Читать книгу Rewizja. Joanna Chyłka. Tom 3 - Remigiusz Mróz - Страница 6

Rozdział 1
3
ul. Argentyńska, Saska Kępa

Оглавление

Chyłka obudziła się w swoim łóżku, co należało uznać za sukces. Ostatnimi czasy, ku jej niewypowiedzianemu zdziwieniu, zdarzało się to coraz rzadziej. Poprzedni tydzień zakończyła przelotną znajomością z… Wiktorem? Witoldem? Walterem? Walerym?

Równie dobrze mógł to być Wirginiusz albo Wrocisław. Nie rozpoznałaby go za żadne skarby.

Zwlekła się z łóżka i rozmasowała skronie. Najwyższa pora, by zrekapitulować wszystko, co działo się zeszłego dnia. Po kolacji w Streecie pojechała do domu, po drodze zahaczając o monopolowy. Potem usiadła na kanapie z butelką tequili i włączyła sobie…

Jakiś film.

Chyba „Drive” Nicolasa Windinga Refna. Dobry, powolny i dołujący obraz, w dodatku główną rolę grał Ryan Gosling. Minus był taki, że wizualnie nieco przypominał jej Kordiana.

Ilekroć pomyślała o Zordonie, zalewała wspomnienie choćby niewielkim łykiem tequili. Tak to działało. I sprawdzało się wcale nie najgorzej.

Chyłka przeciągnęła się i ruszyła do łazienki. Uniknęła odbicia w lustrze, spuszczając wzrok. Obmyła twarz, a potem poszła po środek przeciwbólowy do kuchni. Znajdował się na blacie i miał żółtą etykietę z napisem „Don Cruzado”.

Kiedyś piła tylko sierrę z meksykańską czapką na zakrętce, ale od pewnego czasu przerzuciła się na butelkę z podobizną dona. Zaważył fakt, że na siedmiuset litrach Joanna mogła w ten sposób zaoszczędzić dwadzieścia złotych. Biorąc pod uwagę rozmiary konsumpcji, była to mała fortuna.

Napiła się, a potem sięgnęła po telefon. Ostatnio rankiem odkrywała na nim coraz więcej niespodzianek. SMS-y, których napisania nie pamiętała, połączenia, których wykonania sobie nie przypominała, a nawet dziwne, właściwie niepokojące selfie.

Wzdrygnęła się, widząc, że zrobiła sobie zdjęcie około trzeciej w nocy. Skasowała je szybko, starając się zamazać w pamięci widok samej siebie w stanie mocno wskazującym.

Nagle telefon zawibrował jej w ręce, a z głośnika ryknął gitarowy riff. Chyłka poczuła, jak impuls bólu przemknął jej tuż za oczami. Spojrzała na wyświetlacz, westchnęła, a potem przesunęła palcem po ekranie.

– No – powiedziała.

– Co „no”? – odburknął rozmówca. – Nie wiem, jak witałaś swoich szefów w Żelaznym & McVayu, ale u mnie wypada zachować odrobinę kultury.

– Odrobinę zachowałam – odparła. – W końcu odebrałam, prawda?

W słuchawce zapadła cisza. Joanna zdawała sobie sprawę, że powinna nieco podreperować relacje z obecnym szefem, ale trudno było czuć respekt przed kimś, kto władał boksem porad prawnych, a nie wielką kancelarią.

Co dopiero mówić o prawniczce, która w tym boksie siedzi.

Chyłka szybko odsunęła od siebie tę myśl.

– Co jest, szefie? – zapytała, siląc się na koncyliacyjny ton.

– Co jest? – odpowiedział przełożony. – Ty mi lepiej powiedz. Odbiło ci kompletnie?

– W jakim sensie?

– W każdym możliwym!

– Być może – przyznała pod nosem. – Ale nie bardzo wiem, o co…

– Władowałaś nas w najgłębsze bagno, jakie ta firma widziała – wpadł jej w słowo mężczyzna. – I szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie, jak nas z niego wyciągnąć. Pozwól więc, że ujmę sprawę jasno: mam nadzieję, że potrafisz pływać w gównie. I to sama, bo ja nie mam zamiaru ci w niczym pomagać. A kiedy skończysz tę sprawę, szukaj sobie nowej…

– Jaką sprawę? – zapytała.

