Читать книгу Rewizja. Joanna Chyłka. Tom 3 - Remigiusz Mróz - Страница 10

Rozdział 1
7
ul. Domaniewska, Mokotów

Оглавление

Chyłka uznała, że musi natychmiast złożyć wniosek o wypłatę polisy. Wiedziała, że jeśli będzie się ociągać, mogą wystąpić problemy w postępowaniu cywilnym. Wszystko zależało od tego, jakie dowody miała prokuratura i jak prędko zamierzała zacząć działać.

Opuściła siedzibę Salusa zadowolona. Nikt nie robił problemów, formalna procedura została wszczęta. Teraz nikt nie mógł już zamieść sprawy pod dywan. Ostatecznie niewiele to zmieniało, firma będzie bowiem walczyć do ostatniej kropli krwi, ale przynajmniej odbędzie się to na oczach opinii publicznej.

Pierwsze, co zrobią, to prześlą automatyczną odmowę uznania roszczenia. Tak to działało w tej i innych ubezpieczalniach – pracownicy rzadko czytali złożone pisma, słali je od razu do działu, który zajmował się ich odrzucaniem. Nie miało znaczenia, czy świadczenie w istocie powinno być wypłacone, czy rzeczywiście było bezzasadne. Chodziło o odsiew najmniej zdeterminowanych klientów. Ci, którzy zdecydowali się napisać odwołanie, często z automatu otrzymywali żądaną należność. Pozostali nie wiedzieli, że poszłoby tak łatwo, gdyby tylko ruszyli palcem.

Joanna rozejrzała się, niepewna, gdzie zaparkowała iks piątkę. W końcu przypomniała sobie, że zostawiła ją na prywatnym parkingu przy Postępu. Kosztował dwadzieścia złotych, ale w okolicy brakowało alternatywy. Domaniewska była zastawiona samochodami tych, którzy urzędowali tutaj od piątej czy czwartej rano. Pozostali systematycznie zasilali kabzy domorosłych potentatów branży parkingowej, którzy wyrośli tu jak grzyby po deszczu, gdy tylko w sąsiedztwie pojawiły się siedziby wielkich firm.

Chyłka wyprostowała się i ruszyła niespiesznie w stronę parkingu. Jednostajny szum miasta działał na nią uspokajająco. W takich miejscach jak to czuła się jak ryba w wodzie. Okolicę nazywano Mordorem, ale było w tym coś pieszczotliwego. Zresztą tabuny dobrze wykształconych ludzi ciągnęły tu jak ćmy do światła. Nie robiliby tego, gdyby rzeczywiście nienawidzili korporacyjnego życia.

Joanna minęła przeszklone biurowce, pod którymi ciągnęła się wystawa luksusowych samochodów, po czym weszła na Postępu. Zasiadłszy w iks piątce, poczuła rozrzewnienie. Drzwi do tamtego świata zamknęły się za nią z hukiem. Nawet jeśli zdoła wybronić tego Cygana, nie znajdzie pracy w żadnej wielkiej kancelarii.

Wcisnęła przycisk start, a potem wyjechała z parkingu. O trzynastej nie było z tym żadnego problemu, jednak około osiemnastej nawiązanie do krainy J.R.R. Tolkiena zaczynało nabierać sensu. Wyjazd z Mordoru zabierał dobrą godzinę, mimo że do przejechania było raptem kilkaset metrów.

Teraz jednak bmw pomknęło swobodnie w kierunku Alei Niepodległości. Na światłach za kościołem Joanna wprowadziła właściwy adres do nawigacji, a potem wyjechała na dwupasmówkę.

Zerknęła na zegarek. Z aspirantem Szczerbińskim była umówiona na pięć minut temu, ale jeśli się pospieszy, zmieści się jeszcze w kulturalnym kwadransie. Mieli spotkać się w Green Caffè Nero na placu Konstytucji, niedaleko komendy.

