Читать книгу Deniwelacja - Remigiusz Mróz - Страница 7

CZĘŚĆ PIERWSZA
5

Оглавление

Osica nie czuł się dobrze w swoim nowym gabinecie. Miał wrażenie, jakby był intruzem, w jakiś sposób odpowiedzialnym za to, że za biurkiem komendanta rejonowego nie siedzi już ten sam człowiek, co jeszcze kilka dni temu.

Prawda była jednak taka, że Edmund nie miał z tym nic wspólnego. Jego poprzednik odszedł na emeryturę, dosłużywszy się słusznego stażu i stopnia. Tudzież emerytury. Corocznie państwo przeznaczało na ich wypłaty piętnaście miliardów złotych. Krowa była dojna, wystarczyło wysłużyć odpowiednio wiele lat.

Osica przypuszczał, że sam nie zabawi za tym biurkiem długo. Poczeka jeszcze rok, może dwa, a potem zajmie się czymś innym. Nic nie stało na przeszkodzie, by policyjny emeryt podejmował inną pracę. A w jego przypadku była to konieczność. Inaczej z pewnością by sfiksował.

Choć właściwie mogło się to zdarzyć znacznie wcześniej.

Inspektor potarł nerwowo czoło, słysząc pukanie do drzwi. Zdawał sobie sprawę, że czeka go nie tylko niełatwa rozmowa, ale także długie, żmudne śledztwo, które będzie musiał osobiście nadzorować. Minister spraw wewnętrznych dał mu to dziś wyraźnie do zrozumienia.

– Wejść – rzucił.

Dominika Wadryś-Hansen powoli otworzyła drzwi, a potem posłała mu ciepły, jakkolwiek zdawkowy uśmiech. Właściwie nie spodziewał się innej reakcji. Podobnie jak nie sądził, że przyprowadzi ze sobą Gerca.

Uścisnęli sobie ręce, a potem dwoje prokuratorów usiadło przed biurkiem.

– Znów tandem? – zapytał Osica, patrząc to na jedno, to na drugie. – Nie lepiej podzielić się obowiązkami? Jedno bierze dziewczyny spod Giewontu, drugie tę z placu budowy? – To jedna sprawa – zauważył Gerc.

– Tak? Skąd ta pewność?

– Z oparów śmierci, które unoszą się nad tym pieprzonym miastem gęściej niż smog.

Edmund niemal zakrztusił się własną śliną. Spojrzał z niedowierzaniem na prokuratora, a potem przeniósł wzrok na Dominikę. Wyglądała, jakby nie słyszała komentarza swojego towarzysza. Ani nie wychwyciła w jego głosie niezdrowego podniecenia.

– Nie ustalono żadnego związku – zaoponował Osica. – Ofiary na szlaku nie mają zresztą żadnych śladów świadczących o zabójstwie.

– Ta znaleziona przy Orkana ma? – spytała Wadryś-Hansen.

– Tak. Uderzenie tępym narzędziem w tył głowy.

– Jakieś konkrety? – mruknął Aleksander. – Szczegóły?

– Szczegółów jest aż nadto.

– To znaczy?

– Na miejscu przestępstwa znaleźliśmy kilkanaście przedmiotów, które mogły zostać użyte do zadania śmiertelnego ciosu – odparł ciężko Edmund. – Oprócz tego to jeden wielki śmietnik.

Dominika powiodła wzrokiem wokół, jakby szukała swoich sentencji łacińskich na ścianach. Właściwie jakby szukała czegokolwiek. Pokój był niemal pusty, Osica nie zdążył go jeszcze zagospodarować.

– Przepytaliście robotników? – zapytała. – Może to oni zostawili śmieci?

Edmund pokręcił głową.

– Nawet się co do tego nie łudzimy – oznajmił. – Ktoś podłożył cały ten syf.

