Читать книгу Deniwelacja - Remigiusz Mróz - Страница 11

CZĘŚĆ PIERWSZA
9

Оглавление

Mina Osicy właściwie mówiła wszystko, a jednocześnie nie mówiła nic. Wadryś-Hansen starała się ponaglić inspektora, ale ten najwyraźniej czerpał satysfakcję z odwlekania wyjaśnień.

– Powie mi pan, w czym rzecz?

– W tym, że to dziewięć cyfr. Numer telefonu.

– Przypuszczalnie – przyznała. – Ale wie pan, ile kombinacji jest możliwych przy trzech zamazanych?

– To zależy.

– Wszystko zależy, ale…

– Proszę spojrzeć – wpadł jej w słowo, podsuwając kartki.

Jeszcze raz przesunęła wzrokiem po liczbach. 4. 37821. Nawet jeśli był to numer czyjejś komórki, możliwości było zbyt wiele, by łudzić się, że uda im się dotrzeć do czegokolwiek konkretnego. A mimo to Edmund sprawiał wrażenie, jakby trafił na żyłę złota.

– Nie rozumie pani?

– Nie. Ale pan najwyraźniej tak.

Pokiwał ochoczo głową.

– Czwórkę na początku ma tylko jeden operator.

– I?

– P4, czyli właściciel sieci Play.

– Rozumiem, panie inspektorze, ale co nam to daje?

– To, że oni dysponują tylko jednym prefiksem.

– To znaczy?

– 450 – odparł z satysfakcją Osica. – Żaden inny nie zaczyna się od cyfry cztery.

Dominika uniosła brwi. Nie miała pojęcia, że tak jest, ale pewność w głosie inspektora kazała przyjąć, że ma rację. Z pewnością orientował się w temacie lepiej niż ona, w końcu policja dzień w dzień miała styczność z bilingami, kradzionymi numerami, nielegalną rejestracją kart SIM czy pozaprawnym obrotem telefonami komórkowymi.

– Gdyby Forst o tym wiedział, zapewne postarałby się bardziej.

Spojrzała na samoprzylepne kartki.

– Dzięki temu, że jest ignorantem, mamy niemal cały numer – dodał Osica. – 450. 37821. Brakuje tylko jednej cyfry po prefiksie. I nie trzeba Pitagorasa, żeby obliczyć, że możliwości jest dziewięć.

Nie tracili czasu. Edmund natychmiast zlecił swoim ludziom ustalenie, do kogo należą numery znajdujące się w puli. Już kilkanaście minut później okazało się, że istnieje tylko jedna kombinacja, która została przypisana abonentowi. Sieć nie chciała jednak udostępnić jego danych.

Dominika zdecydowała, że pojedzie z inspektorem do lokalnego przedstawicielstwa firmy, Gerca zaś oddelegowała do czuwania nad sekcją zwłok odnalezionych kobiet. Właściwie wolałaby go mieć przy sobie, stanowił bowiem personalny odpowiednik tarana, ale obawiała się, że nie zniosłaby kolejnych starć prokuratora z Osicą.

Mondeo komendanta sprawiało wrażenie, jakby miało się rozkraczyć jeszcze przed Krupówkami. Silnik zachowywał się, jakby pracował na zbyt niskich obrotach, na granicy zgaśnięcia. Wadryś-Hansen żałowała, że nie przyjechała do Zakopanego swoim autem.

– Wydaje się pani spięta.

– Raczej zaintrygowana dźwiękami silnika.

Edmund poklepał deskę rozdzielczą, przywodząc na myśl właściciela poczciwego zwierzaka, który chce okazać milusińskiemu swoje serdeczne uczucia i przywiązanie.

– Ma swoje humory.

– Najwyraźniej.

– Czasem po prostu muszę trochę zwolnić. Ale przecież nigdzie nam się nie spieszy, prawda?

