Читать книгу Deniwelacja - Remigiusz Mróz - Страница 15
CZĘŚĆ PIERWSZA
13
ОглавлениеPrzechadzając się po niewielkim pomieszczeniu, Siergiej Bałajew sprawiał wrażenie coraz bardziej zniecierpliwionego. Próbował dodzwonić się pod wskazany przez Forsta numer już kilkakrotnie, ale bez skutku.
Wiktor podsunął się do ściany i oparł o nią. Nadal miał wrażenie, jakby stał na krawędzi urwiska. I jakby coś ciągnęło go za nogawkę w dół.
– Nie odbierze – odezwał się po chwili. – Musiałbyś zadzwonić z mojego numeru.
Rosjanin zatrzymał się i spojrzał na niego.
– Żaden problem – oznajmił.
– Ale…
– Artiom ma twoją komórkę. Nie bez powodu kazał ci się jej pozbyć w określonym miejscu.
Forst nabrał tchu. Przez moment wydawało mu się, że być może jakimś cudem uda mu się wywinąć. Teraz nadzieja prysła. Nie miało znaczenia, z jakiego numeru Bałajew zadzwoni pod podany numer.
Siergiej polecił swojemu towarzyszowi, by wezwał Artioma, a potem na powrót usiadł obok Wiktora.
– Nie wyglądasz najlepiej – ocenił.
– I nie czuję się też najlepiej.
Rosjanin zlustrował go, jakby miał przed sobą ciekawy okaz. Przez kilka chwil zdawał się analizować każdą bliznę na jego twarzy, każdy ślad po przejściach z przeszłości.
– Zastanawiam się… – mruknął. – Ile razy celnicy kostuchy zatrzymywali cię tuż na granicy śmierci?
Forst popatrzył na niego z niedowierzaniem.
– Odpowiadaj.
– Zbyt wiele – odparł Wiktor. – Ale ani razu nie miałem niczego do oclenia.
Tym razem to na twarzy Rosjanina odmalowało się zdziwienie. Dopiero po chwili zrozumiał, że to właściwie nonszalancka deklaracja braku strachu przed umieraniem.
– A więc twierdzisz, że nie masz nic do stracenia?
– Mhm.
– Nikogo nie zostawisz na tym świecie? Nikomu nie przysporzysz swoim odejściem smutku?
– Nie.
– To dojmująca świadomość, szczególnie u kresu życia.
– Nie dla mnie.
Bałajew uśmiechnął się i przyjął wygodniejszą pozycję. Półleżąc, nie przywodził już na myśl jogina, ale raczej arabskiego gospodarza. Brakowało mu tylko fajki wodnej.
– Zostawmy te efemeryczne kwestie – zaproponował. – I zajmijmy się czymś, co da się zmierzyć.
Wiktor pokiwał głową.
– Nie zrozum mnie źle – zastrzegł Siergiej. – Doceniam, że mogę porozmawiać z kimś na poziomie. Nie ma tutaj takich wielu.
Forst spojrzał w kierunku wyjścia. Gdyby szybko poderwał się na nogi, być może udałoby mu się zaskoczyć Bałajewa. Miałoby to jednak sens, tylko jeśli Rosjanin nie miał broni. I jeśli na zewnątrz Wiktor nie napatoczyłby się na żadnego z jego ludzi.
Jedno i drugie było właściwie niemożliwe.
– Przechodząc więc do konkretów… – podjął Siergiej. – Co da mi ten telefon?
– Sporo.
– To znaczy?
Forst nabrał tchu. Wiedział, że od tego, co teraz powie, zależy jego życie.
– Jeśli pozwolisz mi rozmówić się z tą osobą, dowiem się, czy coś na ciebie mają.
– Twierdzisz, że nie.
– Nie twierdzę, jedynie przypuszczam – poprawił go Wiktor. – Nie jestem już w głównym obiegu, nie mam informacji. Ale mogę je zdobyć.
Rosjanin przez moment się namyślał.
– Dlaczego mieliby cokolwiek na mnie mieć?
Forst prychnął cicho.
– Co to ma znaczyć? – żachnął się Bałajew.
– To, że nie lubię retorycznych pytań.
– Obawiam się, że to, co lubisz, a czego nie, jest w tej chwili zupełnie bez znaczenia.
