Читать книгу Deniwelacja - Remigiusz Mróz - Страница 10

CZĘŚĆ PIERWSZA
8

Оглавление

Forst zostawił samochód na niewielkim placu, który przywodził na myśl raczej wystawę przed targami motoryzacyjnymi niż parking. Oprócz starego opla astry stały tutaj dwa najnowsze modele aston martinów, czerwone lamborghini murciélago, klasyczny jaguar XJ i kilka luksusowych wersji ze stajni BMW i Audi.

Wiktor spojrzał na opla, a potem na swoje odbicie w szybie. Nie przypominał człowieka, którego przez całe życie widywał w lustrze. Zmienił wygląd najbardziej, jak to było możliwe. I efekt był zadowalający, przynajmniej jeśli chodziło o nierozpoznawanie samego siebie.

Ściął włosy niemal na zero, jego głowę pokrywała jedynie czarna szczecina. Zarost miał za to długi i gęsty. Właściwie wyglądał nie jak broda, ale jak cień, który padał na połowę jego twarzy. Maskował kilka blizn i częściowo zniekształconą kość szczękową – pamiątki po tym, co spotkało go za sprawą Bestii z Giewontu.

Wizualnie Robert Krieger miał wiele wspólnego z Wiktorem Forstem. Były komisarz żywił nadzieję, że nie tylko jego zdaniem.

Oderwał wzrok od swojego odbicia, słysząc zbliżające się z tyłu kroki. Odwrócił się i zobaczył młodego chłopaka w marynarce, o ciemnej karnacji i wydatnej muskulaturze. Ten skinął zdawkowo głową, a potem wskazał w stronę pola golfowego.

– Szef na pana czeka.

Forst poprawił jasną koszulę. Czuł się w niej nieswojo, podobnie jak w skórze Kriegera. Nie miał jednak wyjścia – gdyby ci ludzie wiedzieli, kim był w poprzednim życiu, nigdy nie dopuściliby go do człowieka, którego miał za moment poznać.

– Prowadź – rzucił do chłopaka.

Ten bez słowa ruszył przed siebie, niemal ostentacyjnie ignorując samochód, który w towarzystwie pozostałych aut sprawiał wrażenie, jakby pochodził z jakiegoś równoległego świata.

Przeszli przez niewielki ogród, otoczony z każdej strony palmami, a potem chłopak poprowadził Wiktora na rozległe, pagórkowate pole golfowe. Zdawało się ciągnąć po horyzont, cała rezydencja musiała zajmować około stu hektarów.

Przy jednym z dołków znajdujących się w niewielkim zagłębieniu terenu stał wysoki, szczupły mężczyzna. Nie miał sprzętu, w pobliżu Forst nie dostrzegł żadnego meleksa ani osoby noszącej torbę.

Prowadzący go chłopak zwolnił i stopniowo coraz bardziej zostawał z tyłu. Kiedy Wiktor podszedł do mężczyzny przy dołku, tamten znajdował się kilkanaście metrów za nim.

Forst nie miał jednak wątpliwości, że w razie czego zareagowałby tak, jakby stał tuż obok. Jeden nieroztropny ruch wystarczyłby w zupełności, by ochroniarz sięgnął po broń.

Były komisarz stanął obok gospodarza. Ten jeszcze przez moment toczył wzrokiem po horyzoncie. Dopiero potem spojrzał na Wiktora.

– Krieger – odezwał się. – Brzmi niemiecko.

– Niestety.

Mężczyzna obrócił się do niego.

– Siergiej.

Uścisnęli sobie ręce.

Gospodarz nie musiał mu się przedstawiać, Forst doskonale wiedział, z kim ma do czynienia. Mężczyzna nazywał się Siergiej Wasiljewicz Bałajew, urodził się piątego lutego tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego czwartego roku we Władykaukazie, w Osetii Północnej.

W Rosji miał żonę i dwójkę dzieci. W Hiszpanii zaś przyzwoitej wielkości przestępczą organizację, która wprawdzie trzymała się z daleka od najpoważniejszych zbrodni, ale zajmowała się właściwie wszystkim innym.

Uścisk Siergieja był pewny, mocny. Jakby sam w sobie miał uzmysłowić Forstowi, że ma do czynienia z człowiekiem, którego trzeba traktować poważnie.

Choć na dobrą sprawę kamienny wyraz twarzy Bałajewa i jego renoma w zupełności wystarczały, by rozmówcę odeszła ochota do żartów. Wiktor od miesięcy zdobywał szczątkowe informacje na temat charakteru tego człowieka. Nie udało mu się dowiedzieć wiele, ale powszechną wiedzą było to, że Siergiej nie przebiera w środkach i łatwo go urazić. A ci, którzy to zrobili, dostawali tylko tyle czasu, by powiedzieć innym, jak nieroztropne było to z ich strony.