Skinęła głową. Przedstawiciel sieci jechał z Krakowa, do Zakopanego dotrze zapewne najwcześniej za jakieś półtorej godziny. Do tego czasu jeden z pracowników miał przekazać im wszystko, co firma mogła zdradzić bez sądowego nakazu.

Ale czy mogło to być coś konkretnego? Realnie pomocnego?

Dominika obawiała się, że nie. Chodziło przede wszystkim o to, by ugłaskać organy ścigania i nie robić sobie wrogów w policji czy prokuraturze. Żadnej firmie nie zależało na czarnym PR-ze, który wiązał się z ujawnianiem danych abonentów.

– Będą kluczyć jak Apple – mruknęła Wadryś-Hansen.

– Słucham?

– Kazus strzelca z San Bernardino.

Dominika nie zauważyła w oczach Osicy zrozumienia.

– FBI żądało od Apple umożliwienia dostępu do danych w iPhonie sprawcy, firma odmówiła. Długo negocjowano, a potem jeszcze dłużej walczono w sądzie. Skutek był marny i w rezultacie Biuro musiało wydać prawie półtora miliona dolarów na zhakowanie urządzenia.

Edmund popatrzył na nią z rezerwą.

– W naszym wypadku tak nie będzie.

– Tak pan myśli?

– Przecież nic nie stoi na przeszkodzie, żeby udostępniono nam te informacje – zauważył pod nosem. – Poza tym mamy w Polsce trochę lepsze prawo.

Z tym mogłaby polemizować.

– Ludzie, z którymi się spotkamy, na pewno o tym wiedzą.

– O czym konkretnie, panie inspektorze? Że istnieje jakiś cudowny sposób, byśmy zmusili ich do współpracy?

– Wystarczy, że wykażemy związek właściciela numeru z jakimkolwiek przestępstwem.

– Owszem, wystarczy – odparła, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jakie uprawnienia wynikają z tak zwanej ustawy inwigilacyjnej oraz tej o konfiskacie mienia. – Problem polega na tym, że żadnego związku nie ma.

– E tam.

– Słucham?

– Coś wymyślimy.

Dominika oczekiwała, że rozmówca zaśmieje się pod nosem lub chociaż uśmiechnie, ale Osica trwał z kamiennym wyrazem twarzy. Najwyraźniej nie zapomniał jeszcze o tych wszystkich sposobach działania, które kultywowali on i jego przełożeni za czasów milicji.

– Przepchniemy jakąś zgrabną wersję – dodał ze zdziwieniem, jakby zaskoczyło go, że prokurator nie podjęła tematu. – Kontrola sądowa jest po fakcie, prawda?

– Tak. Co nie znaczy, że jest mniej skrupulatna.

Osica wzruszył ramionami.

– Grunt, że nie potrzebujemy teraz pozwolenia.

– Panie inspektorze, nie mogę ot tak zmusić…

– Oczywiście, że pani może – zaoponował. – I zrobi to pani.

Westchnęła, kiedy parkował w jednej z uliczek odchodzących od Krupówek.

– Typowe policyjne myślenie – skwitowała, wysiadając z samochodu.

– To znaczy? Nastawione na efekty? – odparował Osica. – Woli pani prokuratorskie pozoranctwo?

– Wolę rozsądek i perspektywę – odparła z niezadowoleniem. – Bo owszem, w tej chwili możemy bez trudu skorzystać z ustawy inwigilacyjnej, ale…

– Nie ma żadnego „ale”.

– „Ale” jest takie, panie inspektorze, że jeśli sprawa kiedykolwiek trafi do sądu, a w toku postępowania zostaną wykazane nieprawidłowości, obrońca to wykorzysta.

– Więc trzeba będzie zadbać o to, by ich nie wykazano.

