Читать книгу Rewizja. Joanna Chyłka. Tom 3 - Remigiusz Mróz - Страница 8
Rozdział 1
5
ul. Saska, Saska Kępa
ОглавлениеChyłka nie odzywała się, czekając, aż klient odpowie na pytanie. Wiedziała, że niełatwo będzie z niego wydusić informacje na temat polisy, ale jego milczenie trwało stanowczo za długo.
– No – ponagliła go. – Jeśli mi pan nie powie, jak to się stało, że Rumuni tak wysoko cenili swoje życie, że ubezpieczyli je na…
– Słucham?
Joanna wzruszyła ramionami.
– Nieczęsto się zdarza, że Cyganie mają jakiekolwiek ubezpieczenie – wyjaśniła. – Co dopiero mówić o polisie na życie. To wyjątkowo podejrzane i śmierdzące, biorąc pod uwagę okoliczności, panie Tukan.
– Nazywam się Bukano.
– Jeden pies.
– I nie jestem Rumunem – dodał, jakby nie słyszał, co powiedziała.
– Nie? Zawsze sądziłam, że stamtąd się wywodzicie.
Pokręcił głową, nie patrząc na nią. Zaczerpnął tchu i dopiero teraz uświadomił sobie, że stygnie mu strogonow. Odkroił niewielki kawałek mięsa i włożył go do ust. Przeżuwał bezwiednie, zawieszając spojrzenie gdzieś w oddali.
Joanna uznała, że nie będzie go ponaglać. Jeśli to on zabił swoich bliskich, byłoby to z jej strony nieroztropne. Jeśli tego nie zrobił, miał pełne prawo być roztrzęsiony. Tak czy inaczej, poczekała cierpliwie, aż przeżuł kawałek. Potem odłożył sztućce, jakby stracił apetyt.
– To jeden ze stereotypów, które sprawiają, że tak się nas traktuje – odezwał się w końcu. – Nikt nie rozumie, skąd się wzięli Romowie.
– Nawet wy sami?
Pokręcił bezradnie głową.
– Nie. My doskonale to wiemy – powiedział. – Wywodzimy się z Indii. I jeśli ktoś o tym wie i zna trochę historię tamtego kraju, to rozumie także podział kastowy w naszej diasporze.
Chyłka mruknęła pod nosem. Nieprzesadnie interesowała ją cygańska historia, ale liczyła na to, że klient w ten sposób nieco się otworzy i w końcu przejdzie do sedna. Z jej punktu widzenia Romowie tułali się po świecie w swoich kolorowych wozach, sami nie pamiętając, skąd wyruszyło pierwsze pokolenie. Ale nigdy specjalnie się w temat nie zagłębiała.
– W dwunastym wieku Arabowie napadli na Indie – ciągnął Bukano. – Przegnali nas stamtąd i…
– Może pan to trochę streścić? Tak to dwudziestego wieku?
– W ten sposób zaczęła się nasza kultura wędrowna – dopowiedział, nieco poirytowany. – Osadzona jednak w dawnych zwyczajach kastowych. Dlatego teraz jest wiele grup Romów, różniących się od siebie bardziej, niż mogłaby pani sądzić. W Polsce są Bergitka Roma, Lowarzy, Kalderasze, Polska Roma i…
– Rozumiem – wpadła mu w słowo. – Czyli nie Rumunia.
– Do Rumunii trafiliśmy po wygnaniu z Indii. Przez czterysta lat żyliśmy tam w niewoli, ale to z całą pewnością nigdy nie był nasz kraj. Niektórzy mają takie skojarzenie, ponieważ zostaliśmy tam uwięzieni na tak długi czas. I przez to dziś żyje tam mniejszość romska w liczbie dwóch milionów.
– Fascynujące – odparła pod nosem Joanna.
– Ale nie mamy kraju – kontynuował Bukano, biorąc jeszcze kawałek strogonowa. – Prowadzimy nieustającą wędrówkę, choć jesteśmy takim samym narodem jak Polacy czy Niemcy. Mamy flagę, mamy hymn, historię…
– No nie wiem.
Robert zmierzył ją wzrokiem.
– Mam na myśli to, że jakoś się już nie tułacie – wyjaśniła Chyłka. – Budujecie te swoje pałacyki i osiadacie w miastach.
– I jak pani sądzi, dlaczego tak jest?
Wydęła usta. Jeśli dotychczas poświęcała tej kwestii minimalną uwagę, to wyłącznie zastanawiając się nad tym, jak wyeksmitować ich wszystkich do Rumunii.
– W sześćdziesiątym czwartym władze PRL wydały dekret zabraniający nam dalszej wędrówki – odezwał się Bukano. – Mieliśmy osiedlić się tam, gdzie akurat koczowaliśmy. Nasze wozy zatrzymały się wtedy na zawsze.
– Brzmi melancholijnie – burknęła. – Ale w sumie mało mnie to interesuje. Przejdziemy do konkretów?
– Tak.
– Więc skąd ta polisa?
