Читать книгу Rewizja. Joanna Chyłka. Tom 3 - Remigiusz Mróz - Страница 15

Rozdział 1
12
Mieszkanie Oryńskiego, ul. Emilii Plater

Оглавление

Czwarta pięćdziesiąt nie była najlepszą godziną, by wstawać z łóżka. Kordian ani myślał jednak o tym, by budzić się później. Już po pierwszych tygodniach pracy w Skylight zrobił mały rekonesans i dowiedział się, o której wypada przychodzić do pracy.

Godziny były normowane, od ósmej do szesnastej, ale działało to tylko w teorii. W praktyce każdy junior associate stawiał się na posterunku bladym świtem z kubkiem kawy w dłoni. Im wyżej w hierarchii służbowej, tym dłużej można było pospać, ale na tym etapie Oryński był przygotowany na to, by pogodzić się z ciągłym deficytem snu.

Zazwyczaj wychodził o osiemnastej, nieco wcześniej, niż przewidywał dobry zwyczaj. Od czasu do czasu zostawał do dwudziestej, czasem do dwudziestej pierwszej. Byli jednak tacy, którzy harowali tak dzień w dzień.

Trudno było spodziewać się czegokolwiek innego, podejmując pracę w dużej kancelarii. Zresztą prawnicy to nie jedyne osoby, które działały w taki sposób. Lekarze po studiach równie szybko zapominali, co to sen, i zaczynali kojarzyć to pojęcie raczej z drzemkami w niewielkich szpitalnych klitkach. Kordian myślał czasem o tym, że przydałoby się takie miejsce na dwudziestym pierwszym piętrze Skylight. Wielu zapewne byłoby wniebowziętych.

On nie musiał aż tak gryźć ziemi. Po sprawie Langera i Szlezyngierów miał przyzwoitą pozycję w firmie i cieszył się niejakim szacunkiem. W końcu osobiście znał Harry’ego McVaya, który pomagał mu podczas drugiego z głośnych procesów. W dodatku rozpoznawał go Artur Żelazny, co było pewnym ewenementem. Dla drugiego z imiennych partnerów szare prawnicze masy stanowiły jedynie anonimowe tło codziennej egzystencji.

Oryński zjadł na śniadanie owsiankę, przygotował sobie autorską mieszankę owocowo-orzechową do pracy, a potem wyprasował koszulę. Wieczorami nigdy nie miał na to czasu, a w weekendy… cóż, chciałby powiedzieć, że był zajęty odbijaniem sobie tygodniowej harówki, ale tak naprawdę trochę się uczył, a trochę załatwiał zaległe sprawy. Aplikacja w końcu sama się nie zrobi.

Za wynajem mieszkania przy Emilii Plater płacił niepoważne pieniądze, ale plus był taki, że w drodze do Skylight nie zdążyłby nawet wypalić papierosa. Gdyby palił. Po odejściu Chyłki kopcił jeszcze przez kilka miesięcy, ale jakiś czas temu rzucił. O ile pamiętał, piąty czy szósty raz w życiu. Nie miał wielkich nadziei co do powodzenia misji, ale właściwie nic nie stało na przeszkodzie, by spróbować.

Poranek był chłodny i Kordian ściągnął poły marynarki. Mgła unosiła się jeszcze nad Warszawą, Oryński jednak zobaczy jej pełny rozmiar dopiero z okna swojego gabinetu. Śródmieście obudziło się już do życia, rozganiając opary nocy.

Młody prawnik wjechał na dwudzieste pierwsze piętro i przeszedł przez umiarkowanie zatłoczony korytarz. Za kilka godzin będzie to najbardziej ruchliwe miejsce w okolicy, ale o tej porze można było jeszcze przedostać się do biura bez trudu.