Ruszył w kierunku salonu sieci komórkowej, ale Wadryś-Hansen nie drgnęła. Owszem, po zmianie prawa mogła całkiem sporo. Problem polegał na tym, że popełniając błąd na tym etapie, ryzykowała niedopuszczalnością pewnych dowodów w przyszłości. Mogła to obejść, powołując biegłych do ich analizy, a potem wykorzystując jako dowód same ekspertyzy, ale nie należała do osób, które chciałyby balansować na granicy zasad.

– Idzie pani?

– Nie.

Osica schował ręce do kieszeni i zgarbił się. Przypominał jej Mariana Dziędziela, gdy ten grał zmęczonego życiem, zblazowanego policjanta w którymś filmie. Patrzył na nią przez moment jak dobry wujek na niesforną siostrzenicę, a potem pokręcił głową i westchnął.

– Musimy chociaż spróbować – rzucił.

– Mam lepszy pomysł.

Wyciągnęła komórkę, a potem wprowadziła numer.

– Jest tylko dziewięć kombinacji, prawda?

– Chyba nie chce pani…

– Chcę – zaoponowała. – Szkoda czasu na urzędowe przepychanki.

– Sądziłem, że lubi pani formalizmy.

– Nie – odparła, uśmiechając się lekko, a potem nacisnęła zieloną słuchawkę.

Przez chwilę czekała w napięciu. Potem automat poinformował ją, że numer, pod który próbuje się dodzwonić, nie istnieje. Spróbowała ponownie, zamieniając jedynkę na dwójkę. I tym razem usłyszała wyłącznie mechaniczny głos.

– Co ma pani zamiar powiedzieć? – spytał ze sceptycyzmem Osica.

– Jeszcze nie wiem.

– Planuje się pani przedstawić?

– Oczywiście.

– A jeśli właściciel numeru reaguje na organy ścigania jak byk na czerwoną płachtę?

– To nie byłby najgorszy scenariusz. Przynajmniej czegoś byśmy się dowiedzieli.

– No tak… – przyznał Edmund. – Gorzej będzie, jeśli rozmówca na wieść o tym, że prokuratura się z nim kontaktuje, rozłączy się i więcej nie odbierze.

– Dlaczego miałby to robić?

– Nie wiem. Ale jest taka możliwość.

Dominika przyjmowała ją, ale nie miała zamiaru zbyt długo się nad tym zastanawiać. Była to jedna z tych sytuacji, kiedy ilość czasu przeznaczonego na refleksję była odwrotnie proporcjonalna do osiągnięcia wymiernych efektów.

– Niech pani powie, że dzwoni z jakiejś ankieterni – poradził Osica.

– Nie mogę tego zrobić.

Rozłożył bezradnie ręce.

– Poza tym prawdopodobieństwo, że rozmówca się rozłączy, wcale by się dzięki temu nie zmniejszyło.

– Może i racja – mruknął inspektor. – Więc niech pani oznajmi, że ma zaproszenie na pokaz garnków z Okrasą czy innym tłuszczem. To powinno poskutkować.

Zbyła to milczeniem. Nie miała zamiaru umniejszać wartości procesowej ewentualnych dowodów, które być może uda jej się zdobyć. Zrobi wszystko lege artis.

Dopiero za trzecim razem w słuchawce zabrzmiał sygnał.

Wadryś-Hansen poczuła się nieswojo. Nie wiedziała, kto odbierze. Nie miała pojęcia, jak zachowa się rozmówca ani tym bardziej jak przebiegnie rozmowa. Mogła zaszkodzić sprawie, kontaktując się z właścicielem numeru bezpośrednio, bez wcześniejszego rozeznania.

Powtórzyła jednak w duchu, że w tym wypadku warto podjąć ryzyko.

W końcu chodziło o Forsta. I o człowieka, którego numer z jakiegoś powodu Wiktor zanotował.

Sygnał w słuchawce się urwał. Zaległa cisza.

Dominika popatrzyła na wyświetlacz i przekonała się, że połączenie zostało nawiązane. Przyłożyła słuchawkę do ucha i przełknęła ślinę.