Forst wiedział także, że Bałajew uważa się za intelektualistę, myśliciela, a może nawet współczesnego filozofa. Zupełnie nie współgrało to z jego przeszłością. Wychował się na obrzeżach Władykaukazu w skrajnej nędzy, jego rodzice najprawdopodobniej byli niepiśmienni, a on sam nigdy nie ukończył żadnej szkoły.

Wiktor popatrzył na niego tylko przelotnie, potem skierował wzrok przed siebie. Wedle jego wiedzy Bałajew był wyjątkowo drażliwy, potrafił wściec się nawet za to, że ktoś zbyt długo mu się przyglądał.

Przez chwilę trwali w milczeniu.

– Podróż z Polski przebiegła bez problemów? – spytał w końcu Siergiej.

– Najmniejszych.

– I na miejscu też wszystko w porządku?

– Tak.

Bałajew wsunął ręce do kieszeni jasnych spodni. Gdyby nie ciemniejsza karnacja i wschodnie rysy twarzy, mógłby uchodzić za włoskiego biznesmena, magnata. Raczej nie za amerykańskiego, oni nie nosili się w taki sposób. Dzięki podwiniętym rękawom jedwabnej koszuli Siergiej eksponował ekskluzywny złoty zegarek, a rozpięta na dwa guziki koszula sprawiła, że niewątpliwie drogi łańcuch był dobrze widoczny.

– Cenię sobie małomównych ludzi – odezwał się.

– Cieszę się.

– Może dlatego, że sam do nich nie należę.

Forst skinął głową z obojętnością.

– Ale będzie jeszcze czas, żebyś milczał – dodał Bałajew. – W tej chwili chcę od ciebie usłyszeć nieco więcej.

– Czyli?

– Odpowiedź na pytanie.

Wiktor był na to przygotowany. Starając się trafić na trop tego człowieka, dowiedział się, że Siergiej wiele uzależnia od swoich kaprysów – także ostateczne przyjęcie w szeregi jego organizacji.

Jedną z takich fanaberii było zadawanie egzystencjalnych pytań lub intelektualnych zagadek. Forst próbował dowiedzieć się, czy się powtarzają i jakiej odpowiedzi Bałajew może oczekiwać, ale bezskutecznie.

Wiedział, że jakieś pytanie padnie. Wiedział, że będzie od niego wiele zależało. Nie miał jednak pojęcia, jak będzie brzmiało.

Aż do teraz.

– Co sprawia, że wstajesz rano z łóżka?

Forst przełknął ślinę. Co to za pytanie?

Spojrzał na Siergieja i dał po sobie poznać lekkie zdziwienie. Ostatnim, czego potrzebował, byłoby pokazanie rozmówcy, że był przygotowany na takie odpytywanie.

– Słucham? – odparł.

– To proste pytanie. Otwierasz rano oczy, wstajesz z łóżka. Jaki jest powód? Czym się kierujesz?

Wiktor gorączkowo poszukiwał odpowiedzi. Dobrej odpowiedzi. Na myśl przychodziły mu same banały, a zdawał sobie sprawę, że musi choć trochę zaimponować rozmówcy. A jeśli nawet nie, to chociaż udzielić względnie zgrabnej odpowiedzi.

Ale jakiej mógł oczekiwać od niego Siergiej?

Biorąc pod uwagę intelektualistyczne zapędy Rosjanina, Forst powinien zaoferować przemyślną, opartą na klasycznych poglądach filozoficznych odpowiedź. Powinna być konkretna, specyficzna.

Tyle że pytanie było zbyt ogólne, by taką znaleźć.

Forst miał wrażenie, że słońce zaczęło mocniej piec. Poczuł się jak na rozmowie kwalifikacyjnej, podczas której rekruter rzucił tak sztampowe pytanie, że nie sposób było wymyślić na nie dobrej odpowiedzi.

Przemknęło mu przez myśl, żeby po prostu powiedzieć prawdę. Wstawał, bo nie miał innego wyjścia. Nic nie motywowało go, by popychać życie do przodu. Budził się, a potem robił to, co nakazywała mu rutyna.

Przynajmniej do czasu, aż zaczął szukać Siergieja Wasiljewicza Bałajewa.

Ale tego nie mógł mu zdradzić.

– Nu? – ponaglił go Rosjanin. – Co sprawia, że codziennie rano wstajesz?

Forst podjął decyzję. Zaryzykuje.

– Pełny pęcherz – odparł.

– Co?