Wszedł do pokoju socjalnego, wyjął swój kubek ze Starbucksa i zrobił sobie kawy. Potem skierował się do swojego gabinetu. Zaczął od przejrzenia pozwu, nad którym pracował od kilku dni. Wypadek komunikacyjny, brak ofiar śmiertelnych, nieskomplikowana sprawa. W dodatku klient spędził cztery dni w szpitalu, co kwalifikowało go do rekompensaty finansowej.

Kordian doszlifował pismo, raz po raz zerkając na zegarek. Chudzielec przywodzący na myśl młodego Eltona Johna przychodził później niż reszta. Wrota Jaskini McCarthyńskiej otwierały się dopiero o ósmej, chyba że akurat wypadał dzień, kiedy Kormak spał w biurze. Trudno było powiedzieć, dlaczego to robi, skoro dużą część dnia spędzał na czynnościach niezwiązanych z pracą. Człowiek ten stanowił pewną zagadkę.

Aplikant poczekał do ósmej, a potem poszedł do gabinetu przyjaciela. Wszedł do środka bez pukania i zastał szczypiora, gdy ten siadał z kubkiem kawy przy biurku.

– Nie – powitał go Kormak.

– Co „nie”? Nawet się nie odezwałem.

– Ale wiem, że czegoś ode mnie chcesz.

– Niezupełnie.

Chudzielec podwinął lewy rękaw i obrócił zegarek do prawnika.

– Inaczej nie byłoby cię tutaj o tej porze – oznajmił. – Chyba że w końcu zaakceptowałeś swoją orientację i przyznałeś przed sobą, że się za mną wybitnie stęskniłeś.

– Co?

– Nieważne – odparł Kormak, siadając za biurkiem. – O co chodzi?

Kordian zajął miejsce po drugiej stronie i obrócił do siebie książkę Cormaca McCarthy’ego o tytule Ciemność. Nie znał jej i wydawało mu się, że widzi ją w Jaskini po raz pierwszy.

– Mroczny syf – ocenił szczypior. – Kazirodztwo, ogólny debilizm ludzkości, egzystencjalna beznadzieja. Tak pokrótce mogę ci opisać treść.

– Dzięki.

– Więc dowiem się, o co chodzi?

Oryński odsunął książkę.

– Mamy problem.

– Bo nie zalegalizowali związków tej samej płci? Wybacz, ale ja…

– Daj spokój – uciął Kordian. – Mamy cholernie poważny problem.

– Jaki?

– Piotr Langer jest prokurentem Salusa.

– Wiem.

Oryński poczuł, jak unosi brwi. Mechanicznie się wyprostował.

– Wiesz? Jak to wiesz?

Kormak wzruszył ramionami i sięgnął po McCarthy’ego.

– Od kiedy? – drążył młody prawnik. – Dlaczego nic nie mówiłeś?

– Spokojnie. Dowiedziałem się wczoraj wieczorem, byłeś już po spotkaniu z Langerem.

– Ale… skąd o tym wiesz?

Chudzielec powtórzył gest. Kordian uznał, że nie powinien się dziwić. Nie był to pierwszy raz, kiedy okazywało się, że Kormak wie więcej niż szeregowi pracownicy Żelaznego & McVaya.

– Chcesz coś z tym zrobić? – bąknął szczypior.

– Niby co?

– Nie wiem. Możemy go zastraszyć, zaszantażować, porwać go albo podłożyć mu trochę gandalfa białego i zadzwonić na policję. Możemy też zakopać go gdzieś na północ od Warszawy. Są tam dobre grunty pod takie rzeczy.

– Mhm.

– Nie wyglądasz na zainteresowanego.

Oryński westchnął i sięgnął po kawę Kormaka. Ten jednak w porę zabrał kubek.

– Nic nie mogę zrobić – oznajmił aplikant. – Ale gdyby chodziło tylko o jego obecność, nie byłoby problemu.

– A o co chodzi?

– Langer chce, żebym…

– Wszystko, co zaczyna się od „Langer chce”, brzmi jak preludium apokalipsy.

– Dasz mi skończyć?