– Halo? – zapytała.

– Tak? – odparł męski głos.

Coś podszeptywało jej, by zapytać, z kim ma przyjemność, ale szybko z tego zrezygnowała. Niczego w ten sposób nie osiągnie.

– Mówi Dominika Wadryś-Hansen – odezwała się.

– Kto?

– Nie kojarzy pan?

Nie miał prawa kojarzyć, ale właściwie chodziło tylko o to, by mówił jak najdłużej. Dominika miała nadzieję, że dzięki temu albo rozpozna głos, albo sprawi, że rozmówca się rozkręci.

Tymczasem usłyszała cichy, krótki, mechaniczny sygnał. Spojrzała zdezorientowana na Osicę.

– Rozłączył się – oznajmiła, opuszczając rękę.

Edmund popatrzył na telefon.

– Odebrał jakiś facet?

– Tak – potwierdziła.

– Niech pani zadzwoni jeszcze raz.

Wybrała numer, ale tym razem od razu włączyła się automatyczna poczta głosowa. Wadryś-Hansen przez moment rozważała, czyby się nie nagrać, ale na dobrą sprawę nie miało to sensu. Co mogłaby powiedzieć? Żeby mężczyzna skontaktował się z nią jak najszybciej?

Nie rozłączył się bez powodu. I tym bardziej bez przyczyny nie wyłączył komórki.

– I nic?

Pokręciła głową.

– Nie ma sygnału?

– Nie. Od razu zgłasza się poczta.

– Może telefon mu się rozładował.

– Akurat teraz? – spytała z powątpiewaniem. – Nie. Ktokolwiek jest właścicielem tego numeru, najwyraźniej nie ma zamiaru rozmawiać z nieznajomymi.

– Aż do tego stopnia, żeby wyłączać komórkę? To chyba przesada.

Mogła zgodzić się z Osicą, ale nie odezwała się słowem. Spojrzała na telefon, a potem spróbowała jeszcze raz. Efekt był taki jak poprzednio.

– Jeśli nie chcę z kimś rozmawiać, zazwyczaj po prostu to oznajmiam – zauważył Edmund. – Ewentualnie po prostu nie odbieram lub odrzucam. Ale…

– Nie pan jeden.

– Więc dlaczego ten człowiek zwyczajnie tego nie zrobił?

– Nie wiem.

Nie miała zamiaru snuć hipotez, gdy nie było na czym ich oprzeć. Wybrała kolejną kombinację, po czym wypróbowała pozostałe. Szybko przekonała się jednak, że jedynie numer z trójką był przypisany do abonenta.

Wymienili się z Osicą bezsilnymi spojrzeniami.

– Rozumiem, że to nie Forst odebrał? – spytał inspektor.

– Nie.

– Jest pani pewna?

– Absolutnie – zapewniła. – I jestem też pewna, że nigdy wcześniej tego głosu nie słyszałam.

Edmund wyciągnął paczkę viceroyów i otworzywszy ją, skierował w stronę Dominiki. Ta zbyła tę propozycję milczeniem.

– I on też pani nie rozpoznał? – dodał Osica z papierosem w ustach.

– Zamieniliśmy raptem dwa słowa.

– Z samego tonu może pani to wywnioskować.

– A więc wnioskuję, że nie. Nie wydawało się, że mnie zna.

Przez kilka chwil trwali w milczeniu, a Wadryś-Hansen przyglądała się smugom dymu, które wypuszczał inspektor. Wokół życie biegło normalnie, turyści przechadzali się niespiesznie Krupówkami, wodząc wzrokiem po szyldach restauracji i szukając okazji, by za jak najmniej napełnić żołądek jak najbardziej. Gdzieś z oddali dobiegało nawoływanie pracownika jednej z knajp, który zapraszał na domowe obiady.

Dominika miała wrażenie, że znajduje się w innym, surrealistycznym świecie.

