Читать книгу Rewizja. Joanna Chyłka. Tom 3 - Remigiusz Mróz - Страница 14

Rozdział 1
11
Lasek Brzozowy, Ursynów

Оглавление

Nazwy niektórych ulic na Ursynowie były dla Chyłki frapujące. Na przykład tej, przy której mieszkał Bukano. Lasek Brzozowy brzmiał niewinnie, ale stały tutaj wysokie peerelowskie bloki, których elewacja od wielu lat wołała o pomstę do nieba. Wokół nawet niewprawne oko zauważało ślady świadczące o tym, iż wkroczyło się na teren zwolenników Legii Warszawa. Liczne bohomazy na blokach, murkach, kioskach ruchu i płytach chodnikowych sugerowały, by nie pokazywać się tu z szalikiem Polonii. Lub właściwie w ogóle się nie pokazywać, bez względu na to, do jakich barw klubowych czuło się przywiązanie.

Joanna zaparkowała iks piątkę pod warzywniakiem kawałek dalej. Miała nadzieję, że nikt nie zauważy, jak wychodzi z samochodu, i tutejsi wezmą bmw za pojazd należący do jakiegoś mafiosa. Była to jedyna szansa, by auto przetrwało.

Prawniczka zamknęła drzwi, spojrzała na czarny samochód, a potem ruszyła w kierunku jedenastopiętrowego bloku. Na domofonie wybrała jedyne zamazane nazwisko.

– Tak? – rozległ się chrypliwy głos.

– To ja.

Bukano potrzebował chwili, by zrozumieć, kim jest niespodziewany gość.

– Co pani tu robi?

– Czekam na klatce, aż mnie pan wpuści.

– Ale…

– Otwieraj pan, bo zacznę dzwonić po sąsiadach.

Rozległ się brzęczyk zamka. Chyłka chwyciła za klamkę i pociągnęła drzwi. Do jej nozdrzy natychmiast dotarł charakterystyczny osiedlowy zapach. Zsyp wymieszany z wonią palonej marihuany. Pachniało tak pewnie na większości klatek w okolicy.

Ruszyła do windy, ale potem zmieniła zdanie i wybrała schody. O dziwo było tutaj względnie czysto. Nie licząc pojedynczych petów, nie dostrzegła żadnych butelek, rzygowin, krwi, zwłok czy innych rzeczy, których można było spodziewać się na Ursynowie.

Zadzwoniła do drzwi Horwata. Nie musiała długo czekać.

– Mogła pani uprzedzić mnie telefonem – powiedział, uchylając drzwi.

Popchnęła je i weszła do środka. Od razu rzuciło jej się w oczy, że Bukano jest sam. Zzuł buty pośrodku przedpokoju, w kuchni piętrzyły się stosy niemytych talerzy, a w domu unosił się zapach papierosów. Nie, właściwie było to niedomówienie. Panowała tu nikotynowa stęchlizna.

– Nie umie pan okna otworzyć?

– Słucham?

Sprawnie ściągnęła szpilki i przeszła przez niewielki salon. Otworzyła drzwi balkonowe na oścież i machnęła ręką.

– Nie mam nic przeciwko, gdy ktoś jara jak najęty, ale hash-komory to nie moje ulubione miejsca.

– Co pani tu robi? – powtórzył Cygan.

Chyłka zignorowała pytanie, uznając, że jest wystarczająco głupie, by je przemilczeć. Rozejrzała się. Mieszkanie było małe, składało się z salonu i dwóch niewielkich pokojów. Przeszła przez korytarz i otworzyła drzwi do kolejnego z nich.

– Niech pani…

Pomieszczenie bez wątpienia należało do nastolatki. Na ścianie wisiał plakat czegoś, co nazywało się „The Originals”, a obok Chyłka dostrzegła angielską wokalistkę z Florence and the Machine. Nie najgorzej.

– Proszę stąd wyjść – rzucił oschle Robert i zamknął drzwi.

Gnieździli się tutaj jak sardynki w puszce, ale najwyraźniej Patrycji niespecjalnie to przeszkadzało. W przeciwnym wypadku poprosiłaby rodziców o zastrzyk gotówki i raz dwa wynajęła coś na mieście. Warunek zapewne byłby taki, żeby zostawiła Roma.

– Lubi pani tak ludzi nachodzić?

– Tylko jeśli są mordercami.

– Że co proszę?

Wróciła do salonu, zlokalizowała barek, a potem przeszukała zawartość. Bukano nie miał nic przesadnie dobrego, ale trudno było spodziewać się rarytasów. Joanna ze zgrozą pomyślała, że niebawem podobnie będzie u niej w mieszkaniu. Wyjęła butelkę wyborowej, po czym zrobiła sobie drinka.

