Читать книгу Rewizja. Joanna Chyłka. Tom 3 - Remigiusz Mróz - Страница 12
Rozdział 1
9
Park Malickiego, Ochota
ОглавлениеJoanna pożegnała rozmówcę i się rozłączyła. Nie miała siły słuchać dłużej dukania Lwa Buchelta, zresztą niczego by się od niego nie dowiedziała. Jego milczenie na końcu kazało jej jednak sądzić, że wie znacznie więcej niż ona.
Prokuratura musiała mieć coś na Bukano. I kancelaria Żelazny & McVay o tym wiedziała.
Wniosek mógł być tylko jeden i sprowadzał się do sześciu liter. Kormak.
Przez moment Chyłka zastanawiała się nad umówieniem się z chudzielcem, ale ostatecznie uznała taką ewentualność za ostatnią deskę ratunku. Nie chciała stawiać go w sytuacji, w której musiałby wybierać między lojalnością wobec niej a kancelarii. Zresztą wciąż czekała, aż odezwie się McVay.
Brytyjczyk zadzwonił, gdy zrobiła kółko po parku.
– Good news, Jo – powiedział.
– Załatwiłeś mi wizytę w trupiarni?
– Tak – odparł bez emocji. – Twoim przewodnikiem po tych urokliwych włościach będzie sam profesor Skibski.
– Ojej, naprawdę?
Harry cmoknął i na chwilę zamilkł.
– Nie masz pojęcia, kim on jest, prawda? – spytał.
– Najbledszego – przyznała. – Ale przypuszczam, że to dobry specjalista. Nieznany mi zapewne z tego względu, że nie przyjmuje ochłapów i nie pracuje jako biegły.
– Mhm.
– Kiedy mogę się z nim zobaczyć?
– Czeka na ciebie już teraz.
– To się dobrze składa, bo jestem pod budynkiem.
– Jesteś na Oczki?
Joanna rozejrzała się. Od ulicy Oczki dzieliło ja całkiem sporo, ale przecież…
– Jestem pod WUM-em – powiedziała.
– W takim razie radziłbym ci się pospieszyć.
Potrząsnęła głową, uświadamiając sobie, że popełniła błąd. Oczywiście, prosektorium znajdowało się w zupełnie innym miejscu. Zaklęła w duchu, zrzucając wszystko na karb wypitego alkoholu. Ruszyła w kierunku iks piątki.
– Chyłka?
– Pomyliłam adresy.
– Kiedyś musi być ten pierwszy raz – odparł McVay. – Zygmunt zawiódł?
– Pamiętasz, jak nazywa się moja nawigacja? Powiedziałabym, że to urocze, gdybym była słodką idiotką – odrzekła. – A teraz wybacz, ale wsiadam do auta. Do usłyszenia.
– Do…
Rozłączyła się i położyła telefon obok gałki skrzyni biegów. Czym prędzej wyjechała na ulicę i popędziła w kierunku centrum. Zakład mieścił się rzut kamieniem od Dworca Centralnego – i robił diametralnie inne wrażenie niż kompleks uniwersyteckich budynków przy Żwirki i Wigury.
Ponure gmaszysko idealnie konweniowało ze swoim przeznaczeniem. Siermiężna, zapuszczona fasada sprawiała niepokojące wrażenie. Trudno było znaleźć miejsce, gdzie farba nie odchodziłaby od kolumn czy elewacji. Chyłka spojrzała na stary, stylizowany na rzymską modłę napis „ZAKŁAD MEDYCYNY SĄDOWEJ” i poczuła nieprzyjemne ciarki.
Brakowało tylko Dantego, który powiedziałby: „porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy wchodzicie”.
Joanna poprawiła poły żakietu i weszła przez otwarte na zewnątrz, masywne wrota. W środku panowały niepokojący chłód i przejmująca cisza. Naraz Chyłka poczuła dławiący, trupi zapach, w którym jednocześnie było coś słodkawego. Ślina szybko zgęstniała jej w gardle.
Była tu już kiedyś, wiedziała, czego się spodziewać. Zresztą nieraz widywała zwłoki, nie była zupełnym żółtodziobem. Może nie miała tyle doświadczenia, co koleżanki ze studiów, które wybrały karierę prokuratorską, ale śmierć nie była jej obca.