Co to wszystko miało znaczyć? Pusty pokój oklejony żółtymi kartkami, numer telefonu nieznanego mężczyzny, a w dodatku koszula Forsta na jednej z ofiar?

Uznała, że najwyższa pora się z nim skontaktować. Problem stanowił jedynie Osica, którego musiała się pozbyć. Namyślała się przez moment.

Nie, inspektor nie był jedynym problemem. Nie bez powodu skasowała wszystkie SMS-y od Forsta, łącznie z tym, który dostała stosunkowo niedawno. Wiedziała, że jeśli Wiktorowi zostaną postawione zarzuty, jego bilingi staną się przedmiotem zainteresowania służb. Każdy kontakt z nim mógł okazać się dla niej tragiczny w skutkach.

Tak wyglądała jedna strona medalu. Druga sprowadzała się do tego, że w tej chwili Dominika nie miała wielkiego wyboru.

Szybko napisała SMS. Osica o nic nie pytał, najwyraźniej uznał, że kontaktuje się z kuzynką lub inną osobą opiekującą się dziećmi w Krakowie.

Wysłała wiadomość, a potem schowała telefon do torebki, jakby nigdy nic.

– Chyba pozostaje nam przepychanka z operatorem – zauważył Edmund.

– Chyba tak.

Ruszyli niespiesznie w stronę Kościuszki, oboje zdając sobie sprawę z tego, że i tak przyjdzie im jeszcze trochę poczekać w salonie. Osica tęsknie popatrzył na mijaną Stek Chałupę i Wadryś-Hansen przez moment obawiała się, że za chwilę dostanie propozycję, by coś zjedli.

Zamiast tego jednak usłyszała pytanie.

– Co może pani o nim powiedzieć?

– Słucham?

– O właścicielu numeru.

– Niewiele. Słyszał pan niemal całą rozmowę.

– W jakim był wieku?

– Trudno stwierdzić – odparła, a potem westchnęła. – Miał koło czterdziestki, może pięćdziesiątki. Raczej nie mniej.

– Uprzejmy? Opryskliwy?

– Neutralny, panie inspektorze – powiedziała z nadzieją, że skończą temat. Nie było sensu snuć teraz rozważań. Kiedy zbierze się grupa śledcza, Dominika i tak wszystko powtórzy. Choć „wszystko” w tym przypadku było niemalże synonimem słowa „nic”.

Kiedy dotarli do salonu, oboje musieli przyznać, że najwyraźniej zagalopowali się w swoim czarnowidztwie. Pracownik zapewnił, że szef regionu przekaże im wszystkie informacje, jakich potrzebują.

– To ma związek z tymi ciałami pod Giewontem, prawda? – zapytał. – I z tym przy Orkana?

Żadne nie odpowiedziało, co właściwie było potwierdzeniem, że tak w istocie jest. Tyle że ani Osica, ani Wadryś-Hansen sami nie byli co do tego przekonani.

Gdy zjawił się przełożony chłopaka, sprawa zamgliła się jeszcze bardziej. Sieć szybko ustaliła, że numer przypisany jest do karty pre-paid kupionej jakiś czas temu przez internet. Dominika podziękowała w duchu za to, że stało się to już po tym, jak wszedł w życie obowiązek rejestrowania wszystkich kart.

Ta należała do osiemnastoletniej dziewczyny z Kamienia Pomorskiego.

Prokuratura szybko ją sprawdziła.

Drugi koniec Polski. Zero powiązań z Wiktorem Forstem. Uczennica liceum ogólnokształcącego. Dobre oceny, dobre opinie nauczycieli.

To wszystko nie miało według Wadryś-Hansen żadnego sensu. Dlaczego jej numer figurował na ścianie mieszkania byłego komisarza?

Wiedziała, że musi z nią porozmawiać. Obawiała się jednak, że niełatwo będzie znaleźć odpowiedzi, których desperacko poszukiwała.

Deniwelacja

Подняться наверх