Wiktor spoważniał nieco, ale uważał, by nie wyjść na usłużnego. Znał dobrze ludzi takich jak Siergiej, wiedział, jak ich podejść. Przynajmniej do pewnego stopnia. W tym przypadku problem polegał na tym, że pora na jakiekolwiek manipulacje dawno się skończyła.
Przepadła wraz z momentem, gdy Siergiej odkrył, że człowiek, który trafił na jego pole golfowe, nie jest Robertem Kriegerem.
– Ile masz u siebie Polek? – spytał Forst.
– Kilkadziesiąt.
– A więc to odpowiedź na twoje pytanie.
Siergiej nie wyglądał na przekonanego.
– W tej sferze nie robię niczego nielegalnego – zastrzegł. – Polskie służby nie miałyby powodu… na dobrą sprawę nie miałyby nawet podstaw, by wszcząć w mojej sprawie postępowanie.
Forst wzruszył ramionami.
– Więc może nie wszczęły – odezwał się. – W każdym razie nie dowiesz się, jeśli nie pozwolisz mi wykonać tego telefonu.
Bałajew uśmiechnął się pobłażliwie.
– A w zamian mam darować ci życie? – spytał.
Wiktor uznał, że każdą odpowiedź Bałajew potraktuje jak potwarz. Forst nie mógł liczyć na jakikolwiek układ, jedynie na odwleczenie nieuniknionego. W tej chwili było to jednak na wagę złota.
– Nu?
– Zrobisz, co uznasz za stosowne.
Siergiej cmoknął z dezaprobatą i pokręcił głową.
– Nie, nie, nie… – mruknął. – Nie zachowuj się jak ci wszyscy kretyni, którzy sądzą, że jakimś cudem mogą się uratować tylko dlatego, że rzucą mi jakiś ochłap.
– Nie zamierzam.
– Świetnie.
Zanim Rosjanin zdążył dodać coś więcej, do budynku wszedł Borys i oznajmił, że Artiom jest już na miejscu. Forst zaczął zastanawiać się nad tym, ile czasu mu zostało – pięć, dziesięć minut?
Rozmowa będzie krótka, niczego konkretnego z niej nie wyniesie. A już z pewnością niczego, za co mógł przehandlować swoje życie.
Co robić, do kurwy nędzy? Pytanie zagrzmiało mu w głowie jak wystrzał armatni. Było zbyt ogłuszające, by potrafił zebrać myśli.
– Wstawaj – rzucił Bałajew i sam się podniósł.
Forst ani drgnął. Każda sekunda była cenna, kiedy zostało ich tak niewiele.
– No, już – ponaglił go Siergiej.
Potem rzucił cicho krótkie słowo. Brzmiało jak klucz – wcześniej ustalony sygnał, na który ochroniarz od początku czekał. Zol? Sol? Szol? Trudno było przesądzić, bo Rosjanin wypowiedział je ledwo słyszalnym szeptem.
Tyle jednak wystarczyło, by zabrzmiało niepokojąco.
Borys zbliżył się, a potem chwycił za sznur krępujący Forstowi dłonie. Podniósł zdezorientowanego Wiktora, a potem poprowadził go na zewnątrz, zgiętego w pół. Ruszyli w kierunku głównej bramy.
Forst mógł dopytywać, dokąd go zabierają i co zamierzają. Wiedział jednak, że traciłby tylko niepotrzebnie energię.
Wpakowali go na tylne siedzenie samochodu Artioma. Borys zajął miejsce obok niego, Siergiej usiadł z przodu. Kierowca bez słowa ruszył przed siebie.
Bałajew raz po raz spoglądał na Forsta w lusterku, jakby spodziewał się, że ten w końcu zacznie indagować. Wiktor jednak się nie odezwał.
Podróż trwała niewiele ponad dziesięć minut. Wyjechali z nowo wybudowanych, zadbanych osiedli, które przywodziły na myśl amerykańskie rezydencje na Florydzie, a potem ruszyli autostradą w kierunku La Marquesa.
Zjechali z niej dość szybko, skręcając ku rozległemu jezioru widocznemu w oddali. Znów pojawiły się osiedla przypominające te na wschodnim wybrzeżu USA. Najwyraźniej budowano tutaj na jedną, określoną modłę.
Przynajmniej tam, gdzie osiedlała się zamożna część mieszkańców.
– Wydajesz się zainteresowany okolicą – zauważył Bałajew.
– Ostatni rzut oka na ten świat, zanim znajdę się na tamtym.
