Читать книгу Rewizja. Joanna Chyłka. Tom 3 - Remigiusz Mróz - Страница 13

Rozdział 1
10
Restauracja Downtown, InterContinental

Оглавление

Kordian był zaskoczony, kiedy patron poinformował go, że to właśnie z nim chce się widzieć przedstawiciel Salusa. Młody prawnik spodziewał się z tego tytułu pewnych problemów, ale co by nie mówić o Buchelcie, trudno było mu zarzucić zawiść. Oznajmił aplikantowi beznamiętnym głosem, że jest proszony na obiad do InterContinentalu, a potem podał mu godzinę.

Oryński siedział teraz przy stoliku niedaleko okna, czekając na człowieka, z którym miał się spotkać. Z restauracji rozpościerał się widok na centrum Warszawy, z górującym nad placem Defilad Pałacem Kultury. Wszystko było tu ekskluzywne, a ludzie spotykający się w takich miejscach musieli czuć się jak panowie świata. Spoglądali z góry na tłumy zmierzające do Złotych Tarasów, obserwowali turystów wylewających się z autobusów na parkingu pod Pałacem, w końcu odprowadzali wzrokiem wyładowane po brzegi autobusy MZA. W dodatku wystrój wnętrz stwarzał poczucie niekwestionowanego luksusu.

Można było zapomnieć, że Warszawa w niejednym rankingu ekonomicznym zajmuje miejsce niższe od miast Ameryki Południowej. Niemal w każdym prześcigają ją natomiast słowacka Bratysława, czeska Praga, brudne greckie Ateny czy Sankt Petersburg. W Mercerze była nawet za Ameryką Środkową, ale sytuację ratował pewien ranking ONZ. W nim polska stolica ulokowała się dość wysoko, bo na piętnastym miejscu na świecie. Pech chciał, że zestawienie dotyczyło miast, w których najłatwiej stracić życie.

Mimo to Oryński czuł się, jakby stał na szczycie świata. Odsunął myśli o rankingach i skupił się na menu wydrukowanym na porządnym kredowym papierze. Nie zauważył przez to, że ukradkiem podszedł do niego kelner.

– Dzień dobry panu – powiedział mężczyzna starszy o dobre dziesięć lat.

– Dzień dobry – odparł Kordian, rozglądając się.

Kelner również powiódł wzrokiem wokół i dopiero po chwili zreflektował się, czego szuka klient.

– Pański towarzysz prosił przekazać, że niestety spóźni się z powodów od niego niezależnych.

– Rozumiem.

– Dodał również, by zamówił pan coś dla siebie.

– Mhm.

– Jeśli mogę polecić… – zaczął mężczyzna i pochylił się nad menu. – Stali klienci wyjątkowo cenią sobie naszą wołowinę amerykańską U.S. Longhorn. Równie dużym zainteresowaniem cieszy się francuska Charoluxe.

– Ach, tak?

– Do tego polecam czerwone wino Próximo Marques De Riscal, hiszpańskie, czteroletnie. Nie będzie pan żałował.

– Rozumiem, rozumiem… – odparł Kordian, przeglądając menu. Nie było w nim zbyt wielu pozycji. – A łososia macie?

– Naturalnie. Serwujemy świeże ryby, homary oraz ostrygi.

– Więc może tego łososia poproszę.

– Oczywiście – odparł mężczyzna i wyprężył pierś. – Jest to wędzony na zimno łosoś bałtycki z purée z pieczonych papryk i emulsją chrzanową.

– Brzmi świetnie.

– Wino białe, ma się rozumieć?

– Ma się rozumieć.

– Czy Chablis Louis Jadot będzie odpowiednie?

– W sam raz – odparł Oryński, starając się nie zdradzić emocji w głosie. Nazwa zapadła mu w pamięć, bo kiedy przeglądał menu, zobaczył, że lampka tego trunku kosztuje pięćdziesiąt sześć złotych.

Było to jednak nic w porównaniu z irlandzką wołowiną, za którą trzeba by zapłacić sto siedemdziesiąt pięć złotych.

– Podać butelkę?

Kordian odchrząknął.

– Nie, nie, wystarczy kieliszek.

– Wybornie.