Szczerbiński – w policyjnych kręgach zwany Szczerbatym – był pierwszym funkcjonariuszem, który dzięki Chyłce i aplikacji Endomondo trafił na trop pewnego mafiosa. Później wprawdzie sprawa nieco się skomplikowała i policja odkryła, że donosy były grubymi nićmi szyte, ale aspirant najwyraźniej zdążył już jej odpuścić.

Nie spodziewała się, że pójdzie tak łatwo, jednak zgodził się na spotkanie, gdy tylko je zaproponowała. Nie pytał nawet, o co chodzi. Przemknęło jej przez myśl, że może liczy na kolejny donos.

Zaparkowała na chodniku naprzeciw kawiarni. Nie było to miejsce parkingowe, ale uznała, że nadaje się w sam raz. Zresztą nie stała tu jako jedyna. Wyszła z samochodu, przejrzała się w oknie, a potem ruszyła do Green Caffè Nero.

Szczerbiński uniósł dłoń, dostrzegając prawniczkę. Siedział tuż przy oknie, zamówił sobie kawę i kanapkę, która wyglądem i zapachem działała na Chyłkę drażniąco.

– Co to jest? – zapytała.

Aspirant wyglądał na nieco zmieszanego.

– Dzień dobry – powiedział.

– Czołem – odparła, wskazując na danie. – Co to?

– Kanapka z łososiem i avocado.

Joanna długo milczała.

– Coś nie tak? – zapytał Szczerbaty.

– Nie – odpowiedziała, zajmując miejsce przy stoliku. Rozejrzała się niepewnie, czując, że jest na obcym, wrogim terenie. – Pełno tu hipsterów.

Szczerbiński również powiódł wzrokiem wokół. Nikt nie złowił jego spojrzenia. Najwyraźniej umundurowany policjant pozostawał dla bywalców niewidzialny.

Aspirant odchrząknął i napił się kawy.

– Ile to już minęło od sprawy Langera? – odezwał się.

– Półtora roku? Dwa lata? Nie wiem, nie śledzę upływu czasu tak skrupulatnie.

– Wydaje mi się, że…

– I nie przyszłam tu na wspominki.

– Rozumiem – odparł, odstawiając kawę i zawijając kanapkę w papier. – W takim razie co dla mnie pani ma?

– Przejdźmy na ty, aspirancie.

– Awansowali mnie na aspiranta sztabowego.

Joanna pokiwała głową z uznaniem, ułożyła ręce jak do klaskania, a potem spojrzała na niego spode łba.

– Nie robi to na mnie specjalnego wrażenia, aspirancie sztabowy – powiedziała. – I to nie ja przychodzę z czymś do ciebie, a ty do mnie.

Nie wyglądał na zadowolonego. Musiał szybko zrozumieć, że zjawienie się tutaj mogło okazać się potencjalnym błędem. Rozpakował na powrót kanapkę i ugryzł kawałek. Chyłka poczuła nieprzyjemny zapach łososia. Przywołał wspomnienia, które chciała upchnąć głęboko w odmętach pamięci.

– Robert Horwat – powiedziała. – A właściwie Bukano.

– Hm? – mruknął z pełnymi ustami policjant.

– Zostanie zatrzymany za dwa, może trzy dni, jeśli prokuratura będzie utrzymywać swoje zwyczajowe tempo.

– Przykro mi, ale nie wiem, o czym mówisz.

Joanna westchnęła i powiodła wzrokiem po lokalu. Złowiwszy wzrok baristy, uniosła rękę, by go przywołać. Ten zrobił bezradną minę i rozłożył ręce.

– Nie mają tu kelnerów? – burknęła.

– Musisz podejść.

Po chwili wróciła z espresso special. Piętnaście gramów czarnej jak smoła kawy.

– Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale nie mam całego dnia – oświadczył Szczerbaty, podciągając rękaw kurtki mundurowej. – Możemy przejść do rzeczy?

Zauważyła, że zjadł już kanapkę i powoli dopijał swoją kawę.

