Читать книгу Ludzkie potwory - Nikki Meredith - Страница 5
Przedmowa
ОглавлениеProwadzę kursy dziennikarstwa w lokalnym więzieniu w Austin w stanie Teksas – mieście, w którym mieszkam. Zajęcia odbywają się w blokach męskim i żeńskim oraz na oddziałach o zaostrzonym i złagodzonym rygorze. Co semestr otrzymuję przed pierwszymi ćwiczeniami imienną listę uczestników, ale zwracam się do nich wyłącznie po pseudonimach, które sami proponują. Wynika to z przyjętej przeze mnie zasady, że dopóki moi uczniowie nie złożą prac zaliczeniowych, nie szukam w internecie żadnych informacji o nich. W ten sposób nie narażam ich na uprzedzenia, których mogłabym nabrać już pierwszego dnia znajomości, gdybym dowiedziała się, co zrobili w najmroczniejszych dniach swojego życia. Nie wystawiam też na niepotrzebną próbę swojego przekonania o potencjale i nadziei tkwiących w idei resocjalizacji dla wszystkich. To dobra metoda, która pozwala wydobyć z uczniów to, co najlepsze, niezależnie od tego, jaką mają przeszłość.
Okazuje się, że część najciekawszych, tryskających energią i elokwentnych uczestników zajęć to osoby z morderstwami lub usiłowaniem zabójstw na koncie. Wśród użytych przez nie narzędzi zbrodni można wymienić ogień, noże czy samochody, a same przestępstwa popełniano nieumyślnie lub z wielką, ale to wielką premedytacją. Szczególnie utkwiła mi w pamięci jedna z więźniarek, która wyróżniała się lśniącymi ciemnobrązowymi włosami, zebranymi na czubku głowy w kucyk. Przychodziła codziennie, zawsze pełna pomysłów i kipiąca entuzjazmem. Kiedy podczas odczytywania zadanych prac – przeglądu wiadomości, artykułu wstępnego lub czyjegoś portretu – prosiłam o zabranie głosu właśnie ją, po sali przechodził szmer i wszyscy razem szykowaliśmy się na coś, co wywoła uśmiech, westchnienie lub refleksję. Za każdym razem pytałam samą siebie, jakim cudem ta kobieta znalazła się w więzieniu. (Nie twierdzę, że z innymi kursantami sprawa była oczywista, jednak jej obce było to wszystko, co tak często doprowadza za kraty: bieda, narkotyki lub choroba psychiczna).
Po ostatnich zajęciach sprawdziłam ją. Tajemnica jej sukcesów od razu wyszła na jaw: na wolności prowadziła blog dla matek, a według prokuratora pisała „błyskotliwie, zajmująco i autoironicznie, co przyciągało dużą grupę czytelników”. Niemniej pewnego dnia wyjątkowo zamiast opublikować kolejny wpis, wsiadła do samochodu i jechała przez siedem godzin, by włamać się w środku nocy do mieszkania byłego męża, skrępować mu kończyny opaskami zaciskowymi, zawinąć jego ciało w plastikową folię i roztrzaskać mu pałką głowę. Z jakiegoś powodu wydało jej się to najlepszym sposobem na uzyskanie pełnej opieki nad dziećmi, o co toczyła się zażarta batalia sądowa. Uff. W każdym razie napisała świetną relację ze zorganizowanej w więzieniu okręgowym w Travis kolacji z okazji Święta Dziękczynienia.
Moja mama przyjęła odwrotną strategię, gdy zajmowała się niesławnymi członkiniami tak zwanej Rodziny Mansona, czyli Leslie Van Houten i Patricią Krenwinkel. Zamiast wystrzegać się informacji o groteskowości ludzkich zachowań w ich najgorszych przejawach, przed spotkaniami z Leslie i Pat zapoznała się z jak najdokładniejszymi opisami (a także zdjęciami) ohydnego bestialstwa, którego dopuściły się na swoich ofiarach – a były to czyny tak okrutne, że większość Amerykanów nie miałaby najmniejszej ochoty przebywać z tymi kobietami w jednym pomieszczeniu, nie mówiąc już o rozmawianiu z nimi. Musiała przy tym lawirować między instynktownymi uczuciami niechęci i gniewu do osób zdolnych w pełni świadomie popełnić takie zbrodnie. Inaczej niż ja w swoim modelu pracy nie odwracała wzroku i patrzyła wprost w rany, które zostały zadane, pytając wciąż i na nowo „dlaczego?”, „jak?”.
