Читать книгу Przewiew. 12 historii otwartych - Praca zbiorowa - Страница 12
Mam podnieść papierek?
Оглавление(Z opowieści Marcina)
Zawsze chciałem być z dziećmi, nie obok nich. Chciałem je traktować jak równych sobie, budować autorytet na szacunku, nie na rygorze. Nieraz zderzyłem się z oporem starszej kadry.
Pracowałem już z bezdomnymi, osobami z zaburzeniami psychicznymi, sprawcami przemocy, jednak najwięcej czasu spędziłem z dziećmi. Najpierw jako wychowawca w domu dziecka w Pogotowiu Opiekuńczym w Brzeziu, od 2005 roku jako dyrektor domu dziecka w Lubieniu Kujawskim, a od października 2017 roku byłem dyrektorem czternastoosobowych placówek wychowawczo-opiekuńczych Przystań i Ostoja w Lubieniu. W latach 80., 90. w domach dziecka panował „ostry rygor”. Wszystko było pod sznurek. Dzieci nie miały żadnej swobody. Nie mogły pójść nawet do ubikacji bez pozwolenia wychowawcy. W dużym domu nie trzeba było sprzątać ani gotować. Od tego byli pracownicy. „Dlaczego mam podnieść papierek z podłogi, przecież są tu ludzie, którzy dostają za to pieniądze” – usłyszałem raz od dziecka. Pamiętam, jak jeden wychowanek takiego dużego domu dopiero po jego opuszczeniu odkrył, że chleb kupuje się w sklepie. Dotąd żył w przekonaniu, że chleb wydawany jest ze stołówkowego okienka.
Uczestniczyłem w przekształcaniu dużego, sześćdziesięcioosobowego domu dziecka w małe, czternastoosobowe placówki opiekuńczo-wychowawcze. W naszym województwie ich prekursorem był Roman Jaskulski. Zastanawialiśmy się, jak taki dom miałby funkcjonować. W dużym łatwiej wszystko zorganizować – zapewnić zastępstwa wychowawców, utworzyć kółko zainteresowań, wydawać gazetkę domu dziecka. Zadaliśmy sobie jednak pytanie, które dziecko ma to w normalnym domu?
W dużym domu dziecka nie można budować relacji pomiędzy dorosłym a dzieckiem, dzieci jest za dużo, a wychowawców za mało. W małych domach są tylko wychowawcy i dzieci. Wychowankowie mieszkają w dwuosobowych pokojach. Nie ma stołówki – jest jadalnia. Nie są wyręczane w obowiązkach domowych. Same sprzątają, gotują, chodzą na zakupy, uczą się gospodarować pieniędzmi. Według przepisów do domu dziecka czy placówki opiekuńczo-wychowawczej nie mogą trafiać maluchy poniżej dziesiątego roku życia. Są dwa wyjątki – stan zdrowia i fakt, że dzieci są rodzeństwem. Te najmłodsze powinny być skierowane do rodzin zastępczych, ale tych jest wciąż za mało. Rząd jednak o tym nie mówi, tylko oskarża nas, dyrektorów placówek, o łamanie prawa. Najmłodsze dziecko, jakie przyjąłem do domu, miało dziewięć miesięcy. Na szybko zmontowaliśmy kojec i łóżeczko, zdobyliśmy wózek. Przeorganizowaliśmy pracę wychowawców. Innym razem przyjąłem trzy- i czterolatka. Policja jeździła z nimi przez kilka godzin po różnych placówkach. Nikt ich nie chciał przygarnąć.
Wielokrotnie powtarzałem: Dopóki będę dyrektorem, będę świadomie łamał prawo.
Kiedy przekształcaliśmy placówkę na małe domy, czekała nas ogromna zmiana, przede wszystkim mentalna.