Zanim przełożony odpowiedział, odstawiła komórkę od ucha i wyświetliła rejestr połączeń. Szef perorował w najlepsze, ale głośnik był ustawiony za cicho, by mogła go słyszeć.

Joanna przejrzała numery. Od pierwszej do trzeciej wykonała kilka telefonów. Najpierw na niezapisany numer, potem do kilku znajomych dziennikarzy. Nie wyglądało to najlepiej. I nie potrzebowała wiele, by to wszystko powiązać.

– …i wierz mi, że kiedy tylko usłyszałem, że to zrobiłaś, miałem ochotę…

– Szefie – przerwała mu. – Wzięłam sprawę tego ciawaresa?

– Że co proszę?

– Tego dziabucha.

– Na litość boską, Chyłka…

– Mam na myśli tego Roma.

– Wiem doskonale, kogo masz na myśli!

– Więc po co pan tak kluczy? – odparła pod nosem, sięgając po butelkę. – Zadałam proste pytanie.

– Które samo w sobie świadczy o twojej kondycji psychicznej – odpowiedział przełożony. – Tak, reprezentujemy pana Bukano.

– Tak się nazywa?

– Owszem – mruknął szef.

Joanna znów potarła skronie. Przez moment zastanawiała się, co w nią wstąpiło, że zadzwoniła do tego człowieka i zdecydowała się go reprezentować. Nie było żadnego dobrego powodu, dla którego miałaby to robić – a tequila niczego nie tłumaczyła.

– Lepiej, żebyś to szybko załatwiła. Nie chcę żadnych problemów.

– Jasne, jasne.

Przełożony rozłączył się bez pożegnania. Chyłka spojrzała na telefon, na butelkę, a potem powiodła wzrokiem za szklanką. Znalazła jedną w sypialni, na nocnym stoliku. Przepłukawszy ją pod bieżącą wodą, postawiła naczynie na blacie i wypełniła je po brzegi.

Nie miała dzisiaj dyżuru w Arkadii ani żadnym innym centrum handlowym. Wprawdzie nie pamiętała swojego grafiku, ale szef z pewnością zająknąłby się słowem na ten temat.

Usiadła na fotelu i włączyła NSI. Miała nadzieję, że trafi na podsumowanie wszystkich wczorajszych wydarzeń, ale w paśmie porannym rozprawiano o pomyśle na kolejne bzdurne referendum.

Ściszyła telewizor, a potem pociągnęła jeszcze łyk tequili i wybrała numer, pod który dzwoniła nocą.

– Tak? – rozległ się głęboki, męski głos. Rom nie sprawiał wrażenia, jakby był załamany.

– Joanna Chyłka, kancelaria… – zaczęła prawniczka i urwała. Odchrząknęła. – Rozmawialiśmy wczoraj.

– Tak.

Poprawiła się na fotelu, nie bardzo wiedząc, od której strony podejść do problemu. Nie miała wielkiego doświadczenia w mierzeniu się z konsekwencjami alkoholowych ciągów, do tej pory zawsze udawało jej się ich uniknąć. Tym razem jednak było inaczej.

– Chciałam tylko potwierdzić, że… wszystkie formalności zostały spełnione.

– Tak, mówiła mi już pani o tym.

– Aha.

– I tłumaczyła mi pani, że umowa pełnomocnictwa nie wymaga podpisywania czegokolwiek, że wystarczy…

– Tak, tak – przerwała mu. – Starczy forma ustna, a nawet może być dorozumiana.

Naraz Chyłkę opadły wątpliwości. Zawarła z tym człowiekiem umowę pełnomocnictwa? Jeśli miała zamiar go bronić, w grę wchodziłby stosunek obrończy – a więc powinni podpisać upoważnienie do obrony. O czym ona myślała?

– Jest pan pewien, że mowa była o pełnomocnictwie? – zapytała, ryzykując ośmieszenie się.

– Sama to pani kilkakrotnie podkreślała.

– Rozumiem.