– Jasne – odparła. – Chodzi o te dwa trupy przy torowisku na Ursusie.

– Przy Prażmowskiej?

– A były w ostatnim czasie jakieś inne?

Aspirant wyprężył klatkę piersiową.

– Co w związku z nimi? – zapytał.

– Bronię faceta, który jest głównym podejrzanym.

– Przecież to miało miejsce dopiero wczoraj i nikt jeszcze nie…

– Daruj sobie.

Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Joanna pociągnęła niewielki łyk kawy. Od razu zrobiło jej się lepiej i odniosła złudne wrażenie, jakby wypity dziś rano alkohol nagle wyparował. Zmrużyła oczy i przyjrzała się Szczerbińskiemu. Z pewnością czuć od niej było tequilą, jakkolwiek policjant najwyraźniej albo miał problemy z węchem, albo postanowił ten fakt zignorować.

– Doskonale wiesz, o kim mowa – dodała Chyłka.

– Nie zajmuje się tą sprawą.

– Ale jest na tyle głośna, że o niczym innym nie rozmawiacie w komendzie.

– Posłuchaj… – zaczął, rozglądając się niepewnie. – Pracuję w Komendzie Rejonowej dla Śródmieścia. Nie mamy dostępu do akt tej sprawy, a nawet gdyby…

– Nie potrzebuję akt.

Spojrzał na nią bykiem i odstawił pustą filiżankę.

– Potrzebuję informacji – dopowiedziała. – A ty masz wobec mnie dług.

– Jaki niby dług? Tamten cynk o Siwowłosym sprawił, że wszyscy nagle zaczęliśmy balansować na krawędzi.

– Bzdura. Ostatecznie ujęliście groźnego przestępcę.

– Nie – zaoponował. – Daliśmy się ograć, realizując wasze marketingowe cele. Przez to nie mieliśmy odpowiedniego materiału dowodowego, nie mogliśmy zbudować odpowiedniej sprawy i…

– Dobra, dobra. Pamiętam te zdarzenia – ucięła. – I w takim razie dlaczego w ogóle się tu zjawiłeś?

Szczerbaty wstał, podnosząc filiżankę i talerz po kanapce.

– Bo to, co zrobiłaś w sprawie Szlezyngierów, kazało mi sądzić, że jesteś najporządniejszym prawnikiem, jakiego znam.

Joanna skrzyżowała ręce na piersi i odgięła się na krześle.

– Czuję się obrażana.

– Mówię poważnie – zastrzegł aspirant. – Zastanów się nad karierą w wymiarze ścigania. Jako adwokat jesteś spalona.

Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, policjant się oddalił. Machnął do niej jeszcze na pożegnanie, a potem znikł za drzwiami. Chyłka zaklęła w duchu i napiła się espresso. Nagle przestało tak dobrze smakować.

Czego ona się spodziewała? Że Szczerbiński ot tak przekaże jej wszystkie informacje? Jeszcze kilka miesięcy temu być może udałoby jej się wydusić z niego to, czego chciała. Teraz jednak jej siła przebicia była znacznie mniejsza. W dodatku tak po prostu pozwoliła mu odejść. Rzadko kiedy ostatnie zdanie nie należało do niej.

Gorzko uświadomiła sobie, że jest w gorszej formie niż po wypadku na Mazurach. Westchnęła, a potem dopiła kawę jednym łykiem. Zostawiła filiżankę na stoliku, po czym opuściła kawiarnię. Na zewnątrz sięgnęła do torebki i wyjęła paczkę marlboro. Zapaliła i szybko zakręciło jej się w głowie.

Stała przed Green Caffè Nero, wbijając wzrok w iks piątkę. Miała pustkę w głowie i obawiała się, że szybko się to nie zmieni. Potrzebowała pomysłu, dojścia do akt sprawy i do samych zwłok… lub choćby protokołu z oględzin i sekcji. Musiała wiedzieć, co dokładnie się wydarzyło.