– Mimo wszystko…

– Tak, tak – uciął Osica i machnął ręką. – Przepytaliśmy, kogo trzeba. Twierdzą, że nie znosili tych rzeczy na budowę, a ja jestem gotów im uwierzyć.

– Bo? – bąknął Gerc.

– Bo znaleźliśmy od cholery zgniłych jabłek, bananów i innych owoców, które nie dość, że stworzyły swoją własną florę bakteryjną, to jeszcze zatarły wszystkie ślady osmologiczne.

– I?

– Robotników nie podejrzewam o grupowe przynoszenie owoców do pracy – odbąknął inspektor. – Chyba że wyciąg z szyszek chmielu możemy pod to podciągnąć.

Dominika przyjęła poprawny uśmiech wyłącznie z sympatii. Osicy przemknęło przez głowę, że jest to jedyna osoba w prokuraturze, która odnosi się do niego z życzliwością.

Poznali się całkiem nieźle podczas sprawy Forsta i Bestii. Początkowo się ze sobą ścierali, ale ostatecznie oboje znaleźli się po dobrej stronie. Mimo że przez ostatni rok właściwie się nie kontaktowali, Edmund odniósł wrażenie, że nadal istnieje między nimi nić wzajemnej serdeczności.

Był zadowolony, że to właśnie ją przydzielono do sprawy. Nie mógł powiedzieć tego samego o Gercu.

– Więc co? – rzucił Aleksander. – Ktoś celowo doprowadził do kontaminacji miejsca zdarzenia?

Osica westchnął, a potem sięgnął do samotnej teczki leżącej na biurku. Otworzywszy ją, rozdzielił kopie fotografii między prokuratorów.

– Spójrzcie sami – powiedział, stukając palcem w jedno ze zdjęć przed Dominiką. – Makro jest całkiem niezłe.

Podnieśli na niego wzrok.

– Tak przynajmniej powiedział fotograf – dodał Osica, wzruszając ramionami. – Mnie interesuje tylko to, że na tych zbliżeniach widać, ile tam jest petów, włosów, zużytych chusteczek, papierowych ręczników, a nawet… – Urwał i pokręcił głową. – Zobaczcie sami.

Przez moment przeglądali zdjęcia w milczeniu. Edmund nie miał wątpliwości, że ostatecznie dotrą do takiego samego wniosku jak on. Ta scena została zainscenizowana.

Gerc prychnął, a potem zamknął teczkę.

– Co to ma być? – zapytał. – Wygląda, jakby ktoś splunął nam prosto między oczy.

– Ten jeden raz się z panem zgodzę – odparł Osica.

– I to nie żadną zwyczajną plwociną – ciągnął prokurator. – Ale odcharkniętą z samego dna płuc.

Wyobraźnia Edmunda mimowolnie zadziałała. Wzdrygnął się.

– Mniejsza z porównaniami – powiedział. – Nie ulega wątpliwości, że ktoś zna się na rzeczy. Cały ten bajzel nie znalazł się tam przypadkowo.

Wadryś-Hansen mruknęła w zamyśleniu. Wyglądało na to, że ma zamiar coś powiedzieć, ale gdy dwaj mężczyźni skupili na niej wzrok, tylko pokręciła głową.

Edmund odczekał chwilę. Kiedy prokurator dotarła do ostatniego zdjęcia, a potem zamknęła teczkę, nabrał głęboko tchu.

– Mimo tego całego bogactwa nie znaleźliśmy tam niczego, co łączyłoby to zabójstwo z ciałami spod Giewontu – dodał, po czym przeniósł wzrok na Gerca. – A więc pańska teza o…

– Trzeba być wyjątkowym idiotą, żeby nie łączyć jednego z drugim.

– Idiotą lub śledczym postępującym zgodnie ze sztuką.

– To synonimy – odparował Aleksander. – Dobry śledczy wychodzi poza schemat.

– A jeszcze lepszy się go trzyma.

Dominika znacząco odchrząknęła, ale Gerc nie miał zamiaru odpuszczać.