Obserwowała uważnie wyraz jego twarzy, ale ten niewiele zdradzał. Z pewnością był w nim cień żalu. Trudno było jednak na tej podstawie powiedzieć, czy jest winny, czy nie. Raczej nie wyglądał na takiego, który mógłby zgwałcić córkę i żonę, a potem w bestialski sposób je zamordować. Jednak z jej doświadczenia wynikało, że ci niepozorni są najgorsi.
– Żeby to pani zrozumiała, muszę nakreślić szerszą perspektywę.
– To konieczne?
– Obawiam się, że tak.
Nie wypowiadał się jak Rom, właściwie nie zachowywał się jak żaden z tych, z którymi miała do czynienia. Patrzył ufnie, prosto w oczy rozmówcy, i nie traktował jej jak wroga.
– Moja żona nie była Romni – odezwał się.
– Hę?
– Romni. Kobietą romską.
– Romką.
– Nie Romką… to obraźliwe określenie – odparł cicho. – Nie wiem, dlaczego zakorzeniło się w waszym języku.
– Mniejsza z tym – ucięła Chyłka. – Była Polką?
– Tak. Poznaliśmy się piętnaście lat temu, zupełnym przypadkiem… choć właściwie może nie był to przypadek, a coś, co musiało się wydarzyć. Snułem się nocą po Marywilskiej, przy Dworcu Wileńskim. Ona czekała na nocny na przystanku, podeszło do niej jakichś dwóch, zaczęło ją zaczepiać. Normalnie ignorowałem takie sytuacje, bo co mnie obchodzi, co robią gadzie…
– Gadzie?
– Obcy. Nie-Romowie.
– W porządku. I tym razem było inaczej?
– Z jakiegoś powodu tak – powiedział Bukano. – Obrzuciłem tych troje wzrokiem, przechodząc obok. Pech chciał, że dziewczyna akurat spojrzała na mnie. Było w jej oczach coś, co kazało mi się zatrzymać i…
– I dał im pan po mordzie, a damę uratował.
Horwat już otwierał usta, by rozwinąć, ale Chyłka nie dała mu okazji.
– Jak nazywała się żona?
– Patrycja. Pochodzi… pochodziła z dobrze sytuowanej rodziny, więc może pani sobie wyobrazić, że nie mieliśmy łatwo.
– Wyobrażam sobie.
– Po tamtym spotkaniu przy Dworcu Wileńskim zaczęliśmy się widywać… z początku niezobowiązująco, ale po kilku tygodniach oboje uświadomiliśmy sobie, że szukamy każdego pretekstu, by choć przez chwilę pobyć razem. Nie było to łatwe, choć przypuszczam, że tego pani nie zrozumie.
– Rozumiem. Jej rodzina…
– Nie – zaoponował. – Pochodziła ze zwyczajnej, choć bogatej, polskiej rodziny. Nikt jej nie inwigilował dwadzieścia cztery godziny na dobę, mogła spotykać się, z kim chciała. To w moim przypadku było inaczej.
– To znaczy?
Bukano westchnął i złożył sztućce. Odsunął talerz i potarł czoło.
– Jestem dźungałe Roma.
– Czym?
– Nie czym, a kim – sprostował. – Choć teraz może już nawet w ten sposób nie można mnie określić.
– Nie rozumiem – odparła Joanna i rozmasowała czoło. Chętnie jeszcze by się czegoś napiła, ale nie chciała przesadzać przy kliencie. Tym bardziej, że nie było jeszcze południa. – Wyjaśni mi pan, o co chodzi?
Skinął głową, choć widziała, że niechętnie wracał do tego tematu.
– Zostałem wykluczony – oznajmił. – Jestem w zasadzie gadzio, nie mogę utrzymywać kontaktów ze swoją rodziną.
– Bo ożenił się pan z Polką?
– Niezupełnie… to znaczy, to tak nie działa.
– Jak więc?
Bukano spojrzał na menu, które kelner zostawił na stole. Chyłka poczuła, że oto pojawił się cień szansy, by choć zwilżyć usta kolejnym drinkiem.
– Napije się pan czegoś? – zapytała. – Dają tu dobrą tequilę sunrise. Czternaście złotych.
– Chętnie.
Przywołała kelnera, a ten szybko uwinął się z napitkiem. Kiedy wzięła łyk, poczuła, jak uczucie ciepła przyjemnie rozchodzi się po przełyku, a potem po żołądku. Odetchnęła z ulgą, jakby zrzuciła z barków ciężar całego świata.
Spojrzała na klienta. Sposób, w jaki mówił o Patrycji, kazał jej sądzić, że rzeczywiście ją kochał. A jeśli tak, to być może istniała szansa, że jest niewinny. Ale w takim razie Joanna władowałaby się w wyjątkowo parszywą sprawę. Tam, gdzie są Cyganie, nigdy nie dochodziło do niczego dobrego. Znała to z praktyki.
– Więc jak to jest z tymi małżeństwami? – zapytała.
– Możemy zawierać związki, ale nasz partner musi się scyganić.
– To znaczy?
– Może stać się manus… to znaczy człowiekiem, o ile przestrzega zasad romanipen, naszego kodeksu postępowania.