Kelner zamknął menu i zabrał je ze sobą. Młody prawnik miał nadzieję, że zaproszenie od Salusa wiązało się z pokryciem rachunku. Wprawdzie jako junior associate zarabiał całkiem przyzwoicie, ale z pewnością nie tyle, by wydawać pięć dych na kieliszek wina, które z całą pewnością będzie kwaśne.

Po chwili przekonał się, że był w błędzie. Chablis okazało się całkiem niezłe. Łosoś wyglądał natomiast, jakby pochodził z krainy liliputów. Dopiero po chwili Kordian uzmysłowił sobie, że danie to jest przystawką. Trudno, zje coś więcej, kiedy zjawi się rozmówca.

Oryński zastanawiał się, kim jest człowiek, z którym ma się spotkać. Z pewnością to nikt wysoko postawiony – tacy rozmawiali wyłącznie z Lwem Bucheltem. Z drugiej strony, może w Salusie także uznano, że stary adwokat niebawem przejdzie na emeryturę i warto nawiązać dobre relacje z młodym pokoleniem?

Po sprawie z Chyłką i Szlezyngierem Kordian miał świetną opinię w środowisku biznesowym. Pokazał się jako prawnik, który przedłożył dobro klienta nad względy moralności. Stanął w obronie wiążącej ich umowy i pokazał, że business is business. Nie ma w nim miejsca na ludzkie odruchy.

Spuścił wzrok na talerz z niewielkim kawałkiem ryby. Prawda była taka, że przez pierwsze tygodnie czuł się podle. Nie dość, że nie stanął murem za Chyłką, to jeszcze znalazł się po tej stronie barykady, po której nigdy nie chciał być. Tej niewłaściwej. Tej, gdzie liczyły się kasa, reputacja i klienci.

Napił się wina i oblizał usta. Można było narzekać na rozmiar dania, ale smak zwalał z nóg. Z wołowiną pewnie byłoby podobnie. Joanna czułaby się tutaj jak w raju.

Westchnął, podnosząc wzrok. Zobaczył mężczyznę w garniturze, który właśnie wchodził do restauracji. Kelner natychmiast do niego podszedł i zasłonił Oryńskiemu nowo przybyłego.

Kordian wygładził krawat i poprawił poły marynarki. To mógł być początek pięknej, długoletniej znajomości. Jednej z tych, które ustawiają człowieka na całe życie. Salus najwyraźniej planował pozostać z Żelaznym & McVayem na dłużej, a on będzie tym, który przypieczętuje tę sprawę.

Kelner odwrócił się i ruszył w kierunku Kordiana. Aplikant podniósł się, ale kiedy jego wzrok padł na mężczyznę, zamarł.

Przez moment nie rozumiał, co się dzieje. Potem mimowolnie opadł z powrotem na krzesło. Czuł, jak krew odpływa mu z twarzy.

Pracownik Downtown podprowadził gościa do stolika, przyjął zamówienie, a potem się oddalił. Udawał, że nie odnotował napiętej atmosfery i reakcji młodego prawnika.

Oryński nie mógł się poruszyć. Patrzył na przedstawiciela Salusa, ale nie rozumiał.

– Minęło trochę czasu – odezwał się Piotr Langer.

Kordian obserwował, jak przybysz siada po drugiej stronie stolika, ale mógłby przysiąc, że to się nie dzieje naprawdę. Mężczyzna naprzeciw musiał wychynąć z jakiegoś koszmaru, z pewnością nie…

– Dziwi cię moja obecność – dodał z lekkim uśmiechem Piotr.

Aplikant miał problem z przełknięciem śliny. Wbijał nierozumiejący wzrok w Langera. Ten zaś podniósł jego kieliszek, powąchał, skrzywił się i odstawił go z powrotem.

– Chablis Louis Jadot – powiedział. – Szczyny.

Był oszczędny w słowach, jak podczas ich wcześniejszych spotkań. Wtedy jednak wisiało nad nim widmo mordercy. Teraz był po prostu biznesmenem. Człowiekiem sukcesu w drogim garniturze, który wyglądał jak pieprzony Jamie Dornan. I to bynajmniej nie w serialu „Upadek”.

– Jak… jakim cudem…

Piotr rozpiął marynarkę.

– Poczekam, aż ochłoniesz – oznajmił spokojnie. – Potem ci wszystko wytłumaczę.

