Читать книгу Rewizja. Joanna Chyłka. Tom 3 - Remigiusz Mróz - Страница 11

Rozdział 1
8
Gabinet Oryńskiego, XXI piętro Skylight

Оглавление

Wymagało to działania pod wpływem impulsu. Chwila zastanowienia skutecznie pogrzebałaby to, co miał zamiar zrobić Kordian. Kiedy tylko otrzymał z Salusa informację o tym, kim jest pełnomocnik składający pismo w imieniu Bukano, chwycił za telefon.

Wybrał numer Chyłki, ale nie przycisnął zielonej słuchawki.

Nigdy nie był dobry, jeśli chodzi o działanie pod wpływem impulsu. Odłożył telefon na miejsce, a potem podniósł się i wyszedł na korytarz. Panował tu zwyczajowy rwetes. Pracownicy przekrzykiwali się, przepychali i udawali, że nie są dla siebie istotami ludzkimi, a jedynie przeszkodami na drodze do celu.

Było w tym chaosie coś symptomatycznego. Coś, co stanowiło kwintesencję pracy w Żelaznym & McVayu.

Oryński uniknął zderzenia z kurierem, po czym skierował się do biura patrona. Zapukał, a potem odczekał, aż ten otworzy mu drzwi i wpuści go do środka.

– Jakieś wieści, kawalerze?

– Nie za dobre.

Borsuk spojrzał na niego po borsuczemu.

– Spocznij – powiedział, wskazując jeden z dwóch foteli przy oknie.

Lew Buchelt był jednym z niewielu prawników w kancelarii, którzy spotykali się z klientami w swoim gabinecie. Reszta ochoczo korzystała z sal konferencyjnych, biura zastrzegając dla siebie. Home away from home. W tym przypadku określenie było na miejscu, bowiem niektórzy spędzali tu więcej czasu niż w domu.

Na końcu korytarza oprócz toalet była także łazienka, która nieustannie cierpiała na tę samą przypadłość – nadmiar ręczników. Poupychane wszędzie, dawały pojęcie o tym, jak wielu prawników nie wraca na noc do siebie.

– Wyglądasz, jakby wydarzyła się tragedia – zauważył Lew.

Kordian zajął miejsce przy stoliku i rozpiął guzik marynarki.

– Złożono wniosek o wypłatę polisy – powiedział.

– Już?

– Salus wydał automatyczną odmowę. Jeszcze nie dotarła do klienta.

– To rzeczywiście niedobrze – mruknął Buchelt, siadając obok.

– To nie wszystko.

Stary adwokat uniósł powoli brwi.

– Pismo złożyła pełnomocniczka Bukano. Nie chce pan wiedzieć, jak się nazywa.

Inna osoba pociągnęłaby Oryńskiego za język. Borsuk jednak cierpliwie czekał, aż aplikant przekaże mu wszystkie informacje.

– Joanna Chyłka – powiedział Kordian.

– Słucham?

Naraz Buchelt zaczął sprawiać wrażenie bardziej adekwatne do swojego imienia. W jego oczach pojawiła się agresja, przesunął się na koniec fotela, jakby był gotowy do ataku.

– Musiała wiedzieć, że reprezentujemy Salusa – ciągnął Oryński. – Inaczej nie wzięłaby jego sprawy.

– Oczywiście, że wiedziała. Zna wszystkich największych klientów.

– Więc szuka zemsty.

Adwokat pokiwał głową, marszcząc czoło.

– To przedstawia pewien problem – zauważył mrukliwie i wrócił do poprzedniej pozycji, rozsiadając się wygodniej.

– Obawia się jej pan?

– W pewnym sensie.

Kordian cierpliwie czekał, aż patron wyjaśni.

– Obawiam się jej nieprzewidywalności – dodał w końcu Lew. – Z łatwością wyrządza sobie szkody, ale przy okazji może także wyrządzić je naszemu klientowi.

– Sprawa jest raczej oczywista.

– Owszem, lecz… – urwał i nie dokończył. Nie musiał. Oryński doskonale zdawał sobie sprawę z tego, ile „oczywistych” z punktu widzenia drugiej strony spraw udało się Chyłce wygrać. Była mistrzynią sądowej sofistyki i zdarzało się, że wywodziła w pole sędziów zarówno pierwszej, jak i drugiej instancji.

Ale teraz wypadła z obiegu. Od miesięcy nie była na sali sądowej i nie zanosiło się na to, by prędko miała tam wrócić. Kormak twierdził, że udziela porad prawnych w centrum handlowym, co w jej sytuacji należało uznać za sukces. Alternatywą było już chyba tylko bezpłatne edukowanie drobnych przestępców na internetowych forach prawniczych.

– Nie unikniemy więc postępowania cywilnego – zauważył Kordian.

– Niestety.

– I trzeba się z nią rozmówić. Wybadać, co planuje.

– Owszem – przyznał Buchelt i spojrzał znacząco na podopiecznego. – I to zadanie będzie należało do ciebie.

– Ale…

– Nic nie osiągnie sprawą cywilną. Należy dowiedzieć się, dlaczego zamierza wstępować na tę drogę.