– Fakt, że muszę się…

Wiktor urwał, kiedy rozmówca zaśmiał się w głos. Odetchnął w duchu, uznając, że najwyraźniej robienie z siebie wybitnego intelektualisty nie wadzi w docenieniu prostego, męskiego żartu.

Kamienna maska znikła. Wraz z nią z oczu Siergieja wyparowała srogość i podejrzliwość. Poklepał Forsta po plecach, jakby był starym dobrym znajomym.

– Słusznie, Krieger – powiedział. – Z tym nie da się polemizować.

Wiktor potwierdził ruchem głowy. Nie odpowiedział uśmiechem, nie miał zamiaru spoufalać się z człowiekiem, dla którego będzie pracować. Nie chciał uchodzić za jednego z lizusów, których w organizacji Bałajewa z pewnością było na pęczki.

Planował zajmować się poważnymi rzeczami. A żeby to robić, musiał jawić się jako poważny człowiek.

– Zadawałem to pytanie wielu osobom – dodał Siergiej. – Nikt nie udzielił mi tak rudymentarnej odpowiedzi.

– Mhm.

– Świadczy to o tym, że albo jesteś wyjątkowo głupi, albo wyjątkowo rozgarnięty.

Forst milczał.

– Jak sądzisz, która wersja jest słuszna?

Znów pytanie sprawdzające? Czy może po prostu próba nawiązania rozmowy? Na dobrą sprawę Wiktor dopiero teraz uświadomił sobie, jak trudnego zadania się podjął. Będzie musiał uważać nie tylko na każdy swój krok, ale także każde słowo i gest.

Owszem, ci ludzie nie trudnili się zabójstwami na zlecenie, nie porywali bogaczy i nie żądali okupów. W swojej działalności trzymali się z dala od niebezpiecznych sfer. Nie oznaczało to jednak, że nie mieli na sumieniu całego korowodu ofiar.

Forstowi nie udało się nawet oszacować, ilu ludziom Siergiej kazał odebrać życie. Jedno było jednak pewne – nie miał żadnych zahamowań przed tym, by swoich przeciwników po cichu usuwać.

Wiktor przypuszczał, że Rosjanin nieprzypadkowo zajął się inwestycjami na rynku nieruchomości. Wielkie place budowy i fundamenty monumentalnych osiedli były idealnymi lokalizacjami do ukrycia ciał.

Otarł pot z czoła. Nie miał zamiaru pozwolić na to, by jedno z takich miejsc stało się dla niego cmentarzem.

– Nie mnie to oceniać – odparł. – Ale jeśli miałbym wybierać, wolę być mądrym głupcem niż głupim mędrcem.

Bałajew uniósł brwi.

Potem znów poklepał Forsta po plecach i wskazał przed siebie. Ruszyli powoli w kierunku kępy krzewów w oddali, za którą w górę pięło się kilkanaście palm. Po chwili Wiktor dostrzegł zaparkowany tuż obok meleks.

A przed nim leżącego na ziemi mężczyznę. Dwóch innych siedziało w pojeździe.

Kiedy Wiktor i Siergiej do nich podeszli, jeden z nich sięgnął do torby, po czym podał Bałajewowi kij golfowy.

– Wilson Staff FG Tour – powiedział Rosjanin. – Najlepszy wedge, jakim grałem. Idealny do wybijania z trudnych miejsc.

Wiktor popatrzył na główkę, a potem przeniósł wzrok na mężczyznę leżącego przy pojeździe.

– Ponadto świetnie podkręca – dodał Siergiej, obracając kij w dłoni. Następnie spojrzał w to samo miejsce co Forst. – Ale dla niego to nie ma znaczenia. Musi martwić się jedynie tym, kto i jaki zamach weźmie.

Twarz nieznajomego była zalana krwią do tego stopnia, że Wiktor nie mógł dojrzeć bieli w jego oczach. Dyszał ciężko, chrapliwie, jakby miał za moment pożegnać się z tym światem. Być może rzeczywiście tak było.

Bałajew jeszcze przez chwilę ważył wilsona w dłoni.

– To Polak – oznajmił.

Forst skinął głową z obojętnością. Był przygotowany na to, że spotka tutaj wielu rodaków. W szeregach organizacji Siergieja było ich może nawet więcej niż samych Rosjan.

Początkowo obawiał się, że może zostać rozpoznany. Pojawiał się wszakże w telewizji, przez pewien czas nawet w głównych, wieczornych wydaniach wiadomości. Raz czy dwa drukowano jego zdjęcia także na pierwszych stronach dzienników.

Gęsta broda i ogolona na łyso głowa powinny jednak zrobić swoje. Zresztą nie ludzka pamięć martwiła go najbardziej. Znacznie bardziej niebezpieczne było trafienie na celownik służb i porównanie w bazie gromadzącej dane biometryczne.