Siergiej docenił to cichym parsknięciem.
– Sprowadzają się tu głównie moi rodacy, Brytyjczycy, a ostatnio także Belgowie. Tych drugich jest najwięcej, niektórzy twierdzą nawet, że ta okolica to nowe wybrzeże Wielkiej Brytanii.
– Mhm.
– Hiszpanów został ułamek – ciągnął Bałajew, kiedy Artiom zjechał z autostrady na mniejszą drogę prowadzącą w stronę jeziora. – Ale zaraz wjedziemy w rejon, gdzie jest ich trochę więcej.
Różnica była zauważalna. Wszędobylską florydzką atmosferę zastąpił obraz biedy, ospałości i brudu. Droga stała się wyboista, a po chwili przeszła w nieutwardzoną ścieżkę, właściwie pasującą bardziej do ruchu rowerowego niż samochodowego. Po bokach Forst dostrzegł zawalone, niedokończone konstrukcje, pewnie projekty budowlane, na które zabrakło funduszy. Zamiast ludzi zadomowiły się w nich ptaki. Stanowiły też najwyraźniej źródło artystycznego wyrazu, przynajmniej jeśli wziąć pod uwagę liczbę pokrywających je graffiti.
Minęli budynki i pochylone, zardzewiałe płoty, a potem zatrzymali się nieopodal wody. Siatka odgradzająca wybrzeże była w tym miejscu przecięta.
Forst nie mógł mieć dłużej złudzeń. Utopią go.
Wyszli z samochodu, po czym poprowadzili Wiktora nad wodę. Tuż przed miejscem, gdzie kończyło się piaszczyste podłoże, Borys popchnął go na tyle mocno, że były komisarz stracił równowagę.
Upadł na kolana w wodzie. Powiódł wzrokiem po przestworze jeziora, a potem opuścił głowę.
Wokół panowała niczym niezmącona cisza.
– Salinas de Torrevieja – odezwał się Siergiej. – Woda ma taki kolor ze względu na zasolenie.
Wiktor podniósł spojrzenie. Gdyby nie to, że na tafli widać było fale, powiedziałby, że ma przed sobą rozległe błotnisko. Po chwili, kiedy słońce wyszło zza chmur, doszedł jednak do wniosku, że kolor wody zbliżony jest bardziej do różowego.
– Ludzie przyjeżdżają tu z całej okolicy – dodał Rosjanin, rozglądając się. – To znaczy… nie tu konkretnie, większość kieruje się na calle de las Lavandores, tam parkuje i przechodzi kilkaset metrów do jeziora. W sezonie zbiera się tam sporo entuzjastów błotnych kąpieli. My natomiast jesteśmy w raczej odludnym miejscu.
Trudno było z tym polemizować. Jezioro miało może półtora tysiąca hektarów, plaża ciągnęła się jak okiem sięgnąć, ale Wiktor nigdzie nie dostrzegł żywej duszy. Nikogo, kto mógłby przyjść mu z odsieczą.
– I nie chodzi tylko o wrażenia wizualne – ciągnął Bałajew. – Turystów przyciąga tutaj mocne zasolenie. Można właściwie położyć się na tafli jak na łóżku wodnym, efekt jest podobny jak nad Morzem Martwym. Byłeś kiedyś?
– Nie.
– Cóż… powiedziałbym, że wszystko jeszcze przed tobą, ale byłoby to kłamstwo. – Rosjanin na moment się zamyślił. – A jeśli chodzi o samą kąpiel tutaj, ma ona oczywiście wymierne korzyści zdrowotne.
Forst nie miał pojęcia, dlaczego musi tego wysłuchiwać. Spojrzał na Artioma, spodziewając się, że ten wyciągnie telefon. Młody Rosjanin jednak trwał w bezruchu, wodząc wzrokiem wzdłuż horyzontu.
– Dlaczego mi o tym mówisz?
Siergiej zignorował pytanie.
– I co tutaj robimy? – dodał Forst. – Zasolone jezioro to niezbyt dobre miejsce, by ukryć ciało.
Rosjanin zaśmiał się cicho.
– Rzeczywiście – przyznał. – To nie byłoby z mojej strony zbyt roztropne.
– Więc?
– Lubię to miejsce – odparł niemal niewinnie Bałajew. – Niektórym przeszkadza mocny zapach soli, ale mi nie.
