na to kultura masowa. Nie ma przesady w stwierdzeniu, że od momentu, w którym zajęłam się tą tematyką, zarówno Manson, jak i jego Rodzina byli obecni w mediach niemal każdego dnia i w wielu różnych kontekstach – od żartów przez metafory po poważne dyskusje o złu.
Dręczyło mnie też pytanie, które kazało mi wracać do pracy nad tą książką: jeśli obie kobiety nie były psychopatkami czy – używając innych określeń na osoby pozbawione sumienia – socjopatkami, osobowościami narcystycznymi ani osobowościami borderline, to co się stało z ich człowieczeństwem w te dwie sierpniowe noce? W dalszych partiach tekstu znalazły się podane przez Leslie i Patricię opisy okrutnych cierpień, które stały się udziałem ich ofiar. Przemoc była bardzo bezpośrednia i osobista. Sprawczynie nie tylko słyszały krzyki, ale także czuły, jak pod ich rękami trzeszczały kości i rozpadały się narządy. Co powstrzymywało je przed zareagowaniem na tak przerażający ból? Dlaczego zajęło im pięć lat, by dopuścić do siebie jakiekolwiek uczucia w stosunku do ofiar?
Szukając odpowiedzi na te pytania, wertowałam teksty poświęcone agresywnym zachowaniom zwykłych ludzi, zarówno tym przejawianym w ramach eksperymentów naukowych, jak i w świecie rzeczywistym – masowo w Rwandzie, Gwatemali, Bośni czy na mniejszą skalę w Abu Ghraib. U mnie samej, i to na wczesnym etapie życia, potrzebę zrozumienia tego rodzaju barbarzyństwa wywołał los sześciu milionów Żydów na terytoriach okupowanych przez Niemców podczas II wojny światowej. Niemniej przed przystąpieniem do pisania tej książki nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo moja mieszana krew żydowska – naziści nazywali takich mieszańców terminem Mischling – wpływała na moje losy i jaką rolę odegrała w rozbudzeniu we mnie zainteresowania kobietami z Rodziny Mansona.
W dzieciństwie miałam ulubiony, zrobiony na drutach szalik. Dominowały w nim kolory antracytowy, jasnoniebieski i liliowy, ale w materiał wpleciona była również delikatna złota nić. Kiedy zastanawiam się nad swoim żydostwem, do głowy przychodzi ten ciągnący się przez całą długość szalika złoty wątek. Choć subtelny, zawsze dało się go dostrzec i zawsze lśnił, gdy padały na niego promienie słońca.
Gdy uświadomiłam sobie, jak silnie żydowskie dziedzictwo wpłynęło na moje życie, odniosłam wrażenie, że jest ono niczym zjawa unosząca się nad wszystkimi i wszystkim, co napotykałam po drodze. Początkowo jego oddziaływanie wydawało się dziwnie nieproporcjonalne. Ostatecznie jestem tylko ćwierćkrwi Żydówką, a Żydzi stanowią zaledwie dwa procent naszej populacji.
W jaki sposób wiązało się to z zainteresowaniem kobietami Mansona? Otóż dorastanie w cieniu Holokaustu, wiedza, że Żydów zabijano tylko dlatego, że byli Żydami, i uświadomienie sobie faktu, że nawet płynąca w moich żyłach mocno rozcieńczona krew żydowska mogłaby narazić na rzeczywiste niebezpieczeństwo mnie samą i moją rodzinę, już w młodym wieku kazały mi stawiać pytanie „dlaczego?”. Dlaczego rządzeni przez Hitlera zwykli Niemcy metodycznie zabijali osoby pochodzenia żydowskiego – dzieci, dorosłych czy starców – które nie zrobiły niczego złego?