– Ale…

– Uspokój się, Kordian. Jesteśmy w gronie starych znajomych.

Gdyby to zależało od Oryńskiego, ci „starzy znajomi” do końca życia nie kontaktowaliby się ze sobą. Po prawdzie jednak trudno było na to liczyć. W Warszawie mieszkały dwa miliony ludzi, ale grono tych, którzy znajdowali się na gospodarczo-prawniczych szczytach, nie było wielkie.

Kordian wziął się w garść. Powinien być na to gotowy. Może nie dzisiaj, nie tutaj, nie w takiej sytuacji, ale nie powinien spodziewać się, że zdoła unikać Piotra do końca życia. W końcu musieli na siebie trafić.

– Reprezentujesz Salusa? – zapytał niepewnie. – Jesteś członkiem zarządu?

– Nie.

– Rady nadzorczej?

– Nie.

Lapidarne odpowiedzi sprawiły, że Oryński poczuł znajomy chłód. Chyłka powiedziała mu kiedyś, że gdy Langer patrzył jej w oczy i odzywał się swoim szorstkim głosem, miała wrażenie, jakby ktoś drapał postrzępionymi paznokciami po jej duszy. Dopóty, dopóki Piotr nie patrzył mu w oczy, Kordian mógł uznawać to za przesadę. Kiedy jednak ten jego wzrok wwiercał się prosto w niego, doskonale rozumiał, co miała na myśli dawna patronka.

– Jestem wspólnikiem – wyjaśnił Langer.

Pojawiła się iskierka nadziei. Może to spotkanie było farsą? Wspólnik nie mógł reprezentować spółki akcyjnej. Obecność Piotra mogła być jedynie wynikiem chęci podjęcia gry. Zobaczył nazwisko Kordiana na jakimś dokumencie, zadzwonił do Borsuka, umówił spotkanie i tyle.

– Więc nie masz umocowania – odezwał się prawnik.

– Mylisz się.

– Nie sądzę. W artykule dwieście piątym Kodeksu spółek handlowych jest wyraźnie zaznaczone, że…

– Jestem wspólnikiem i prokurentem – odparł Langer.

Cisza przeciągnęła się aż do momentu, kiedy kelner postawił przed nim szklankę burbona Woodford. Ciecz była tak oleista, że na sam widok Kordiana odrzuciło.

Piotr spojrzał obojętnie na prawie pusty kieliszek z białym winem.

– Nie masz zbyt dobrego gustu – odezwał się.

– To do ryby.

– Właśnie o tym mówię – odpowiedział Piotr, a potem pociągnął niewielki łyk whiskey.

Znów zamilkli. Przełyk Oryńskiego wracał powoli do swojego normalnego stanu. Przynajmniej na tyle, że sam mógł się napić. Odstawiwszy kieliszek, odsunął go, jakby stanowił atrybut jego słabości.

Chyłka zrugałaby go, widząc taką ciamajdowatość. Znów upomniał się w duchu, że pora wziąć się w garść. Nie był już tym nowicjuszem, który wszedł do aresztu śledczego i niemal dostał zawału na widok Langera. Był teraz junior associate w kancelarii Żelazny & McVay. To zobowiązywało.

– Posłuchaj… – zaczął.

– Nie przyszedłem tu, by słuchać – uciął Piotr.

To tyle, jeśli chodziło o butność.

– Tym razem to ja będę mówił, Kordian – dodał Langer. – Ty dokładnie tego wysłuchasz, a potem postąpisz tak, jak życzy sobie tego twój klient. Rozumiesz?

Jako Kordian Oryński miał ochotę odpowiedzieć coś niewybrednego. Jako pracownik firmy skinął głową.

Piotr trwał w bezruchu, patrząc na niego.

– Wiem, kto broni tego Roma – powiedział.

– Domyślam się.

– I nie podoba mi się to.

Aplikant uniósł brwi. Spodziewał się raczej, że Piotr będzie zadowolony. Była to dla niego okazja, by zabawić się kosztem Chyłki. Mógł kierować sprawą zza kulis, nie martwiąc się o to, że prawnicy z kancelarii Żelazny & McVay ujawnią jego udział.

– Obawiasz się jej? – zapytał Kordian.

Langer sprawiał wrażenie, jakby to pytanie go ubodło.

– Nie – powiedział.