Wiedziała też, dokąd iść. Skierowała się na lewo, w kierunku białych drzwi, za którymi mieściła się sala sekcyjna.
Mimowolnie starała się brać krótkie, płytkie oddechy. Zapukała do drzwi, a potem musiała odczekać chwilę, nim się uchyliły. W progu stanął podstarzały mężczyzna. Otaksował prawniczkę wzrokiem, ale oprócz tego żaden mięsień na jego twarzy nawet nie drgnął.
– Gdzie fartuch i rękawiczki? – zapytał.
Joanna podniosła ręce i spojrzała na nie bezradnie.
– Nie znoszę lateksu – oznajmiła.
– Pani Chyłka?
– Wystarczy Chyłka – odparła pod nosem. – Przez „panią” czuję się, jakbym miała zaraz zaczynać poszukiwania męża, imienia dla dziecka, żłobka i potencjalnego przedszkola.
Rozmówca długo patrzył jej w oczy. Sprawiał wrażenie, jakby za jego plecami znajdował się inny świat. Jego własny świat, do którego nie miał zamiaru wpuszczać byle kogo. Oceniał Joannę, jakby musiał być pewien, że jest godna tego, by złożyć tam wizytę.
– Profesor Skibski – przedstawił się.
– Dziwne imię – oceniła.
– Słucham?
– Nieważne – odparła, rezygnując ze skomentowania faktu, że bufon przedstawił się tytułem naukowym. Zrobiła krok w jego kierunku, a on ustąpił jej miejsca. Najwyraźniej bóg podziemi podjął decyzję, by przepuścić ją przez Styks, pomyślała. Zaraz potem uznała, że stanowczo zbyt często nachodzą ją porównania do świata umarłych. Może było w tym coś znamiennego.
– Proszę założyć choć rękawiczki – powiedział, wskazując na bok.
Joanna przekroczyła próg i poczuła intensywny zapach zgnilizny i zepsucia. Niewielu śmiertelnikom spoza określonych kręgów dane było go czuć. Studenci medycyny i prawa zazwyczaj mieli do czynienia ze zwłokami, które ktoś wcześniej odpowiednio przygotował. Opuszczali zakłady medycyny sądowej z zapachem formaliny w nozdrzach i właśnie z nim kojarzyli całe przeżycie.
Tutaj było inaczej. Tutaj trafiały ofiary. Na tym etapie nie przygotowywano ich do pochówku ani tym bardziej nie wystawiano na widok osób trzecich. Tutaj chodziło o to, by zbadać dokładnie co zaszło.
Chyłka poczuła, że wypity alkohol podchodzi jej do gardła. Odrzucający smak przetrawionej wódki współgrał ze słodko-zjełczałym smrodem sali sekcyjnej.
Mimo to prawniczka skierowała wzrok na ciało. Dostrzegła zielonkawą narośl na skórze, tuż przy pachwinie, i wzdrygnęła się. Odwróciła spojrzenie, ale nie miała dokąd nim uciec. Podłoga sprawiała wrażenie zardzewiałej, rodem z horroru klasy B. Białe płytki na ścianach pokrywał żółtawy nalot, a kamienne stoły sekcyjne i przymocowane do nich białe umywalki same w sobie sprawiały, że miękły nogi.
Chyłka przypomniała sobie aferę sprzed kilku lat, kiedy to TOK FM dotarło do bulwersujących faktów związanych z tym miejscem. Słuchacze nazwali go „Zakładem Bezczeszczenia Zmarłych”, opisywali, jak ich bliscy leżą porozrzucani po podłogach, robili zdjęcia ciał w kontenerach…
Niewiele było rzeczy, których widoku Joanna chciałaby zapomnieć. Tamte z pewnością się do nich zaliczały.
– To starsza denatka – odezwał się Skibski, wskazując na zwłoki, od których prawniczka oderwała wzrok.
Wróciła do nich spojrzeniem. Do ciała przyczepiona była niebieskawa plakietka identyfikacyjna.