– Patrycja się nie stała?
– Nie – odpowiedział, spuszczając wzrok. – Nie mogła, ponieważ pracowała jako położna w szpitalu.
– I co w tym złego?
– Kontakt z takimi ludźmi jest zabroniony.
– Dlaczego?
– Bo towarzyszą przy nieczystym akcie narodzin – odparł ciężko Bukano. – Jeśli ktoś z nas się z nimi kontaktuje, powoduje to skalanie. Sam staje się nieczysty. Do tej grupy zaliczają się też adwokaci.
Chyłka uśmiechnęła się i napiła tequili.
– Doprawdy?
– Tak, ponieważ uczestniczycie w procesie sądzenia. A wszelkie sądy powinny odbywać się w ramach zamkniętej społeczności. Roma może sądzić tylko Rom.
– Wygodne.
– Wynikające z tradycji – skontrował, również podnosząc drinka.
Joanna odgięła się na krześle i poprawiła poły żakietu.
– Więc rodzina pana nienawidzi – zauważyła.
– Można tak to ująć.
– Grozili panu?
– Niejeden raz – odparł. – I nie tylko oni. Musi pani zrozumieć, że związek Polki z Romem nie należy do najłatwiejszych, szczególnie jeśli Polka jest naprawdę dobrze sytuowana, ma mnóstwo znajomych i wielu adoratorów. A Patrycja taka właśnie była…
Chyłka pochyliła się i ściągnęła brwi. Zaczynali przechodzić do konkretów.
– Ile było tych gróźb? – spytała.
– Przez te wszystkie lata? Sporo. Były też rzeczy wykraczające poza groźby.
– Ktoś was atakował?
– Nie raz i nie dwa. Miałem robiony most na zęby, chodziłem w gipsie, noszę do dzisiaj kilkanaście szwów… nie było łatwo, wie pani. – Jednym haustem opróżnił szklankę, a Joanna natychmiast zamówiła powtórkę.
Przypatrzyła mu się i dostrzegła wyraz głębokiego bólu na jego twarzy. Jeśli mówił prawdę, życie nieźle dało mu w kość. Szczególnie biorąc pod uwagę to, w jaki sposób zakończyło się jego małżeństwo.
– Dlatego wykupiliście polisy?
– Nie – odparł, gdy kelner postawił przed nimi kolejne tequile sunrise. – Moi teściowie je opłacali, pieniędzy mają pod dostatkiem…
– To niecodzienne rozwiązanie.
– Owszem – przyznał. – Ale wymuszone okolicznościami. Rodzina Patrycji nie chciała zgodzić się na jakąkolwiek inną formę przekazywania jej pieniędzy. Jej… czy raczej naszej córce. Tylko polisy wchodziły w grę. Została nawet wydziedziczona.
– Raczej pominięta w testamencie. Wydziedziczenie to inna instytucja, związana z pozbawieniem zachowku.
– Słucham?
– Nieistotne – odparła Chyłka. – Więc jaka była wysokość tej polisy?
– Milion złotych.
Joanna zamarła z tequilą w ręce. Nieczęsto zdarzało się, by tak wysoko ubezpieczać życie. W praktyce najczęściej zawierano umowy na kilkaset tysięcy, ale ta sytuacja być może rzeczywiście była wyjątkowa. Rodzina chciała zabezpieczyć dziecko, gdyby coś stało się z rodzicami, a jednocześnie nie zamierzała dawać im niczego wprost. Nie wzięto tylko pod uwagę, że ostatecznym beneficjentem mógł zostać także Bukano.
– W porządku – odezwała się prawniczka. – Więc ewidentnie miał pan motyw.
– Ja? Ale…
– Niech pan nie gra głupa. Widzę, że rozgarnięty z pana… Rom. Doskonale zdaje pan sobie sprawę, że prokuratura weźmie na celownik najpierw męża, a dopiero potem zacznie się rozglądać za innymi podejrzanymi.
– To… to będzie absurdalne.
– Słuszna uwaga. Powinni te słowa wyryć sobie jako motto na budynku przy Rakowieckiej – odpowiedziała Chyłka, a potem odchrząknęła, osuszyła szklankę i odstawiła ją z impetem na stół. Podniosła się i rozejrzała.
– Co pani robi?
– Wiem wszystko, co chciałam wiedzieć – oznajmiła. – A nawet o wiele więcej.
– Ale…
– Teraz pora działać.
– Tylko że…
– Potem prześlę panu upoważnienie do obrony w procesie karnym – dodała. – Właśnie zyskał pan najlepszą adwokat w mieście.
– Jednak…
– Płaci pan za obiad i tequilę. Do widzenia – dodała na odchodnym, po czym skierowała się do wyjścia.
Nie mogła stwierdzić, czy na trzeźwo zachowałaby się tak samo. Podjęła decyzję pod wpływem impulsu, choć w głębi ducha zdawała sobie sprawę z tego, że jeśli będzie reprezentować tego człowieka przed sądem cywilnym, wypadałoby także bronić go przed karnym.
Opuściła restaurację i rozejrzała się. Czas zobaczyć zwłoki, uznała.