– To nie przypadek, że w jednym momencie odkryliście truchła na zboczu i na placu budowy.

– Te, jak pan mówi, truchła leżały nieopodal szlaku przez całą zimę. Ofiara w Zakopanem została zabita dziś nad ranem.

– Tak czy inaczej to nieprzypadkowe.

Osica popatrzył błagalnie na Dominikę, ale nie znalazł w jej oczach gotowości do wsparcia go. Niedobrze. Jeśli prokuratura na tym etapie gotowa była przyjąć, że to jedna sprawa, zapewne biuro prasowe już przygotowywało treść oświadczenia na konferencję prasową. Jeszcze dziś w świat pójdzie informacja, że w Zakopanem grasuje seryjny zabójca.

Rok spokoju. Tylko na tyle było stać to miasto.

– To zbyt pochopne – odezwał się. – I właściwie także zastanawiające.

– Zastanawiająca jest pańska rezerwa – odparł Gerc. – Naprawdę chce pan się łudzić, że jedno nie ma związku z drugim?

– Dopóki nie zobaczę dowodu potwierdzającego, że…

Osica urwał, nagle zdając sobie sprawę, dlaczego prokuratura przyjęła taką wersję. To nie był kaprys ani pochopna decyzja. Od rana w Krakowie musiano rozważać, co w istocie się wydarzyło.

Nie, nie w Krakowie. W Warszawie.

I kiedy tylko do ministra dotarły pierwsze informacje z Zakopanego, klamka zapadła.

– Chodzi o Forsta, tak? – zapytał Edmund. – Wasza robocza hipoteza jest taka, że to on za to odpowiada?

Prokuratorzy nie odpowiedzieli, a Osica zaśmiał się pod nosem.

– Niewiarygodne – skwitował. – Po tym wszystkim, co ten człowiek zrobił, nadal bierzecie go za głównego podejrzanego, kiedy tylko…

– Jego koszula i czapka były przy zwłokach – przerwał mu Aleks.

– Tak, wiem. Byłem tam, do cholery.

– Więc rozumie pan, że to podejrzane.

– Równie podejrzane jak to, że Księżyc kręci się wokół Ziemi. Bo przecież ktoś może nim sterować, prawda? – odpowiedział Osica. – To zbliżony rodzaj absurdu.

Oskarżyciele po raz kolejny zamilkli. Komendant pomyślał, że po Gercu właściwie powinien spodziewać się takich pomysłów. Mając na uwadze jego zatargi z Wiktorem, być może należało nawet oczekiwać gorszych.

Ale Wadryś-Hansen? Ona powinna być głosem rozsądku.

Na moment zawiesił na niej wzrok, jakby w ten sposób mógł sprawić, że prokurator stanie po jego stronie. Nie doczekawszy się żadnej reakcji, Edmund przeniósł spojrzenie na Gerca.

– Co chorego pan sobie wykoncypował? – zapytał. – Że Forst stał się osobą, którą kiedyś ścigał? Że przetrzymywał te kobiety w swojej piwnicy, zabił je, a potem przeniósł ciała w góry i ułożył jedno obok drugiego pod Giewontem?

Aleksander spojrzał na niego z wyraźnym politowaniem.

– Mówiłem już, że po Forście można spodziewać się wszystkiego. Jego psychika…

– Gówno pan wiesz o jego psychice.

– Na szczęście. Jak każdemu normalnemu człowiekowi trudno mi wniknąć w głowę psychopaty. Pan jednak najwyraźniej nie ma z tym problemów.

Osica wstał i oparł się o biurko. Zanim jednak zdążył powiedzieć o kilka słów za dużo, poderwała się także Dominika. Uniosła otwarte dłonie i właściwie tyle wystarczyło, by Edmund się zmitygował.

Niemądrze było robić sobie wrogów w prokuraturze okręgowej. Szczególnie jeśli już wcześniej miało się na pieńku z niektórymi oskarżycielami.