– Nie? Tylko tyle?

– Czego więcej potrzebujesz?

– Choćby tego, żebyś…

– Nie mam zamiaru niczego ci tłumaczyć, Kordian – uciął Piotr. – Po raz kolejny twoja gaża jest opłacana z moich pieniędzy. To obliguje cię do wykonywania moich poleceń.

– Niezupełnie.

Langer zamilkł i Oryński zdawał sobie sprawę, że będzie trwać w milczeniu, aż aplikant nie podejmie wątku.

– To tak nie działa – odezwał się w końcu Kordian. – Sami decydujemy, co jest najlepsze dla klienta.

– Nie w tym wypadku.

– Obawiam się, że…

– Chcę, by znikła – wpadł mu w słowo Piotr.

Gdyby ktokolwiek inny wyraził takie życzenie, Oryński z pewnością nie poczułby się zaniepokojony. W ustach Langera stanowiło to jednak zapowiedź tragedii. Groźbę, która mogła szybko zostać spełniona.

Przez moment Kordian miał wrażenie, że rozmówca się roześmieje, poklepie go po plecach i powie, że to przecież wszystko żarty. Że cieszy się z szansy na konfrontację z Chyłką. Że to dla niego sprawa ambicjonalna i mają zrobić wszystko, by ją zmiażdżyć.

Tymczasem Piotr wbijał w niego martwy wzrok.

– Dlaczego? – zapytał Oryński.

Langer westchnął. Nie musiał nic mówić, by chłopak wiedział, że także w tej sprawie nie ma zamiaru się przed nim tłumaczyć. Piotr wypił burbona, ale nie odłożył szklanki. Zaczął obracać ją w ręce, nie odrywając jednak oczu od rozmówcy.

– To niewykonalne – powiedział Kordian.

– Mylisz się.

– Nie możemy ot tak zmienić pełnomocnika drugiej strony.

– Możemy.

Oryński błagalnie uniósł wzrok.

– Nie – powiedział. – Przynajmniej nie legalnie. A wierz mi, że to jedyna możliwość w tak medialnej sprawie.

– Gorzymowi to nie przeszkadzało.

Aplikant wzdrygnął się na samą myśl o tym człowieku. Nie spędzał mu wprawdzie snu z powiek, ale w ciągu ostatniego półtora roku kilkakrotnie wracał mimowolnie myślami do tamtych traumatycznych przeżyć.

– To była inna sprawa – powiedział Kordian.

– Nie wydaje mi się.

– W porządku – odparł prawnik. – Mniejsza więc ze sprawą. Wtedy miałeś do czynienia z inną Chyłką.

– Była w formie – przyznał. – Tym lepiej dla nas.

– Nie rozumiesz.

Ta uwaga podziałała na niego jak płachta na byka. Piotr na moment stracił całe swoje opanowanie, a w jego oczach mignęła iskra szaleństwa. Kordian dobrze ją pamiętał. I nie miał zamiaru zapominać o tym, jaki człowiek w istocie siedzi naprzeciw niego.

– Teraz Joanna nie ma nic do stracenia – dodał Oryński. – Jest gotowa zrobić największy gnój, jeśli tylko wywęszy, że coś jest nie lege artis. Wiesz, dlaczego?

Langer trwał w bezruchu.

– Bo nie zależy jej na sprawie. Nie zależy jej na tym Cyganie ani nawet na wygranej. Jedyne, co chce osiągnąć, to poniżenie kancelarii Żelazny & McVay. Chce pokazać, że bez niej jesteśmy gorsi.

Aplikant nie wiedział, na ile jego argumenty poskutkują. Po chwili milczenia przekonał się jednak, że Piotr przyjął jego tok rozumowania. Biznesmen odłożył szklankę na stół i podniósł się.

– Załatw więc to tak, by miała coś do stracenia.

– Słucham?

– Nie będę się powtarzać, Kordian.

– Mówiłem ci, że to tak nie działa.

Nic nie odpowiedział. Obrócił się, a potem ruszył do wyjścia. Uregulował rachunek u kelnera, dając mu pokaźny napiwek. Oryńskiego zaś zostawił z przekonaniem, że ta sprawa będzie brudniejsza, niż aplikant dotychczas sądził.

Rewizja. Joanna Chyłka. Tom 3

Подняться наверх