Horwat w końcu odpuścił. Usiadł na kanapie i zapalił, wyglądając za okno. Chyłka raz po raz na niego zerkała. Miał podkrążone i przekrwione oczy, a gdy podnosił papierosa do ust, ręka mu drżała.

Prawniczka pociągnęła drinka, a potem zawahała się. W końcu zrobiła jednego dla gospodarza i wróciła z nim do salonu. Usiadła na wysłużonym fotelu, który sprawiał wrażenie, jakby został upolowany na promocji w osiedlowym śmietniku.

– Nie zżyma się pan – zauważyła.

– Słucham?

– Nazwałam pana mordercą.

Spojrzał na nią jak na wariatkę.

– Oglądała pani ostatnio programy informacyjne? – zapytał. – Mam to gdzieś.

– Zrozumiałe – odparła. – Szczególnie że jest pan winny.

Zamiast odpowiadać, napił się. Spojrzał na drinka ze zdziwieniem, jakby nie wiedział, że ma w lodówce zimny sok grejpfrutowy.

– Mam nadzieję, że w sądzie będzie miał pan lepsze argumenty.

Odłożył napój i zgasił papierosa w szklanej popielniczce.

– Jest pani pewna, że to zrobiłem? – zapytał z autentycznym zaciekawieniem.

– Tak.

– Dlaczego?

– Dowody jednoznacznie przemawiają przeciwko panu.

– Ach tak?

– I niestety nie mam w sobie odpowiednio dużo lekkomyślności, by łudzić się, że to jakiś wielki, nieprawdopodobny błąd.

Pokiwał głową w zadumie. Potem znów się napił.

– Jak to jest? – zapytał.

– Co? – odburknęła Joanna.

– Bronić kogoś, kogo uważa się za winnego tak straszliwej zbrodni? – wyjaśnił. – Nie czuje pani choćby niepokoju?

– Nie.

– Przychodzi pani tutaj, jak gdyby nigdy nic, robi drinka, siada ze mną w salonie i rozmawia, jakby wszystko było w porządku…

– Bo jest – odparła. – Nasza relacja nie ma nic wspólnego z pańską winą.

– Dzięki takim stwierdzeniom może pani w nocy spać?

Joanna westchnęła i odgięła głowę. Nie miała ochoty na pseudofilozoficzne dysputy z człowiekiem, który nie miał pojęcia o niej i jej robocie. Owszem, od czasu do czasu rozmawiała na ten temat z innymi prawniczymi wiarusami, ale tylko po to, by wyrzucić z siebie taki czy inny ciężar danego przestępstwa. Ględzenie z człowiekiem nieobeznanym w temacie zaś do niczego nie prowadziło.

– A z pana co, cygański myśliciel? – odburknęła. – Daj pan sobie spokój ze mną i zajmij się sobą.

– Nie myśliciel, ale…

– Tak, tak, żona intelektualistka zobowiązywała – weszła mu w słowo Chyłka. – Widzę, że uformowała sobie pana, jak jej się podobało. Pewnie zna pan Salingera, czytał z bólem Gombro, chodził z nią na spektakle do… co tu macie na Ursynowie?

– Kontrapunkt.

– O właśnie. Byłam tam kiedyś na Mrożku. Nie zmroził mnie.

Bukano skinął głową z obojętnością.

– Ale dla pana to musiała być prawdziwa męka, co? – drążyła. – Między wami nie było uskoku, a raczej ogromna, głęboka wyrwa. Pochodziliście z dwóch różnych światów i ktoś musiał się do kogoś nagiąć. A ona była silniejsza, tak?

Robert Horwat zaczął rozmasowywać kark, wciąż patrząc za okno.

– W dodatku miał pan trudne życie w okolicy. Zdarzało się, że kibole napadali, co?

– Nie. Kibole nie.

– Nie? To przedziwne. Cygan mieszkający z Polką, w dodatku taki, co chodzi do teatru. Śmiech na sali.

– Nikogo brzuchy z rozbawienia nie bolały.

– No, nie wątpię. Ale pana z pewnością gęba bolała od cięgów, które…

– Może już pani skończyć? – zapytał. – Nie mam siły na te sprawdziany.

– Sprawdziany?

– Testuje mnie pani. Chce przekonać się, czy wyprowadzi mnie z równowagi. I może w normalnych okolicznościach by się pani udało, ale teraz… po prostu nie mam siły. Brakuje mi ich nawet do tego, by się zdenerwować.

– Oaza spokoju.