Przynajmniej tak sądził do pewnego czasu. Potem zaczął rozeznawać się w temacie i odkrył, że algorytmy porównawcze sprowadzają się w dużej mierze do analizowania symetrii twarzy, nasady nosa oraz owalu głowy. Wszystkie te trzy elementy różniły jego nowe wcielenie, Roberta Kriegera, od Wiktora Forsta. Po raz pierwszy były komisarz był wdzięczny losowi za to, co go spotkało w przeszłości.

Gdyby Siergiej lub ktokolwiek z jego świty dowiedział się, kim w rzeczywistości jest nowo zatrudniony członek organizacji, z pewnością Forst szybko skończyłby tak, jak nieznajomy mężczyzna leżący przy meleksie.

– Nie masz nic przeciwko? – odezwał się Bałajew.

– Przeciwko czemu?

– Że moi ludzie skatowali twojego rodaka?

– Nie.

Rosjanin przyjrzał mu się uważnie.

– Może to nazwisko jednak mówi o tobie więcej, niż sądziłem?

Forst zmarszczył lekko czoło.

– Może jednak płynie w tobie niemiecka krew?

– Nic mi o tym nie wiadomo.

Siergiej przez moment się zastanawiał, po czym skwitował swoje myśli wzruszeniem ramion.

– Ślady przeszłych pokoleń się zacierają – oznajmił. – Krew się miesza, a im dalej w przeszłość, tym mikstura staje się bardziej jednolita. Rzekomo wszyscy pochodzimy od tego samego ludu indoeuropejskiego.

– Rzekomo tak.

– Rzekomo? Masz inne pojęcie o etnogenezie Słowian?

– Nie.

– Szkoda – odparł cicho Bałajew, wciąż obracając kij. – Lubię podyskutować na ten temat, szczególnie że co rusz pojawiają się nowe teorie.

Rosjanin zbliżył się do ledwo zipiącego człowieka. Stanął nad nim, przekrzywił głowę, a potem przytknął końcówkę kija do skroni mężczyzny. Naparł na niego lekko.

– Ty nie masz żadnej teorii? – spytał.

– Nie – odparł Forst.

Bałajew obejrzał się przez ramię.

– To rozczarowujące – oświadczył. – Pochodzenie jest niezwykle istotne, nie uważasz?

– Niewykluczone.

– Szczególnie kiedy może prowadzić do ciekawych wniosków.

Wiktor pokiwał głową, uznając, że najlepiej będzie, jeśli nie wda się w dyskusję. Nie czuł się dobrze na terytorium mętnych rozważań, na które starał się wprowadzić go Siergiej. Wiedział, że jedno złe słowo, przywołanie niewłaściwej opinii lub uznanie za prawdę czegoś, co ruski boss traktował jako bzdurę, może okazać się niebezpieczne.

Forst zdał sobie sprawę, że jego egzystencja będzie jak wydmuszka. I to nie tylko jeśli chodziło o fikcyjną tożsamość. Jego przeżycie stanie się tak delikatną kwestią, że będzie mogło pęknąć przy najmniejszym zawirowaniu.

Jakby na potwierdzenie tej myśli Siergiej uniósł kij, po czym z impetem opuścił go na brzuch ofiary. Mężczyzna jęknął cicho. Był umęczony do tego stopnia, że nie miał już siły skomleć.

Wiktor doskonale pamiętał, jak to jest.

– Nie wiesz, o jakich wnioskach mówię – zauważył Bałajew.

Forst popatrzył na niego pytająco.

– Kiedy wspominam o tym, jak istotne jest pochodzenie – dodał Rosjanin.

Najwyraźniej testowanie go jeszcze się nie zakończyło. Wiktor wziął dwukrotne poklepanie po plecach za sygnał, że został zaakceptowany, ale widocznie się pomylił.

Potarł szczecinę na głowie.

– Nie, nie wiem – przyznał. – Wolę skupiać się na przyszłości, bo życie toczy się naprzód, nie do tyłu.

– Tyle że nie potoczy się, jeśli nie wiesz, skąd wyruszyło.

Wiktor dopiero teraz uświadomił sobie, że to nie jest zwyczajna gadanina. Siergiej dążył do czegoś konkretnego.

A w jego głosie po raz pierwszy zabrzmiał niewypowiedziany zarzut.

– Ja wiem, gdzie twoje zaczęło swój bieg – dodał Rosjanin. – Komisarzu Forst.

Zanim Wiktor się zorientował, zobaczył główkę wilsona przed oczami.

Deniwelacja

Подняться наверх