Podeszła do samochodu i wrzuciła torebkę na siedzenie pasażera. Potem wyjęła z niej telefon i wybrała numer jedynego człowieka, który mógł jej pomóc. Nie miała pewności, czy Harry McVay odbierze, ale jeśli ktokolwiek z kancelarii miał to zrobić, to wyłącznie on.

Brytyjczyk kazał jej czekać tylko przez trzy sygnały.

– Jeśli to nie pomyłka, jestem skołowany – powitał ją.

– Ostatnio wszystko jest pomyłką – odparła Chyłka. – Szczególnie u was.

– Masz na myśli zapewne to, że pozwoliliśmy ci odejść?

– Nie tyle pozwoliliście, co nie zostawiliście mi innego wyjścia.

– Być może – przyznał.

Nie wiedziała, jak McVay zapatrywał się na całą tę sprawę. Nie rozmawiała z nim od momentu, gdy opuściła kancelarię. Jednak fakt, że się z nią nie skontaktował, świadczył wymownie na korzyść tezy, że zaakceptował ten stan rzeczy.

– Nie walczyłeś o swoją najlepszą prawniczkę, co? – zapytała.

– Dzwonisz po kilku miesiącach, by mnie o to pytać? – odparł.

– Nie.

– To dobrze. Bo powiedziałbym ci teraz to samo, co wtedy.

– Mianowicie?

Niespecjalnie ją to interesowało, ale zdawała sobie sprawę, że jeśli chce coś ugrać, musi przygotować odpowiedni grunt. Z dwóch imiennych partnerów to Harry był tym, który miał minimum empatii.

– Broniłbym cię, gdybyś przyszła do mnie wcześniej z tą sprawą – oznajmił. – Załatwiłaś to jednak sama jak cholerny Clint Eastwood, więc sama musisz radzić sobie z konsekwencjami.

– Poradziłam sobie z nimi zaraz po opuszczeniu Skylight.

– Ach tak.

Zamilkła, bo jakakolwiek odpowiedź kazałaby mu sądzić, że to wierutna bzdura. Musiała uciąć temat.

– Ale nie po to dzwonię – zaznaczyła. – Potrzebuję twojej pomocy w sprawie, którą prowadzę.

McVay zamilkł. Cisza przeciągnęła się na tyle długo, że prawniczka zaczęła zastanawiać się, czy aby nie przerwało połączenia.

– Jesteś tam? – spytała.

– Tak – odparł Harry. – Ale musiałem przetrawić to, co powiedziałaś. Chyba pierwszy raz usłyszałem, jak o coś prosisz.

– Gówno prawda.

– Tak? – zapytał z powątpiewaniem. – A to nie od ciebie słyszałem kiedyś, że „prosi to się świnia na wiosnę”?

– Z całą pewnością nie.

– A mnie jednak wydaje się, że…

– Pomożesz mi czy nie? – ucięła.

Oparła się o otwarte drzwi bmw i powiodła wzrokiem wokół. Zauważywszy w oddali samochód straży miejskiej, poczuła falę gorąca. Czym prędzej wsiadła do wozu i zapuściła silnik.

– To zależy, czego oczekujesz – powiedział McVay.

Chyłka wycofała, nawróciła, a potem sprawnie włączyła się do ruchu. Zazwyczaj nie miała nic przeciwko dyskutowaniu ze strażnikami, ale niekoniecznie chciała to robić, gdy nadal czuć od niej było alkohol.

– Chodzi o przysługę – powiedziała. – Potrzebuję dojścia do ZMS-u.

– Do czego?

– Zakładu Medycyny Sądowej.

– Zamierzasz zmienić profesję?

– Mówię poważnie – odparła, wbijając kierunkowskaz i zjeżdżając w Marszałkowską. – Muszę pogadać z kimś od sekcji.

– Z kim konkretnie? I w jakim celu?