– Trudno rozpoznać – dodał profesor, jakby sama nie mogła zauważyć zmasakrowanej twarzy. – Założy pani te rękawiczki?
Bezwiednie sięgnęła po parę. Naciągnęła lateks na ręce, a potem nabrała tchu przez usta.
– Dziękuję – powiedział Skibski, podchodząc do ciała. Wskazał zmiażdżoną twarz. – Okropna sprawa.
Chyłka skinęła głową, również zbliżając się o krok. Wiedziała, że musi wziąć się w garść. Nie takie rzeczy już widywała, nie będzie źle.
Spojrzała na rozkwaszone oblicze, które ledwo przypominało człowieka. Znów poczuła, jak wódka jej się cofa.
– Uważam, że nikt nie powinien oglądać takich rzeczy – dodał profesor. – Ale skoro Harry prosi, musi to być istotne.
– Tak.
Na nic więcej nie mogła się wysilić. Cholerny alkohol. Nigdy nie miała takich problemów, a podczas studiów jako ostatnia opuszczała prosektorium.
– Jakkolwiek ta przysługa będzie go kosztować – zastrzegł Skibski.
– To już ustalicie między sobą – odparła pod nosem Joanna. – A teraz chciałabym się dowiedzieć czegoś o tych ofiarach.
Niepewnie spojrzała w bok. Dziewczynka leżała dwa stoły dalej, zwłoki były w podobnym stanie. Profesor westchnął, wskazując na wgniecenie w czaszce Patrycji Horwat.
– Bez wątpienia narzędziem zbrodni był nieostry przedmiot – powiedział. – Proszę zwrócić uwagę na krawędzie pęknięć.
Chyłka tylko na moment spojrzała we wskazane miejsce.
– Przypuszczam, że obuch miał kształt kolisty. Być może w grę wchodzi młotek z beczkowatą powierzchnią uderzeniową.
– Hm?
– Wie pani… – Oderwał wzrok od zmarłej. – Kształtem zbliżony do takich z dużym gumowym obuchem. Choć tutaj, rzecz jasna, guma nie mogła zostać zastosowana.
– W porządku – odparła Chyłka. – Ale bardziej od narzędzia zbrodni interesują mnie ślady.
Skibski wypuścił ze świstem powietrze.
– Szkoda – powiedział.
Najwyraźniej nie był do końca normalny, ale Joanna zachowała to przemyślenie dla siebie. Jak rzadko kiedy, nie miała ochoty na utarczki. Liczyła, że załatwi tę sprawę jak najszybciej i wyjdzie na zewnątrz na papierosa.
– Więc? – ponagliła rozmówcę.
– Ślady są… powiedziałbym, bardzo liche.
– To znaczy?
– Poza samymi obrażeniami nie znaleźliśmy niczego, co wskazywałoby na udział osób trzecich. Żadnych obcych wydzielin, żadnych plam po substancjach chemicznych czy biologicznych. Daktyloskopijnie niczego nie udało się ustalić, podobnie pod względem osmologicznym…
Kiedy urwał, Chyłka spojrzała niepewnie na dziecko Horwatów. Ciemne włosy dziewczynki były pozlepiane krwią i mózgowiem.
– Posoka pochodzi z ciał ofiar – dodał profesor, jakby odczytywał jej myśli. – Pobrano wymazy z pochwy, ale zabójca użył prezerwatywy. Staramy się ustalić, jakiej.
– Rozumiem – ucięła prawniczka. – W takim razie co udało się ustalić?
Skibski dotknął delikatnie dłoni denatki, jakby bał się, że ją tym urazi. Było w tym geście coś alarmującego. Dłoń była w znacznie lepszym stanie niż pozostałe części ciała. Profesor odgiął zesztywniały palec wskazujący.
– Odnaleźliśmy ślady biologiczne pod paznokciem. To ulubione miejsce, w którym się ukrywają.
Pozwolił sobie na niewyraźny uśmiech. Sprawiał kasandryczne wrażenie.
– Było też kilka włosów z cebulkami. Szczęśliwie. Bez nich nie sposób przeprowadzić badań poliformizmu jądrowego DNA.
– Są już wyniki?