Kwestia ta dręczyła mnie, gdy byłam dziewczynką, wpłynęła na moje życie, kiedy wkraczałam w dorosłość, a nieco później doprowadziła do kluczowego pytania tej książki, czyli „dlaczego?”. Dlaczego dwie zwykłe kobiety na życzenie Charlesa Mansona brutalnie zamordowały obcych sobie ludzi? Zgodnie z jednym z wątków poruszanych w niniejszej książce (to jest wszystkie drogi prowadzą do żydostwa) zawsze pamiętałam, że trójka dorosłych ofiar – Abigail Folger, Jay Sebring i Wojtek Frykowski – była Żydami. Nie uważałam, by był to główny motyw tych zbrodni, ale przyjmowałam, że fakt ten odegrał pewną rolę, choć nie potrafię wyjaśnić jaką. Nie jestem pewna, w jaki sposób doszłam do wniosku, że ich pochodzenie etniczne jest istotne, nie byłam również w stanie zweryfikować jego ważności.
Wiadomo, że jedna z ofiar, czyli nienarodzone dziecko Sharon Tate, była w połowie Żydem. Ojciec, Roman Polański, nie dość, że jest Żydem, to na dodatek jego matka i siostra trafiły do Auschwitz – siostra przeżyła, mama zginęła. Ponadto w problemie żydowskości jest jeszcze jedno dręczące mnie „dlaczego”: dlaczego Catherine Share, która została sierotą w wyniku zorganizowanego przez Hitlera Holokaustu, związała się z wycinającym sobie na czole swastykę Mansonem? Przez jakiś czas wyglądało to tak, że czymkolwiek bym się zajmowała w ramach tego projektu, wszędzie symbolicznie lub naocznie widziałam gwiazdę Dawida lub swastykę. Czasami nawet mnie samej wydawało się, że takie skojarzenia szły za daleko, i czułam się jak Alvy Singer grany przez Woody’ego Allena w filmie Annie Hall, który widzi lub słyszy odniesienia do Żydów tam, gdzie nikt inny ich nie rozpoznaje.
Jak mogę wytłumaczyć, że swastyka, którą Manson wyrył sobie na czole, była dla mnie niemal równie szokująca co jego zbrodnie? Jak to się stało, że wstrząsnęła mną niemal tak mocno jak wiadomość o zbrodni dokonanej na tak wielu niewinnych istnieniach?
Kiedy zrozumiemy, że pewne rzeczy w nas samych wzbudzają w innych nienawiść tak wielką, że możemy za to zostać zabici, wtedy taka świadomość rzutuje na wszystko. Jak to zatem możliwe, że coś we mnie, co nie jest wytworem moich działań, wyłącza u innych najsłabsze nawet przejawy empatii? Jak działa mechanizm wykluczający empatię w reakcji na czyjeś pochodzenie etniczne, kody kulturowe lub kolor skóry? Co dzieje się w głowach osób, które przestają odczuwać cierpienie innych ludzi?
Kwestia żydowska może wydawać się nieistotna dla zrozumienia fenomenu kobiet Mansona, ale nie dla mnie; co więcej, dla mnie nigdy taka nie będzie.
Rezultatem mojej podróży jest mozaika skojarzeń, z których część bezpośrednio odnosi się do kobiet Mansona, część jest luźno z nimi powiązana, a jeszcze inne mają drugoplanowe znaczenie, niemniej wszystkie one służą mi pomocą w uczynieniu niezrozumiałego nieco bardziej zrozumiałym.
Przez ostatnich dwadzieścia lat borykałam się z brutalnością wydarzeń z tych dwóch sierpniowych nocy 1969 roku i z odsłoniętymi przez nie ciemnymi stronami natury ludzkiej. Niniejsza książka stanowi świadectwo podejmowanych przeze mnie prób zgłębienia tej mrocznej tajemnicy, w czym pomocne było przyjmowanie różnych perspektyw. Dowiedziałam się wiele o kondycji człowieka, w większości rzeczy przygnębiających, choć czasami też budujących i świadczących o tkwiącej w nas – także tych, którzy popełnili okropieństwa – zdolności do przemiany. Niemniej mimo upływu czasu pozostał we mnie nieukojony smutek wywołany cierpieniem ofiar, którym odebrano życie w tak okrutny sposób, i ich bliskich, rozpaczających nad tą nieodwracalną stratą.