Przepełniająca mamę chęć zrozumienia, co przywiodło kobiety Mansona do popełnienia zbrodni, była zaraźliwa. Podczas zbierania materiałów do tej książki rozmawiała w więzieniu Frontera z Leslie i Pat, jeździła po całej Kalifornii i przeprowadzała wywiady z ich bliskimi, znajomymi z liceum i psychologami, a ja potem wysłuchiwałam jej relacji przez telefon, bo akurat podjęłam studia humanistyczne na Wschodnim Wybrzeżu. Urodziłam się już po zbrodni i nie czytałam Helter Skelter, więc wiedzę o Mansonie i spuściźnie po jego Rodzinie czerpałam z odtworzonych przez mamę rozmów z Pat i Leslie. Kiedy je poznała, miałam dwadzieścia lat – mniej więcej tyle, ile omamiona przez Mansona Leslie – więc z pewną podejrzliwością podchodziłam do pomysłu wgłębienia się w narkotykową scenerię Los Angeles z końca lat sześćdziesiątych. Było (i nadal jest) coś głęboko niepokojącego w seksualnej dynamice związku Leslie z Mansonem, coś, co przeniknęło do mojej podświadomości. Miałam nawracający koszmar z udziałem przypominającej Mansona postaci, która przejmowała nade mną kontrolę, kiedy prowadziłam samochód. Sen przybierał formę zniekształconej i realistycznej wersji gry komputerowej Pole Position, choć nie było w nim nic rozrywkowego. Zmanipulowana przez tę postać, rozjeżdżałam przechodniów, a w miarę jak rosła liczba ofiar, wzbierał we mnie lęk, który ostatecznie mnie budził. Czy ten koszmar był przebłyskiem tkwiącej we mnie zdolności do wyrządzania innym krzywdy, która uruchamiałaby się, o ile tylko zawładnęłaby mną jakaś ciemna siła? Czy zawarte w nim było przesłanie, że w pewnych okolicznościach być może nie okazałabym się inna od Leslie i Pat?
Przez dwadzieścia lat moja mama mierzyła się z tym pytaniem na jawie. Ciekawość doprowadziła ją w dość nieprzyjemne rejony. Jednak im lepiej poznawała Leslie i Pat, tym trudniej jej było widzieć w nich, jak chciałaby tego większość z nas, mroczne demony, które nie są w stanie powiedzieć nam niczego o nas samych. Kiedy napotykamy zło, odruchowo uznajemy jego sprawców za potwory. W istocie jednak mama miała do czynienia z dwójką bardzo ludzkich ludzi – z osobami na tyle do niej podobnymi, że nie mogła uciec od porównań z własnym życiem i z podejmowanymi przez nią samą wyborami. Tam, gdzie zazwyczaj szukałoby się różnic, moja matka nasłuchiwała ech, które mogłyby wokół rozbrzmiewać… I w końcu je odnajdowała.
Ponad wszelką wątpliwość zbrodnie popełnione w imieniu Charlesa Mansona przez Leslie i Pat nie mieściły się i nigdy nie będą się mieścić w kontinuum „normalnego” ludzkiego doświadczenia. Ich ofiary oraz rodziny ofiar doznały trwałej krzywdy. Niemniej odwracanie oczu od tego, co współdzielimy z tymi dwiema kobietami, służy tylko utrwalaniu mitu, że reszta z nas jest w jakiś sposób odporna na oddziaływania, które mogłyby skazić naszą naturę.
W 1995 roku mama rozpoczęła pewien eksperyment. Przyświecała jej intencja zrozumienia obrzeży ludzkiej psychiki. Spędziła długie godziny na próbach zgłębienia odmętów życia Leslie i Pat, starając się dociec, jak te dwie kobiety były zdolne zadawać śmiertelne ciosy nożem. Zarazem jednak równie dużo czasu poświęciła analizie tych czynników w sobie samej, które chroniły ją – lub też czasami przestawały chronić – w chwilach słabości. Niewielu z nas chciałoby wiedzieć, jak blisko przepaści można się zapuścić. Mamy szczęście, że zaproszono nas do uczestnictwa w tym fascynującym studium.
Caitlin Meredith
kwiecień 2017