Wydął usta i pokręcił głową.
– Są pewne wstępne ustalenia, ale pewność zyskamy za kilka dni.
– Co to za ustalenia?
– Wszystko wskazuje na męża. Dość jednoznacznie.
Joanna spojrzała na matkę i córkę. Jeśli zabójca rzeczywiście używał młotka z dużym obuchem, musiał zadać kilkadziesiąt ciosów. Wgłębienia widoczne były w klatkach piersiowych, kości w wielu miejscach połamano. Ich białe końcówki sprawiały, że miejscami zwłoki przypominały makabryczną aranżację psychopatycznego artysty. Najbardziej uszkodzone były jednak twarze. Sprawca musiał uderzać ofiary, aż przestały przypominać ludzi.
Czy Bukano byłby w stanie się tego dopuścić? Chyłce nie chciało się w to uwierzyć. Siedziała naprzeciw tego człowieka, patrzyła mu w oczy, rozmawiała z nim, analizowała jego zachowanie… i nic nie wskazywało na to, by był takim zwyrodnialcem.
– Jest pan pewien? – zapytała.
– Oczywiście istnieje hipotetyczna możliwość, że ostateczne badania doprowadzą do odmiennych wyników, ale powiedzmy sobie szczerze, większe prawdopodobieństwo przyświeca tym wszystkim, którzy liczą na wygraną w lotto.
Chyłka spojrzała w kierunku drzwi.
– A jednak ślady mogą pochodzić sprzed jakiegoś czasu – zauważyła. – Może żona zadrapała męża, a zabójca zachował najwyższą…
– Nie – wpadł jej w słowo Skibski. – Proszę mi wierzyć, znam się na tym.
– Żeby panu wierzyć, musiałabym usłyszeć coś, co mnie przekona.
Obszedł stół sekcyjny, oparł się na nim jedną ręką, a potem spojrzał na prawniczkę z ukosa.
– Ślady znajdowały się głęboko pod paznokciem – wyjaśnił. – To nie było przypadkowe zadrapanie. I zanim wspomni pani o ostrym stosunku, muszę uprzedzić, że to również nie pasuje do tego, co znaleźliśmy.
– Więc jest pan pewien, że to mąż zabił?
– Absolutnie pewien.
Chwilę później Joanna opuściła zakład. Wyszedłszy na Oczki, wyciągnęła papierosa, odpaliła go, a potem wypiła resztkę absoluta. Cisnęła butelkę do kosza przy chodniku i skierowała się do samochodu.
Przez moment zastanawiała się nad konfrontacją z klientem. Wolała wiedzieć, na czym stoi przed rozpoczęciem procesu. Jeśli rzeczywiście zabił Patrycję i ich córkę, kolejne dowody w końcu zaczną się mnożyć. Zawsze tak było. A ona musiała zawczasu mieć przygotowaną kontrę.
Nie miało dla niej żadnego znaczenia, czy broni człowieka winnego, czy niewinnego. Adwokaci, którzy mieli problemy z sumieniem, stanowili znikomy odsetek przedstawicieli profesji.
Chyłka ostatecznie zrezygnowała ze spotkania z Bukano. Pojechała do domu, po drodze kupując butelkę tequili. Nie było jej marki, więc wzięła pierwszą z brzegu. Z przyzwyczajenia nie spojrzała na cenę, przez co musiała ukryć zdziwienie przy kasie. Będzie trzeba zmienić nawyki, pomyślała.
Wróciła do domu, zrobiła sobie drinka, a potem usiadła na kanapie i włączyła TVN. Ostatnio nawet Wojewódzki nie poprawiał jej humoru. Wyglądał, jakby jechał na oparach. Podobnie jak ona.
Po którejś tequili sunrise odpłynęła. Obudziła się dopiero rano, na kanapie.
Przeciągnęła się, zrzuciła żakiet, a potem ruszyła do łazienki. Prysznic nie postawił jej na nogi, ale drink już tak. Efekt osłabł nieco przy papierosie, trudno jednak było sobie odmówić porannej dawki nikotyny.