– Tak. Chciałem tylko zaznaczyć tę myśl. Wydała mi się dobra.

– Była okej – przyznał Kordian. – A Langer chce, żebym udupił Chyłkę.

Kormak zawiesił wzrok na rozmówcy i przez chwilę sprawiał wrażenie, jakby dostał obuchem. W końcu pokręcił głową.

– Co to konkretnie ma znaczyć? – zapytał.

– Że mam ją zniszczyć.

– To już moment, w którym mogę się roześmiać?

– Piotr chce, żeby odsunąć ją od sprawy. Najlepiej w taki sposób, żeby już do niej nie wróciła.

– Ty masz zniszczyć Chyłkę?

Kordian spuścił wzrok. Rzeczywiście, brzmiało to jak niezbyt dobry żart starego kabareciarza, który śmieszył kilkanaście lat temu, a w pewnym momencie przegapił powstanie YouTube’a i wejście stand-upu do Polski.

– Powodzenia – powiedział Kormak. – Będziesz jak Dolcan Ząbki w meczu przeciwko Barcelonie albo Realowi.

– Nie wiedziałem, że interesujesz się piłką.

– Nie interesuję się. Zasłyszałem gdzieś.

– Mhm – odparł pod nosem Oryński. – I nie powiedziałem, że mam zamiar cokolwiek robić w tej sprawie.

– Nie, nie powiedziałeś.

– Ale?

– Nie wspomniałem o żadnym „ale”.

– Tyle że wisi w powietrzu.

– No dobra – przyznał Kormak i zaczerpnął tchu. Położył dłonie na biurku i rozsiadł się niczym Don Vito Corleone. – Jest ale. Ale sprowadza się do tego, że robisz to, co każe kancelaria. A kancelaria zrobi to, co każe klient. Klient natomiast…

– Dobra, dobra.

– Ostatecznie zatańczysz tak, jak Langer ci zagra. Nawet jeśli będzie to marsz żałobny.

W tym wypadku należało uznać, że rzeczywiście tak będzie. W głowie rozbrzmiał mu cicho Marcia funebre z Sonaty b-moll. Przypuszczał, że nie był jedynym prawnikiem, który przeżywał takie rzeczy przed konfrontacją z Joanną.

Dopiero teraz na dobrą sprawę uświadomił sobie, że naprawdę czeka go walka z dawną patronką. Bez względu na to, co będzie działo się w postępowaniu przed sądem karnym, sprawa cywilna była już w toku. W końcu dwoje prawników stanie naprzeciw siebie na sali sądowej i Kordian nie mógł się łudzić, że Chyłka zastosuje taryfę ulgową. Z pewnością wytoczy najcięższe działa i zrobi wszystko, by wygrać.

On musiał przyjąć tę samą taktykę.

Spojrzał na Kormaka, a ten odchrząknął.

– Nie przyszedłeś tu przegadać tę sprawę, co? – zapytał chudzielec.

– Nie.

– Więc naprawdę mam szukać na nią brudów?

– Tak.

– Wiesz, że…

– Wiem, że nigdy nie grzebałeś w jej przeszłości – uciął Oryński. – Ani ty, ani nikt inny. Ale sam fakt, że tak zaciekle strzegła dostępu do swojego życia, każe sądzić, że możemy znaleźć coś przydatnego.

Przez moment obaj milczeli, nie patrząc na siebie.

– Jesteś pewien, że chcemy to zrobić? – upewnił się Kormak. – Może nie być odwrotu.

– Jestem pewny – odparł aplikant. – Ona zrobiłaby dokładnie to samo.

Podniósł się i ruszył w kierunku drzwi. Zatrzymał się przed progiem i obejrzał przez ramię.

– Znajdź mi coś – powiedział.

– W porządku.

Chudzielec silił się na lekki ton, ale bezskutecznie. Kordian zmrużył oczy i przyjrzał mu się. Było oczywiste, że nie chce działać przeciwko starej znajomej, ale prawnik dostrzegł coś jeszcze. Przez moment się zastanawiał.