Oryński potwierdził powolnym ruchem głowy i ze zgrozą pomyślał o tym, że kopiuje gesty patrona. Przełknął ślinę, patrząc w kierunku telefonu stojącego na biurku.

– Problem polega na tym, że my… – zaczął niepewnie. – Nie rozstaliśmy się w najlepszych stosunkach.

– A więc to prawda, co mówili?

– Kto mówił? I co?

– O waszej rzekomej relacji, kawalerze.

– Nie wiem, co mówiono, ale zapewniam, że nie było w tym nic niestosownego.

Może nie licząc jego podchodów. I pewnego wieczoru na molo na Mazurach. I może jeszcze tej nocy, gdy grali w bilard w białostockim hotelu na kilka dni przed ogłoszeniem wyroku w sprawie Szlezyngierów. Tak, ten ostatni element z pewnością nie był niestosowny. Ani trochę.

– Z ręką na sercu? – zapytał Lew.

– Oczywiście.

Kordian nie zawahał się przed kłamstwem. W miejscu, gdzie było ono na porządku dziennym, nie wypadało nawet myśleć o mówieniu prawdy.

– Rozumiem – odparł Buchelt. – Ale w takim razie w czym tkwi problem?

– Zbliżyliśmy się – przyznał Oryński. – Nie było w tym nic zdrożnego, ale pojawiła się więź. Przyjaźń.

– Trudno mi sobie wyobrazić, by Joanna z kimkolwiek ją nawiązała.

– A jednak tak się stało – odparł aplikant. – I kiedy wszystko zawaliło się jak domek z kart, nasze stosunki stały się… kłopotliwe. Sam pan rozumie.

– Być może.

– W każdym razie lepiej będzie, jeśli to pan nawiąże z nią kontakt.

Borsuk mruknął coś, przymykając oczy. Kordian przez moment obawiał się, że adwokat zapada w niekontrolowaną drzemkę, ale ten po chwili skinął do siebie głową i podniósł się z fotela. Zasiadł za szerokim biurkiem, wybrał numer, po czym włączył głośnik w telefonie.

Z każdym kolejnym sygnałem Oryński czuł, jak serce podchodzi mu do gardła.

Chyłka w końcu odebrała.

– Mam mało czasu – odezwała się. – Więc ktokolwiek zamierza truć mi dupę, lepiej, żeby się streszczał.

Głos miała taki jak zawsze. Nic nie wskazywało na to, by była w gorszej formie. Może Kormak przesadzał, a nieobecność na sali sądowej przez te wszystkie miesiące sprawiła, że Joanna wygłodniała? Jeśli tak, rzeczywiście mogli mieć problem.

– Lew Buchelt z tej strony – wymamrotał Borsuk.

– Ożeż…

– Słucham?

– Gorzej być nie mogło – powiedziała Chyłka. – Przepadła szansa na to, żeby szybko zakończyć tę rozmowę. Ale błagam cię, ponura kreaturo, postaraj się streszczać.

– Wolałbym, żebyś powstrzymała się od…

– No, mów. O co chodzi? Inne żółwie wygnały cię z terrarium?

– Słucham?

– Ślimaki złożyły na ciebie skargę na bezczynność?

Buchelt przesunął kilka kartek na biurku.

– W dodatku milczysz – dodała Joanna i westchnęła prosto do słuchawki. – Do roboty! Czas oznajmić rozmówczyni, w jakim ludzko pojętym celu ją niepokoisz.

– Zamierzałem to zrobić, jednak…

– Chodzi o Bukano?

Lew spojrzał na Kordiana, a ten skinął głową.

– Tak, o Roberta Horwata, który…

– Oni używają swoich imion. Te urzędowe są im narzucone.

– Rozumiem, jednak to nie…

– Nieistotne? Dla nich wręcz przeciwnie. Ale rozumiem, że dla ciebie liczy się tylko to, jak wmanewrować go w wyjątkowo ohydną sprawę?

– My…

– Jesteście bez duszy – perorowała dalej Chyłka. – Z tego zresztą powodu od was odeszłam.

– O ile mnie pamięć nie myli, zrobiłaś to dlatego, że byłaś skończona.

– Zwał, jak zwał – odparła i odchrząknęła. – Mów, czego chcesz?

Obserwując bacznie Buchelta, Kordian mógłby przysiąc, że na jego czole zaraz pojawią się krople potu. Borsuk sprawiał wrażenie głęboko zaniepokojonego, choć początek tej rozmowy był ni mniej, ni więcej jak standardowy. Przynajmniej jeśli po drugiej stronie znajdowała się Chyłka.

– Helou? – spytała śpiewnie Joanna.

– Chciałem cię przestrzec – wydusił w końcu Lew. – Wzięłaś sprawę, która cię przerośnie.

– Nieraz to słyszałam. Na razie żadnej się nie udało.

– A mimo to…

– No, może było kilka, które… powiedzmy, że spełniły moje oczekiwania. W tym pieprzony Langer. Czasem mi go brakuje, jak tak się nad tym zastanowię.