– Coś nie tak?

– Po prostu się upewniam.

Bukano przez moment milczał.

– Upewnia się pani?

– Mniejsza z tym – odparła. – Możemy się spotkać?

– Tak, oczywiście. Będę w…

– Miałam na myśli spotkanie w tej chwili – ucięła. – Będę na pana czekać za piętnaście minut w Saskiej Gębie.

– Słucham?

– W restauracji przy Saskiej 47. Zdąży pan?

– Nie, obawiam się, że…

– To niech się pan pospieszy. Ja mam tam raptem cztery minuty na piechotę. A nie lubię długo czekać.

Rozłączyła się, zanim klient miał okazję odpowiedzieć. Odgięła się na fotelu i na chwilę zamknęła oczy. Natychmiast zakręciło jej się w głowie i musiała unieść powieki. Odczekała moment, a potem zabrała szklankę i poszła do kuchni.

Wlała nieco grenadyny, dodała do tego dwie kostki lodu, a potem zamieszała i wypiła.

Zawarcie pełnomocnictwa mogło świadczyć tylko o jednym – z jakiejś przyczyny zamierzała reprezentować tego człowieka w postępowaniu cywilnym, ale nie w karnym. Zaczęła zastanawiać się, co mogłoby ją do tego podkusić, ale w głębi duszy wiedziała, że istnieje tylko jedna możliwość.

Chciała się na kimś odegrać.

Pół godziny zajęło jej ogarnięcie się. Ruszyła niespiesznie na dół, przeszła Argentyńską, a potem skierowała się do Saskiej Gęby. Przypuszczała, że Cygan będzie potrzebował co najmniej kilkudziesięciu minut na dojazd z Ursusa, Rembertowa, Białołęki, czy gdzie tam mieszkał. Bukano czekał już jednak przy stoliku. Wstał, kiedy Joanna weszła do restauracji, a potem ukłonił się lekko.

Wyglądał tak, jak brzmiał. Trzymał się całkiem nieźle, choć w jego oczach prawniczka dostrzegła głęboki smutek.

Mniejsza z tym, skwitowała w duchu. Przyszła tu, by uzyskać odpowiedzi, a nie pocieszać tego człowieka.

– Miały ubezpieczenie na życie? – zapytała na powitanie.

Zanim zdążył odpowiedzieć, zajęła miejsce po drugiej stronie stolika i skinęła na kelnera.

– Pytała już pani o to.

– I co pan odpowiedział?

– Że owszem, moja córka i żona…

– Jaki ubezpieczyciel?

– Salus.

Joanna przez moment trwała w bezruchu. A więc to był powód, dla którego wzięła tę sprawę. Powinna się tego spodziewać.

W tej samej chwili obok niej stanął kelner.

– To co zawsze? – zapytał.

– Nie. Dziś krem z zielonego groszku z miętą. I lepiej, żeby ten groszek był organiczny, bo jestem na diecie wykluczającej wszelkie syntetyczne dodatki.

Mężczyzna spojrzał na nią z ukosa, po czym odchrząknął.

– Czyli strogonow wieprzowy?

– Tak.

Kelner skinął porozumiewawczo głową i przeniósł wzrok na Bukano.

– A dla pana?

– Jakiś cygański przysmak – wyręczyła go Chyłka. – Może niewinne dzieci albo maca?

– To chyba żydowskie…

– Nieważne – ucięła prawniczka. – Daj mu byle co. Niech będzie strogonow.

Rom nie zaprotestował, więc kelner przyjął zamówienie i czym prędzej oddalił się w stronę kuchni. Joanna spojrzała na nowego klienta spode łba i skrzyżowała ręce na stole.

– Jak pan się zwie? – zapytała.

– Bukano.

– Mam na myśli urzędowe zwanie się.

– Robert Horwat.

– Brzmi znacznie lepiej – oceniła. – Po co wam jeszcze te cygańskie imiona?

– To tradycja. Znacznie mocniej zakorzeniona niż zwyczaj przyjmowania urzędowych…

Chyłka uniosła rękę, więc rozmówca przerwał.

– Nie – powiedziała. – Jednak mnie to nie interesuje.