Po porządnym śniadaniu narzuciła na siebie świeże ciuchy i ułożyła włosy tak, by opadały jej na policzki. Od rosnącej zażyłości z tequilą cera wyraźnie jej się pogorszyła, ale nie było to nic, czego nie można zamaskować. Włosy dodatkowo pomogą.
Wyszła z mieszkania i wpadła prosto na jedną z ostatnich osób, które chciała widzieć.
Kormak wchodził właśnie po schodach i wyszczerzył się na jej widok.
– Co za spotkanie – powiedział. – Ja wchodzę, ty wychodzisz. Przypadek? Nie sądzę.
Joanna obrzuciła go litościwym spojrzeniem.
– Zejdź mi z drogi, Kormaczysko – odparła, mijając go na schodach.
Ruszył za nią.
– Dokąd się wybierasz? – zapytał.
– Do roboty. Czego nie można powiedzieć o tobie, bo ty właściwie nigdy nie pracujesz.
– Toż to zniesławienie.
– Zniesławienie poniża w opinii publicznej.
– W takim razie pomówienie.
– Nie, Kormaczysko, to po prostu ogólnie znany fakt – powiedziała, przyspieszając. Chudzielec dotrzymywał jej kroku. Obróciła się i spojrzała na niego z powątpiewaniem. – A ty dokąd?
– Ja? Idę z tobą na parking. Do samochodu nie wsiadam, bo czuć od ciebie gorzałą.
Chyłka pociągnęła nosem.
– A od ciebie kilkoma godzinami spędzonymi przy RuneScape.
– Już w to nie gram.
Joanna uśmiechnęła się pod nosem, otwierając drzwi do garażu. Przemknęło jej przez myśl, że może sprzedać miejsce parkingowe. Zarobi na tym może dziesięć tysięcy, jeśli dobrze pójdzie. Wystarczy na spłatę części zadłużenia.
– Chciałem pogadać – odezwał się Kormak, gdy szli w kierunku auta.
– Nie chcę słuchać o tym, dlaczego Droga jest lepsza od Końca dzieciństwa Clarke’a. Wystarczyło mi tych kilka okazji, kiedy na ten temat mędziłeś.
– Nie o tym – odparł pod nosem. – Chodzi o twojego klienta.
– Och, naprawdę?
– Wiem, że rozmawiałaś z Borsukiem.
– Z Borsukiem?
– Zordon tak go nazywa.
– Inwencji nie można mu odmówić – odparła, mając nadzieję, że na tym zakończy się temat jej byłego aplikanta. – A klient jak klient. Nie widzę powodu, żeby o nim dyskutować.
– Jest winny.
Chyłka otworzyła drzwi bmw i obróciła się do szczypiora.
– A ty awansowałeś na sędziego, że wydajesz takie opinie?
– To czysta statystyka. Analitycy FBI dowiedli, że siedemdziesiąt jeden procent zamordowanych kobiet było żonami sprawców.
Joanna oparła się jedną ręką o drzwi samochodu, a drugą o biodro.
– Posłuchaj, Kormaczysko – zaczęła. – Załóżmy, że kiedyś będziesz miał żonę.
– Mhm.
– Załóżmy też, że nigdy nie podniesiesz na nią ręki, ale obok ciebie będzie mieszkał facet, który swoją tłucze codziennie.
– Wiem, do czego…
– Statystycznie rzecz biorąc, będziecie bić swoje żony co drugi dzień – dokończyła.
– Mimo wszystko, Bukano to zrobił.
– Skąd ta pewność?
– Powiedzmy, że z tego samego źródła, któremu zawsze ufałaś.
Przytrzymała przez chwilę jego wzrok, a potem wsiadła do samochodu. Zapuściła silnik i otworzyła okno.
– Mam swoją robotę, wy swoją – powiedziała. – Nie wchodźcie mi w paradę.
Zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, wdusiła pedał gazu. Iks piątka zamruczała przyjemnie, a Joanna szybko sięgnęła po pilota od bramy. Wyjechała na ulicę, krzywiąc się przed promieniami słońca. Sięgnęła po duże przeciwsłoneczne okulary od Raybana. Założyła je i skwitowała w duchu, że czas na konfrontację z zabójcą.