– Spokojnie, panowie – odezwała się Wadryś-Hansen. – Minister chce, żebyśmy działali razem, więc…

– Razem?

– Zostanie powołana grupa śledcza.

– Świetnie – odburknął Edmund. – Będziemy spędzać długie godziny na dyskusjach, zamiast działać.

Gerc podniósł się i posłał komendantowi zdawkowy uśmiech.

– Nikt nie ma zamiaru dyskutować – powiedział. – I pan również nie powinien.

– To będzie trudne, bo mam nawyk dyskutowania, ilekroć słyszę brednie.

– Panie inspektorze… – zaapelowała Dominika.

Błagalny ton głosu współgrał z niewypowiedzianą prośbą o wyrozumiałość, którą dostrzegł w jej oczach. Przez moment cała trójka stała w milczeniu, jakby nie było do końca przesądzone, co zaraz się wydarzy.

Osica podjął już jednak decyzję. Wyszedł z założenia, że najlepiej będzie przynajmniej przez jakiś czas tańczyć tak, jak mu grali. Nawet jeśli melodia przywodziła na myśl bolesną kakofonię dźwięków.

– Bierzmy się do roboty – rzucił w końcu. – Im szybciej zaczniemy, tym prędzej odrzucimy tę kretyńską tezę na temat Forsta.

Prokuratorzy najwyraźniej również nie mieli zamiaru tracić czasu. Chwilę później we troje siedzieli już w służbowym volkswagenie Gerca. Czarna limuzyna robiła imponujące wrażenie, przynajmniej biorąc pod uwagę to, jak prezentowało się stare mondeo Osicy.

Edmund doskonale wiedział, od czego zaczną.

– Ma pan klucze? – odezwał się Aleksander.

– Do szczęścia? Nie. Ale podobno Duńczycy je mają. Nazywają je hygge.

Wymówił to jako „huuge”, nie do końca pewien, czy dobrze. Poniewczasie uświadomił sobie, że biorąc pod uwagę przeszłość Wadryś-Hansen, uwaga była nie na miejscu. Kiedy jednak spojrzał na prokurator, przekonał się, że ta zupełnie ją zignorowała.

– Do mieszkania Forsta – rzucił Gerc.

– Mhm.

– To pomruk potwierdzający czy zwykły wyraz pana zgryzoty?

Edmund uznał, że w tym wypadku milczenie będzie wystarczającą odpowiedzią. Poprowadził Aleksandra do swojego domu, a potem na moment zostawił prokuratorów samych. Wszedł do środka i odsunął jedną z szuflad w przedpokoju. Zważył w dłoni klucze do mieszkania Forsta.

Były podkomendny zostawił mu je, zanim wsiadł do pociągu Intercity do Szczecina. Zaznaczył, że Edmund właściwie nie ma po co zaglądać do mieszkania przy Piaseckiego. Forst nie miał żadnych zwierząt, próżno było szukać u niego choćby pojedynczej rośliny, którą trzeba by podlać.

Osica nie wchodził tam od roku. I mimo że jeszcze przed momentem był przekonany, że wizyta w mieszkaniu to najlepsze, co może zrobić, by jak najszybciej oczyścić Wiktora, teraz opadły go wątpliwości.

Odsunął je na bok, uznawszy, że są irracjonalne. Forsta nie było w Zakopanem od dwunastu miesięcy. Mieszkanie stało puste.

Powtarzał to sobie aż do momentu, gdy otworzył drzwi.

Potem nie było już sensu dalej się okłamywać.

Wszystkie meble z dużego pokoju ktoś przemieścił na korytarz, a samo puste pomieszczenie okleił zapisanymi żółtymi karteczkami. Takimi samymi, jakie Forst zostawiał na swoim biurku w komendzie, gdy prowadził śledztwo.

Deniwelacja

Подняться наверх