Zawiesiła wzrok gdzieś w oddali, Bukano rozejrzał się, nieco skonsternowany.

– Więc może przejdziemy do rzeczy? – zapytał.

Nie miała zamiaru tego robić. Dowiedziała się już właściwie wszystkiego, co na tym etapie ją interesowało. Najwyraźniej w pijackim wzburzeniu postanowiła, że rzuci rękawicę kancelarii Żelazny & McVay. Sprawa Roma nadawała się do tego wprost idealnie – firma będzie jawiła się jako obrońca oligarchicznych interesów, a ona jako apologetka uciśnionych.

Takiej okazji nie mogła przepuścić. Przynajmniej kiedy była pijana.

Pomyślała jednak, że skontaktowała się z klientem z innej przyczyny. Dzwoniąc do niego w nocy, nie mogła wiedzieć o tym, kto reprezentuje ubezpieczyciela. Dowiedziała się tego dopiero w trakcie rozmowy.

Co ją ruszyło? Empatia? Nigdy nie żywiła żadnych pozytywnych uczuć wobec Cyganów, wręcz przeciwnie. Najwyraźniej alkohol poprzestawiał jej coś w głowie.

– Słyszy mnie pani?

Zamrugała kilkakrotnie i zorientowała się, że dwa strogonowy pojawiły się na stole. Do jej dania kelner dodał drinka. Opróżniła połowę jednym łykiem, a potem popatrzyła na klienta.

– Słyszę, słyszę – odparła. – Zastanawiam się tylko, w jaki głębokim bagnie pan siedzi.

Uniósł brwi i wyprostował się.

– To znaczy pomijam fakt utraty rodziny – wyjaśniła. – Swoją drogą, kondolencje.

Skinął głową, sprawiając wrażenie, jakby zastanawiał się, czy dobrze zrobił, wybierając tę prawniczkę do reprezentowania go w sądzie.

– Ale… no wie pan – dodała, wskazując na niego ręką.

– Co takiego?

– Jest pan ciabatą.

– Słucham?

– Od razu wygląda pan na winnego.

– Na… winnego? – wydukał, odsuwając talerz. – Sugeruje pani, że…

– Ja niczego nie sugeruję – oznajmiła spokojnie. – Ale będzie to robić prokuratura, zapewniam pana. Chyba że kto inny zostawił na miejscu zbrodni swój wyraźny podpis.

Zobaczyła, jak mężczyzna stopniowo blednie. Przypuszczalnie nie zaniepokoiła go ta wizja, a raczej wzmianka o miejscu, w którym stracił żonę i córkę. Chyłka przyjrzała mu się i przekonała się, że ma szkliste oczy. Nie od płaczu – zapewne wylał już wszystkie łzy. Nie, to był typowy, wódczany błysk.

Nic dziwnego, uznała. Zresztą facet nie zaczął spotkania od zauważenia, że śmierdzi od niej alkoholem. A skoro tak, zapewne sam był wstawiony. Ona na jego miejscu nie odkładałaby butelki.

– Mniejsza z tym – odezwała się. – Ja reprezentuję pana w sprawie, która będzie się toczyć przed sądem cywilnym.

Sprawiał wrażenie zmieszanego, ale nie tracił kontroli nad myślami. Był skupiony. Może sytuacja to na nim wymusiła. Może by nie zwariować, musiał całą uwagę koncentrować na jej słowach, nie dopuszczając do siebie świadomości tego, co w istocie się zdarzyło.

– Rozumie pan? – spytała.

– Tak, tak, oczywiście… nie rozumiem tylko jednej rzeczy.

– Jakiej?

– Dlaczego jest pani pewna, że ktokolwiek złoży przeciwko mnie pozew?

Chyłka uśmiechnęła się pod nosem.

– Ponieważ doskonale znam prawników reprezentujących Salusa – odparła, a potem wbiła widelec w kawałek mięsa. – Ale najbardziej interesuje mnie to, jakim cudem cygańska rodzina miała w tej firmie wykupioną polisę na życie.

Bukano przełknął ślinę.

Rewizja. Joanna Chyłka. Tom 3

Подняться наверх