Ten moment był kluczowy. Jeśli Harry McVay był obecnie w Polsce, istniało pewne prawdopodobieństwo, że wie o ostatnich wydarzeniach. Niewielkie, bowiem Brytyjczyk większość czasu spędzał nie w Warszawie, a w Krakowie. W dodatku podział na dwa obozy w firmie sprawiał, że imienni partnerzy najczęściej nie informowali się wzajemnie o swoich sprawach – chyba że zachodziła absolutna konieczność.

Lew Buchelt był w obozie Żelaznego, toteż Chyłka spodziewała się, że jeden ani drugi nie pochwalił się McVayowi, iż Salus jest ubezpieczycielem ofiar z Ursusa.

– Chodzi o tę sprawę z wczoraj – odezwała się Joanna.

– Zabójstwo przy torowisku?

– Najwyraźniej oglądasz coś poza BBC, to się chwali – zauważyła prawniczka. – Będę bronić głównego podejrzanego.

– A kto nim jest?

– Mąż.

– Winny?

– Wszystko wskazuje na to, że tak – odparła. – Szczególnie to, że jest Cyganem.

– Taaak – odparł przeciągle McVay. – Widziałem, jak przepychał się przez kordon policji. Nie robi najlepszego wrażenia.

– Jesteś uprzedzony, Harry?

– Absolutnie nie – zaprzeczył. – U nas żyje trzysta tysięcy Romów, część nadal jeździ w karawanach. A wiesz, kiedy pojawiły się największe fale imigracji w ostatnim czasie?

– Nie.

– W tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym roku, kiedy centralna Europa odrzucała komunizm. Potem w dwa tysiące czwartym, kiedy kraje regionu przystąpiły do Unii. To powinno dać ci do myślenia.

– Mniejsza z tym – powiedziała Joanna, robiąc nawrotkę przez torowisko na Wilczej. – Masz kogoś znajomego w tej katedrze? Czy nie?

– To zależy, kto poprzechodził na emeryturę. Moje warszawskie kontakty są nieco… przykurzone.

– Daj znać, jak coś ustalisz – odparła Chyłka, a potem się rozłączyła.

Odłożyła telefon do schowka, uznając, że dobrze zrobiła. Nie było sensu dłużej ciągnąć tej rozmowy, słyszała w głosie McVaya, że już się zgodził. Jeśli jakimś cudem nie zorientuje się, że działa na niekorzyść własnej kancelarii, być może uda mu się spełnić jej prośbę.

Przyspieszyła i pomknęła Marszałkowską na południe. Przy metrze Politechnika skręciła w prawo i wjechała w aleję Armii Ludowej. Ruch był już wzmożony, ale trzy pasy umożliwiały jej lawirowanie między samochodami. Podgłośniła Iron Maiden i dała gaz do dechy, wypatrując z uwagą patroli policyjnych.

Po piętnastu minutach, których większość straciła w korku na Wawelskiej, zajechała pod gmaszysko Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Wyszła z iks piątki z telefonem w ręku. Miała nadzieję, że McVay do tej pory zadzwoni, zazwyczaj załatwiał wszystkie sprawy w okamgnieniu.

Tym razem jednak najwyraźniej tak nie było. Chyłka włączyła sieć LTE i szybko znalazła najbliższe miejsce, gdzie mogła zaopatrzyć się w coś do picia. W delikatesach po drugiej stronie parku Malickiego kupiła buteleczkę absoluta. Tequili nie mieli.

Wypiła trochę, szwendając się po parku. W końcu usiadła przy stawie, wypaliła kilka papierosów, a potem nagle rozbrzmiał refren z Afraid To Shoot Strangers. Chwyciła za komórkę, przekonana, że dzwoni Harry. Pomyliła się.

Nie miała zapisanego numeru, ale dobrze znała pierwsze cyfry. Kancelaria Żelazny & McVay. Nabrała tchu. Miała tylko nadzieję, że to nie Zordon.

Rewizja. Joanna Chyłka. Tom 3

Подняться наверх