– Posłuchaj…

– Cały czas słucham, tylko ty masz problemy z przekuwaniem myśli na słowa – odparła szybko niczym pistolet maszynowy. – Masz gdzieś tam jakiegoś pomocnika pod ręką? Kogokolwiek, kto mógłby kontaktować się ze stroną przeciwną w twoim imieniu? Bo mam wrażenie, że zanim się dogadamy, ja już będę się zastanawiała nad poleceniami testamentowymi dla moich wnuków. A zapewniam cię, że mam sporo pomysłów.

– Ja…

– Ty, ty. Dawaj kogoś kompetentnego do telefonu.

Oryński słuchał tego z rosnącym niepokojem. Po pierwsze dlatego, że patron najwyraźniej wyszedł z wprawy, jeśli chodziło o przedsądowe przepychanki. Tym bardziej będzie miał problem, gdy dojdzie do rozprawy. Kordian właściwie nie powinien się dziwić, wszak Buchelt od lat przesiadywał w biurze i obsługiwał tylko wybranych klientów. Tych największych. Tych, wobec których nikt nie wytaczał pozwów, bo było to równoznaczne samobójstwu.

Drugi powód obaw Oryńskiego był jednak poważniejszy. Joanna najwyraźniej nie miała bladego pojęcia o tym, że trafił pod skrzydła Borsuka. I niewiele dzieliło ją od tego, by uzyskać tę wiedzę z autopsji.

– Po co ci ta sprawa? – burknął Lew.

– Bo chcę wam dołożyć.

– To infantylne, nawet jak na ciebie.

– Naprawdę? Komplementuj dalej.

Buchelt spojrzał bezradnie na swojego podopiecznego, a ten rozłożył ręce. Przyjął wyraz twarzy, który w jego mniemaniu powinien wystarczyć, by patron ani myślał o przekazaniu mu słuchawki.

– Nie da się z tobą dogadać, prawda? – zapytał Lew.

– Obiegowa wieść głosi, że jestem jak Charon.

– Słucham?

– Jak nie dasz obola, nic nie załatwisz – wyjaśniła. – A w twoim przypadku zapłatą za przewiezienie przez Styks będzie przedsądowa ugoda. Idziesz na to, mruku?

– Chyba raczysz…

– W takim razie nie mamy o czym gadać.

– Owszem, mamy – zaoponował nieco bardziej stanowczo Lew. – Bowiem kluczowe dla ciebie jest, by…

– Czego chcesz?

– Uzyskać odpowiedź na proste pytanie – odparł, nie dając zbić się z pantałyku. – Dlaczego wytoczyłaś sprawę cywilną? Przecież wiesz, że wszystko rozstrzygnie się w karnej.

Joanna milczała. Prawnicy z kancelarii Żelazny & McVay wymienili się spojrzeniami.

– Jesteś tam? – zapytał Buchelt.

– Nie.

– Dajże spokój!

– Wybacz, udzielił mi się twój melancholijny nastrój – oznajmiła Chyłka, a Oryński bez trudu wyobraził sobie, jak szeroko się uśmiecha. Słyszał to w jej głosie. – A sprawa cywilna jest jak najbardziej na miejscu, bo mojemu klientowi nie postawiono żadnych zarzutów. Formalnie nie jest nawet podejrzanym w sprawie. Jeśli więc traktujesz poważnie artykuł czterdziesty drugi ustęp trzeci Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, skończ pierdolić.

Przy tak postawionej sprawie Lew zamilkł. Kordian wprawdzie nie znał Konstytucji na pamięć, ale mógł z dużą dozą prawdopodobieństwa przypuszczać, że chodzi o domniemanie niewinności.

– Ma prawo do wypłaty polisy po zmarłych bliskich – dodała Joanna i przez moment się nie odzywała. – Taka sytuacja – dodała.

Oryński podniósł się z fotela i podszedł do starego adwokata. Borsuk wyglądał, jakby miał zamiar wydrążyć tunel w ziemi i się tam zakopać.

Aplikant nabrał tchu. Nie chciał uderzać z zaskoczenia, ujawniając swoją obecność, ale patron najwyraźniej potrzebował wsparcia. Zanim jednak Kordian zdążył przyjść mu z odsieczą, Chyłka dodała:

– Nic na niego nie mają. Nie licząc karnacji i spuścizny kulturowej.

Zaskoczyła go. Nigdy nie spodziewał się, że akurat ona wystąpi w obronie jakiejkolwiek mniejszości. Szczególnie romskiej. Oryński nie raz i nie dwa podczas posiedzeń w Hard Rock Cafe lub u niej w apartamencie nasłuchał się różnych uwag na temat tego, co powinno się zrobić z Cyganami. A tymczasem teraz broniła jednego.

I nie miała pojęcia o dowodach DNA. Nie wiedziała, że prokuratura za kilka dni ze stuprocentową pewnością stwierdzi, że Robert Horwat najpierw zgwałcił, a potem zamordował swoją żonę i córkę.

Rewizja. Joanna Chyłka. Tom 3

Подняться наверх