Podszedł powoli do linii brzegowej, podniósł niewielki kamyk, a potem zważył go w dłoni.
– W sezonie godowym znajduje się tu przeszło dwa tysiące flamingów – dodał. – Widziałeś z pewnością jakieś po drodze z lotniska.
– Nie rozglądałem się.
– Twoja strata – odparł ciężko Siergiej. – Ale teraz skorzystasz. Kąpiel w Salinas to samo zdrowie. Nie dość, że pomaga oczyścić organizm, to jeszcze działa dobrze na skórę. Dowiedziono też, że zapobiega chorobom układu oddechowego.
Z jakiegoś powodu to wszystko w ustach tego człowieka brzmiało niepokojąco.
– Błotem trzeba wysmarować się przynajmniej na trzydzieści minut, tak twierdzą specjaliści. Ja najczęściej spędzam tu trochę więcej czasu. Nie ma drugiego miejsca, w którym potrafię tak się zrelaksować.
Forst ściągnął brwi. Popatrzył na Borysa, potem na Artioma. Obaj jakby na coś czekali.
Po chwili zrozumiał na co.
– Cudowne uczucie – dodał Siergiej. – Pod warunkiem że nie masz żadnego ukąszenia ani zadrapania.
Wiktor w jednej chwili poczuł się, jakby z siarczystego mrozu wszedł do przegrzanego pomieszczenia. Fala gorąca zdawała się go oplatać jak przyciasne ubranie.
– Poczekaj…
Bałajew skinął na swoich towarzyszy. Ci zareagowali natychmiast, najwyraźniej doskonale wiedząc, czego szef od nich oczekuje. Forst zdążył jedynie pomyśleć, że to nie pierwszy raz, kiedy to robią.
Jeden mocno go przytrzymał, podczas gdy drugi zerwał z niego koszulę. Zaraz potem ściągnęli mu spodnie.
Bałajew stanął nad nim i powiódł wzrokiem po jego ciele.
– Musiałeś naprawdę sporo w życiu przejść.
Wiktor chciał odpowiedzieć, ale w tym samym momencie jeden z goryli wepchnął mu knebel do ust. Gazę lub watę, Forst nie zdążył dostrzec.
Kiedy Siergiej wyciągnął zza paska pochwę z nożem, wszystko stało się jasne. Obnażył ostrze, przykucnął przy Wiktorze, a potem przyjrzał się klindze. Powoli przeciągnął nią po udzie Forsta.
– Nie będę ciął głęboko – powiedział. – Nie muszę.
Wbił sztych w kilku miejscach. Potem połączył je, jakby rysował jakiś kształt.
Kontynuował tak przez kilka długich minut. Forst nie czuł przemożnego bólu, nacięcia rzeczywiście nie były głębokie. Problem polegał na tym, że po chwili pokrywały właściwie całe jego ciało.
– Zanurzymy cię najpierw na próbę – odezwał się Siergiej. – Potem pokażemy ci, jak wiele potrafimy zdziałać za pomocą samej słonej wody.
Podnieśli go i powoli przenieśli nad taflę. Wrzucili go do wody bez słowa, a Wiktor odniósł wrażenie, jakby coś rozrywało jego ciało od środka.
Sól wniknęła w rany jak woda w suchą gąbkę. Mimo knebla Forst wydał z siebie dziki, zwierzęcy ryk. Miał wrażenie, że to nie drobinki soli wypełniają rozcięcia na jego ciele, ale niewielkie szpilki.
Miriady niewielkich szpilek. Ostrych jak brzytwa, wsuwanych z impetem. Aż do samego końca.
Nerwy zdawały się porażone. Umysł także. Po raz pierwszy w życiu Forst nie potrafił powstrzymać przeraźliwego krzyku, który wydobywał się z jego płuc.
W końcu wyciągnęli go z wody i rzucili na piach. Miał wrażenie, że od momentu, kiedy go podnieśli, minęły długie godziny.
Chlusnęli na niego wodą z niewielkiego pojemnika. Niewiele pomogło.
Siergiej odczekał kilka chwil, nim Forstowi udało się w końcu okiełznać przeraźliwe uczucie, jakby ktoś rozdzierał go żywcem. Przynajmniej na tyle, by nie wyć z bólu.
Wyciągnęli mu knebel.
– To była krótka próba – oznajmił Bałajew. – Miała ci uświadomić, co cię czeka, jeśli nie dowiem się tego, czego chcę.