– Już coś masz – zauważył.

– Absolutnie nie.

– Nie opowiadaj bzdur – odparł Oryński, wracając na poprzednie miejsce.

– Nie opowiadam. Wiesz dobrze, że podczas naszej znajomości Chyłka nie zająknęła się słowem na temat swojego życia przed tym, jak…

– Skończ pierdolić, Kormaczysko.

Szczypior zrobił wdech i mimowolnie przytrzymał powietrze w płucach. Potem wypuścił je ze świstem i zgarbił się. Poprawił niewielkie okulary, jakby szukał dobrego ułożenia, po czym ściągnął je i położył na biurku.

– Sporo pije – oznajmił.

– To akurat nic nowego.

– Nie… tym razem to naprawdę sporo.

– Czyli ile?

– Nie wiem, ale ilekroć ją odwiedzałem, była w stanie nieważko…

– Widywałeś się z nią?

Kordian poczuł się dziwnie. Był przekonany, że embargo, które nałożyła Joanna, rozciągało się na wszystkich pracowników kancelarii. Tymczasem znalazł się jeden, który miał specjalne względy. Aplikant poczuł ukłucie zazdrości, ale też zawodu. Szybko odsunął od siebie te myśli. W tej sprawie nie było miejsca na emocje.

– No? – zapytał Oryński. – Bywałeś u niej?

– Kilka razy.

– I?

– Co „i”?

– Rozmawialiście?

– Przestań zadawać imbecylne pytania – mruknął Kormak. – Oczywiście, że rozmawialiśmy.

– O czym?

– O tym, o czym konwersuje dwoje normalnych ludzi. Powinieneś kiedyś spróbować.

Kordian zmierzył go wzrokiem.

– Nie mam nastroju do żartów – powiedział.

– Widzę.

Prawnik zawahał się. Korciło go, by wypytać o szczegóły tych spotkań, a w szczególności dowiedzieć się, czy poruszali jego temat. Nie miało to jednak znaczenia dla sprawy. Poza tym Kormak zapewne powiedziałby mu, gdyby Joanna o nim wspomniała.

– Co z tym piciem? – zapytał.

– Chodzi nawalona jak messerschmitt.

– Cały czas?

Szczypior powoli skinął głową, jakby zdradzał najpilniej strzeżone szyfry, pozwalające zdobyć władzę nad światem.

– Od rana do wieczora – powiedział. – Ilekroć u niej byłem, opróżniała już którąś butelkę. A niedawno złożyłem jej wizytę rankiem… i była już mocno wstawiona.

Oryński poczuł, że zaschło mu w gardle. Sięgnął po kawę i napił się, nie zważając na pełen dezaprobaty wzrok przyjaciela.

– Jest źle, Zordon – ocenił Kormak. – Nawet bardzo źle.

– Źle dla niej, dobrze dla nas.

Chudzielec zmarszczył czoło.

– Udam, że tego nie słyszałem – powiedział.

– Udawaj, co chcesz. Ja nie mam zamiaru twierdzić, że to nieprzydatna informacja, kiedy klient wymaga od nas właśnie czegoś takiego.

– Czegoś takiego? Co konkretnie chcesz zrobić z tą wiedzą?

Dobre pytanie, uznał w duchu Kordian. Trwał przez moment w bezruchu, wbijając pusty wzrok w książkę McCarthy’ego. Jeszcze przed momentem jej tytuł przywodził na myśl nową produkcję J.J. Abramsa w świecie Star Treka. Teraz był adekwatny raczej do kierunku, w którym zmierzało jego życie.

Podniósł się bez słowa.

– Hm? – mruknął Kormak. – Co planujesz?

– Jeszcze nie jestem pewien – odparł aplikant na odchodnym, a potem wyszedł na korytarz.

Rewizja. Joanna Chyłka. Tom 3

Подняться наверх