Nie odpowiedział.

– Ale tacy są najgorsi – dodała. – Tacy w pewnym momencie pękają i mordują rodziny.

Oderwał wzrok od okna, przesunął go powoli po pokoju, a potem zawiesił na oczach Joanny.

– Niech pani wyjdzie – powiedział.

– Za chwilę. Najpierw chcę się dowiedzieć, co się wydarzyło.

– Już mówiłem…

– Co się wydarzyło naprawdę – podkreśliła. – Mogę pana z tego wyciągnąć, ale muszę mieć wszystkie informacje. W tej chwili jestem jak Murzyn w ciemni. Nie widzę nawet samej siebie.

Bukano nie docenił tej uwagi. Nadal spojrzeniem wskazywał jej drzwi.

– Nie muszę chyba przypominać, że obowiązuje mnie tajemnica – dodała Chyłka.

– Nie musi pani.

– Więc, do kurwy nędzy, czas na prawdę.

Osuszyła drinka jednym łykiem i z impetem odstawiła szklankę na niewielki stolik. Wyciągnęła z torebki paczkę papierosów, zapaliła jednego i założyła nogę na nogę.

– No już – powiedziała. – Naćpał się pan? Miał stan pomroczny jasny?

– Że co proszę?

Nie, nie wyglądał na takiego, który nagle stracił kontrolę z powodu jakichś używek lub zaburzeń. Właściwie w ogóle nie wyglądał jak ktoś, kto zgwałcił żonę i córkę, a potem bestialsko je zabił. Jeśli udałoby jej się obalić dowód z DNA, mogłoby to mieć znaczenie w sądzie. Trudno było jednak liczyć na to, że uda się to osiągnąć.

– Konkrety, panie Bukano, konkrety.

– Wszystko już opowiedziałem.

Chyłka westchnęła i uznała, że w ten sposób do niczego nie dojdzie. Nadszedł czas, by wytoczyć ciężkie działa.

– Byłam w zakładzie medycyny sądowej.

Robert Horwat uniósł brwi.

– Widziałam je – dodała Joanna. – I nie spodziewałam się, że jest pan zdolny do takich rzeczy.

– Nigdy nie podniósłbym na nie ręki.

– Dowody mówią co innego.

– Jakie dowody?

– Mają materiał genetyczny. Pański.

– Więc znajdą także ten należący do tego, kto…

– Nie – ucięła Chyłka. – Jest tam tylko pański.

– To niemożliwe.

– A jednak. W dodatku żona ma pański naskórek pod paznokciami.

– Co takiego?

– Albo próbowała z panem walczyć, albo ostro bawiliście się w łóżku na dzień dobry.

Spodziewała się, że nagle przypomni sobie o tym, co stanowiło drugą ewentualność, ale Bukano pobladł i otworzył usta. Popatrzył na nią tępym wzrokiem.

– Nie rozumiem – odezwał się.

– Czego? Powodu, dla którego pan je zabił? Nikt tego nie rozumie.

– Nigdy bym ich nie skrzywdził! – krzyknął, podrywając się na równe nogi. – Nie rozumie pani? Kochałem je, zostawiłem dla nich wszystko!

Nie był to najgorszy argument. Byłby nawet całkiem sensowny, gdyby przymknąć oko na dowód z DNA.

– I nie ma możliwości, żeby Patrycja miała pod paznokciami… – urwał, rozglądając się. – To po prostu niemożliwe.

– Więc nie uprawialiście ostrego seksu tuż przed jej śmiercią?

– Nie… widzi pani, w jakiej klitce żyjemy. Żyliśmy.

– Nie szkodzi – odparła. – Będzie pan utrzymywał w sądzie, że doszło między wami do pewnych… zabaw.

– Nie zrobię tego.

– To jak wytłumaczy pan ten naskórek?

– Nijak – powiedział, uspokajając się nieco. – Bo nie mógł się tam znaleźć.

– Ktoś go powpychał pęsetą na miejscu zdarzenia?

– Niech pani będzie poważna…

– Staram się – odparła i zrobiła pauzę, zaciągając się papierosem. – Ale nie ułatwia mi pan tego. Co mam podnieść przed sądem? Że nie wie pan, skąd wzięła się skóra? Jak to w ogóle brzmi?

Jak brednie winnego człowieka lub deklaracje naprawdę niewinnego, odpowiedziała sobie sama w myśli. Ale czy to absolutnie niemożliwa wersja? Nie byłby to pierwszy raz, gdy ktoś wrobił kogoś w zabójstwo. Tylko czy istniała fizyczna możliwość, by zrobić to w tym przypadku?