Forst łapczywie wziął haust powietrza, jakby dopiero co wychynął spod wody.
– Zrozumiałeś?
– T-ta…
Urwał. Nie miał siły skończyć.
– Powiesz mi wszystko – dodał Siergiej. – Dlaczego mnie szukałeś, co tutaj robisz, co planowałeś. Kiwnij głową na znak, że mogę na to liczyć.
Forst skinął głową. W tej chwili zgodziłby się na wszystko, byleby po raz kolejny nie zanurzyli go w wodzie.
– Najpierw jednak skorzystam z twojej oferty – oświadczył Bałajew. – Załatwimy tę sprawę z telefonem. Zadzwonię, porozmawiam z twoim znajomym, a ty w tym czasie dojdziesz do siebie.
Wiktor odwrócił głowę i spróbował wypluć nieco słonej wody, którą musiała nasiąknąć gaza, kiedy miotał się w jeziorze. Nawet do tak prostej czynności nie starczyło mu jednak sił. Woda wraz ze śliną zwisły z kącika ust.
– Ohyda – rzucił Siergiej.
Poklepał Forsta po policzku, a potem wyciągnął rękę w stronę Artioma. Ten podał mu telefon.
– Numer.
Forst próbował się odezwać, ale bezskutecznie. Rany nadal go paliły, jakby ktoś przykładał do nich rozżarzone węgle. Na Boga, w życiu rzeczywiście wiele go spotkało, ale nie miał wątpliwości, że do podobnych tortur nikt nawet się nie zbliżył.
Wstrząsnął nim dreszcz. Znajome uczucie.
Poczuł się, jakby gdzieś w oddali zobaczył dawno niewidzianego kompana. Doskonale znał to mrowienie. Zapowiadało, że organizm zbliżał się do granicy wycieńczenia. I że zaraz zwyczajnie się wyłączy.
– Numer!
– Czterysta… pięćdziesiąt…
Rosjanin pokręcił głową. Podał mu komórkę i kazał wprowadzić ciąg cyfr. Wiktor zrobił to z trudem, obraz przed oczami mu się rozmazywał.
450337821.
Połączenie nie zostało nawiązane. Forst nie wiedział, czy nie pomylił się przy wpisywaniu numeru. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że nie dodał polskiego prefiksu. Chciał się odezwać, powiedzieć o tym Siergiejowi, ale ten wyjął mu telefon z dłoni.
– Dalej sobie poradzę – oznajmił.
– Ja…
– Co ty? Chcesz rozmawiać?
– Nie… chcę… muszę…
– Nie wydaje mi się.
– Tylko… ja…
Miał nadzieję, że tyle wystarczy, by Rosjanin zorientował się, że rozmówcą po tej stronie musiał być Forst, inaczej nie miało to sensu. Siergiej przypatrywał mu się przez jakiś czas i ostatecznie pokiwał głową.
Wiktor odetchnął.
Dali mu czas, by doszedł do siebie. Posadzili go przy samochodzie, oddali mu nawet koszulę. Znalazł wystarczająco dużo sił, by ją założyć. Potem zwiesił głowę i trwał w bezruchu aż do momentu, gdy Borys trącił go nogą.
– Wystarczy tego odpoczynku – rzucił.
Chwilę później podał mu telefon.
– Głośnik – dodał.
Forst nie zamierzał protestować. Nie miał zresztą powodu, by to robić. Nic nie stało na przeszkodzie, żeby pozostali słyszeli rozmowę. Właściwie było mu to nawet na rękę.
Osoba, do której miał zadzwonić, była przygotowana na ten telefon.
Wszystko było ustalone zawczasu, właśnie na wypadek, gdyby coś poszło nie tak.
Forst jednak nie spodziewał się, że będzie musiał przejść taką gehennę. Liczył na to, że uruchomi plan awaryjny, by się uwiarygodnić, a nie ratować własne życie.
Przełknął ślinę i wybrał numer. Powinno się udać.
Sygnał zdawał się wybrzmiewać w nieskończoność.
– Tak? – odezwał się w końcu mężczyzna po drugiej stronie linii.
Siergiej zbliżył się o krok.
– Z tej strony Forst – powiedział Wiktor.
– Widzę.
– Potrzebuję twojej pomocy, Krieger.
Rozmówca nie odpowiedział.