– Badanie DNA nigdy nie może być błędne? – odezwał się Bukano, wyrywając ją z przemyśleń.

Joanna nie miała zamiaru wdawać się w statystyczne rozważania. Chciała załatwić ten temat jak najszybciej i przejść do powodu swojej wizyty.

– Nie istnieje dowód w stu procentach pewny – odezwała się. – Ale bądźmy poważni.

– I to samo w sobie wystarczy, by mnie skazać?

– W połączeniu z argumentami, których użyłam, tak.

– Jakimi argumentami?

– O różnych światach, nieustannym nękaniu, problemach, życiu na małej przestrzeni, niespełnionych ambicjach, odrzuceniu przez krąg rodziny i znajomych i tak dalej. Poskładają to wszystko i zrobią z tego przekonujący obraz człowieka, który w pewnym momencie mógłby pęknąć.

Bukano znów zaczął nerwowo masować kark.

– I ta teoria nie będzie od czapy, wie pan.

– Wiem.

– Więc jest pan gotów porozmawiać?

– Cały czas jestem na to gotów…

Wykonała ruch ręką, by zachęcić go do mówienia, ale Robert milczał. Kiedy podniósł wzrok i skierował go na Chyłkę, prawniczka zobaczyła w jego oczach ból.

– Nigdy bym ich nie skrzywdził – powiedział. – Prędzej sam odebrałbym sobie życie.

Musiała uznać swoją porażkę. Próbowała jeszcze przez kilka chwil, ale klient nie zmienił śpiewki. Ostatecznie opuszczała jego mieszkanie z poczuciem straconego czasu. Momentami mimo woli była gotowa dopuścić możliwość, że jest niewinny. Im dłużej jednak o tym myślała, tym bardziej taka ewentualność wydawała jej się absurdalna.

Nie, czas spojrzeć prawdzie w oczy. Bukano zrobił to, ale był wyjątkowo dobrym łgarzem. I chyba nie powinna się dziwić, biorąc pod uwagę, że Romowie traktowali kłamanie niemal jak sztukę. Przynajmniej jeśli chodziło o kontakty z obcymi. Joanna wyczytała w Internecie, że siebie nawzajem nigdy nie okłamują – jest to traktowane jako poważna zniewaga. Natomiast okantowanie gadzia jest uznawane za powód do dumy.

Chyłka wróciła do mieszkania na Argentyńskiej, po drodze kupując dwie butelki taniej tequili w Tesco. Kiedy przeciągała swoją kartę przez czytnik, pomyślała, że niebawem będzie musiała przerzucić środki z konta oszczędnościowego na bieżące. Żarty powoli się kończyły, szczególnie biorąc pod uwagę jej liche perspektywy.

Obrona Bukano nie mogła jej się do niczego przydać. Nie odbuduje za jej sprawą reputacji w świecie prawniczym, nie zarobi też żadnych znaczących pieniędzy. Gdyby w cudowny sposób dowód z DNA znikł, być może przynajmniej w tej drugiej kwestii mogłaby na coś liczyć. Polisa była pokaźna, a jej procent także niemały. Odkułaby się nieco.

Ale trudno było na to liczyć.

Wróciwszy do domu, zaczęła przeglądać sieć, poszukując informacji na temat cygańskich zwyczajów, gdy chodziło o wykluczenie członka społeczności. Nie było tego wiele, przynajmniej nie przekazów z pierwszej ręki. Autorami wszystkich artykułów, na które trafiła, byli ludzie z zewnątrz.

Musiała odwiedzić koczowisko, w którym wychowywał się Bukano. Nie było innego wyjścia. Nie znajdzie tam niczego, co mogłoby go oczyścić z zarzutów, ale kilka zakazanych mord wezwanych na świadków z pewnością zrobi dobre wrażenie. Może nawet uda jej się ułożyć jakąś zgrabną teorię spiskową.

Zanim jednak zdążyła wybrać numer Roma, odezwały się gitary Iron Maiden. Chyłka spojrzała na wyświetlacz. Nieznany numer.

Odebrała, niepewna, czyj głos usłyszy po drugiej stronie. Kiedyś byłoby to nie do pomyślenia. Zawsze wiedziała, czego się spodziewać, i nikt nie potrafił jej zaskoczyć.

– Co jest? – zapytała.

– Mnie też miło cię słyszeć.

Przytępiony alkoholem umysł potrzebował chwili, by dopasować głos do osoby.

– Szczerbaty? – zapytała.

– Tak mówią do mnie koledzy z komendy, ale niech ci będzie.

– Po co do mnie dzwonisz?

– Dobre pytanie. Chyba też powinienem je sobie zadać.

– Teraz trochę na to za późno. Ale możesz odpowiedzieć.

– Chcę się spotkać.

– W jakim celu?

– Mam coś dla ciebie.

Czyżby? Joanna sięgnęła po nieotwieraną paczkę marlboro i ściągnęła celofan. Jeśli Szczerbiński naprawdę na coś trafił i dobrowolnie chciał się tym podzielić, byłaby to pierwsza taka sytuacja w całej historii relacji policji z adwokaturą.

– Gówno prawda – wymamrotała, odpalając papierosa.

– Jak chcesz.

Joanna zaśmiała się cicho.

– W tak tandetny sposób nie da się mnie podejść – oznajmiła. – A ty albo chcesz się umówić na coitus, albo ktoś kazał ci spacyfikować Chyłkę, zanim zabierze się do roboty. W jednym i drugim przypadku jesteś na przegranej pozycji, Szczerbaty.

Usłyszała, jak wypuszcza powietrze prosto do słuchawki.

– Nie trafiłaś – powiedział. – Pojawiły się nowe okoliczności.

– Jakie?

– Dowiesz się, ale nie przez telefon.

– Ach, pewnie. Przecież wszyscy jesteśmy na podsłuchu, a ty masz dla mnie ściśle tajne informacje wykradzione prosto z…

– Za godzinę w Laurze, w Józefowie. Wiesz, gdzie to jest?

– Nie.

– Na Polnej. Wbijesz sobie w nawigację. Znajdziesz.

Chyłka miała ochotę się roześmiać. Ilekroć policjanci brali się za konspirację, sprawiali wrażenie słoni w składzie porcelany. Najzwyczajniej w świecie nie byli do tego stworzeni. Zamiast wybrać ruchliwe miejsce, gdzie nikt nie zainteresowałby się spotkaniem dwójki ludzi, aspirant zdecydował się na lokal pod Warszawą, gdzie w środku tygodnia trudno było liczyć na tłumy.

– Nie wychodzi ci ta tajemniczość, Szczerbiński.

– Będę tam na ciebie czekać.

– Okej – odparła lekkim tonem.

Przez moment miała wrażenie, że policjant dopyta, czy ma zamiar się zjawić. Ten jednak wymruczał zdawkowe pożegnanie, a potem się rozłączył. Joanna rzuciła telefon na kanapę i dolała sobie tequili.

Czuła, że powoli zbliża się do PNR. Point of no return. Punktu bez powrotu. Termin znany był każdemu, ale pochodził z nomenklatury lotniczej i oznaczał miejsce, po minięciu którego samolot nie ma już odpowiedniego zapasu paliwa, by powrócić na lotnisko, z którego wystartował.

Joanna czuła, że niebawem zabraknie jej zdrowego rozsądku, by w ogóle rozważać powrót do stanu trzeźwości. Dopiła tequilę, a potem zwlekła się z kanapy. Jeśli miała spotkać się ze Szczerbatym, należało doprowadzić się do porządku. Nawet nie przez wzgląd na samego policjanta, a raczej tych, których potencjalnie może minąć w drodze do Józefowa.

Stanęła przed lustrem i spojrzała na siebie mętnym wzrokiem. Zakołysała się lekko i poczuła, jak pijacki uśmiech występuje jej na twarz. Pokręciła głową.

– Nie jest dobrze – oceniła z zadowoleniem.

Zmyła makijaż, sama nie wiedząc dlaczego. Potem przyrządziła sobie kolejnego drinka i wróciła do łazienki. Nałożyła emulsję rozświetlającą Olay, a następnie zaaplikowała podkład od Chanel – prawdopodobnie jedyną rzecz, która w jej codziennym asortymencie miała witaminy. Podobno E, F i B5, ale Chyłka niespecjalnie w to wierzyła. Na koniec sięgnęła po najlepszego przyjaciela każdej pijaczki – korektor.

Kiedy ta myśl nadeszła, spojrzała na siebie z powątpiewaniem. Przeniosła wzrok na drinka, znów na siebie i przez moment trwała w bezruchu. Potem prychnęła i jednym łykiem wychyliła szklankę.

Wróciła do salonu, otworzyła laptopa i uruchomiła jeden ze starszych odcinków Wojewódzkiego na TVN Player. Podniosła telefon.

– Szczerbaty – powiedziała, gdy aspirant odebrał. – Dzisiaj nie dam rady.

– Co takiego?

– Jutro się spotkamy. Cześć – dodała na koniec.

Potem poszła po nową butelkę.

Rewizja. Joanna Chyłka. Tom 3

Подняться наверх