Читать книгу Deniwelacja - Remigiusz Mróz - Страница 9
CZĘŚĆ PIERWSZA
7
ОглавлениеDźwięk przychodzącej wiadomości podziałał na Dominikę jak sól sypnięta prosto do otwartej rany. Natychmiast sięgnęła po telefon, mając nadzieję, że Osica ani Gerc nie zauważyli jej nerwowości.
Zerknęła na wyświetlacz.
Nadawcą SMS-a był Forst, tak jak się spodziewała.
– Coś nie tak? – odezwał się Aleks.
– Nie.
Osica wyglądał, jakby nie usłyszał dźwięku. Właściwie sprawiał wrażenie, jakby zapomniał, że nie jest sam w mieszkaniu. Całą uwagę skupiał na kartkach przyklejonych do ścian.
Chodził od jednej do drugiej, tocząc wzrokiem po żółtych notatkach. Większość została zamazana, ale niektóre dało się odczytać.
– Oferta kredytu? – spytał Gerc.
Wadryś-Hansen dopiero teraz uświadomiła sobie, że Aleksander patrzy na jej telefon. Czym prędzej uniosła go lekko, by nie mógł dojrzeć ekranu. Skasowała SMS od Wiktora, nie zastanawiając się ani chwili.
– Nie – powiedziała. – Sprawa osobista.
– To znaczy?
Jego zainteresowanie ją zaniepokoiło, ale szybko powiedziała sobie w duchu, że nie ma się czym przejmować. Aleks nie ma pojęcia, że od miesięcy utrzymywała kontakt z Forstem. Nie mógł niczego podejrzewać.
– Powiedzmy, że w pakiecie z opiekunką mam wykupione aktualizacje sytuacji – odparła.
– Coś nie tak z dzieciakami?
– Nie, wszystko w porządku.
– I to ci napisała opiekunka?
Wlepiła wzrok w Gerca. Dlaczego nie odpuszczał? Powodowała to jego zwyczajowa upierdliwość czy coś więcej? Biorąc pod uwagę, że wokół było aż nadto rzeczy, na których powinien się teraz skupić, należało uznać, że raczej to drugie.
Nie, przesadzała. Aleks był specyficznym człowiekiem, nie powinna wyciągać z jego zachowania zbyt pochopnych wniosków.
Zignorowała go i podeszła do Osicy. Edmund marszczył czoło, przyglądając się jednej z kartek, która była najmocniej zamazana. Forst musiał użyć grubego czarnego markera. Nie sposób było niczego odczytać z tego fragmentu układanki.
Dopiero moment później Osica zorientował się, że prokurator stanęła obok. Popatrzył na nią, jakby potrzebował chwili, by ją poznać.
– Co to jest, na litość boską? – spytał, prostując się. Rozłożył ręce, a potem rozejrzał się bezradnie. – Co on tu robił?
– Planował zabójstwa – odezwał się Gerc.
Wadryś-Hansen uznała, że nie ma sensu odpowiadać. Nawet ktoś nastawiony do Forsta tak negatywnie jak Aleks nie mógł sądzić, że tym w istocie są wszystkie te notatki. Dominika powiodła po nich wzrokiem.
Nie miała pojęcia, co mogą oznaczać. Najwyraźniej były rzeczy, które Forst przed nią ukrywał. I być może nie powinno jej to dziwić.
Osica wyciągnął paczkę papierosów, ale nie zdążył jej nawet otworzyć.
– Panie komendancie… – zaapelowała Dominika.
Popatrzył na nią, na papierosy, a potem zrozumiał, skąd błagalny ton. Przez moment trwał w bezruchu.
– Nie jesteśmy na miejscu przestępstwa – zauważył. – Dym nie doprowadzi do kontaminacji żadnego potencjalnego materiału dowodowego.
Wadryś-Hansen zbliżyła się o krok. Przyjrzała się kilku samoprzylepnym kartkom.
– Na razie nie wiemy, co to wszystko znaczy – odezwała się.
– Na pewno nie sugeruje jego winy.
– Jest pan pewien?
– Owszem – zarzekł się Edmund, również się do niej zbliżając.
Oboje sprawiali wrażenie, jakby wprawdzie niechętnie, ale nieuchronnie zmierzali do konfrontacji. Gerc tymczasem stał obok, przyglądając się kolejnym notatkom. Najwyraźniej uznał, że nie musi wdawać się z oficerem policji w żadne dyskusje.
– Dopóki tego wszystkiego nie przeanalizujemy, musimy dopuścić każdy scenariusz – powiedziała Wadryś-Hansen.
– Nie każdy. Możemy wykluczyć te, które kiedyś sprawiły, że urządziliście polowanie na czarownice.
Aleks posłał mu powątpiewające, przelotne spojrzenie.
– Czy może raczej powinienem użyć liczby pojedynczej. Czarownicę.
– Nikt nie…
– Naprawdę się niczego nie nauczyliście?
– Nikt nie stawia Forstowi żadnych formalnych zarzutów, panie inspektorze.
Osica skwitował to wymownym milczeniem. Patrzyli na siebie przez moment w ciszy, którą ostatecznie przerwał Aleksander. Prokurator kaszlnął znacząco, po czym wymierzył palcem w jedną z żółtych kartek, jakby to jej zamierzał postawić zarzuty.
– Co pan znalazł? – mruknął Edmund.
– Same strzępki – odparł Gerc, wskazując na pozostałe notatki. – Wygląda to, jakby chciał coś ukryć.
– Niekoniecznie.
– Zamazał wszystko, by zatrzeć ślady – upierał się Aleksander. – Inna możliwość jest taka, że zrobił to w amoku.
Dominika musiała przyznać, że druga ewentualność przemawiała do niej bardziej. Pusty pokój ze ścianami oklejonymi na żółto przywodził na myśl miejsce, w którym na co dzień przebywał szaleniec. A gdy dodać do tego chaotycznie pokreślone, pomazane kawałki papieru, wyłaniał się z tego doprawdy niepokojący obraz.
Aleksander postukał w jeden z jego elementów.
– Z tego można rozczytać najwięcej.
Osica i Wadryś-Hansen podeszli do prokuratora.
– Ert eger – odczytał Edmund, a potem spojrzał na Dominikę. – Co to znaczy? Imię? Nazwisko?
– Może.
– Jeśli tak, to imię brzmi Robert – odezwał się Aleks. – Przy nazwisku też zdaje się brakować dwóch, góra trzech liter.
Dominika przyjrzała się grubej czarnej kresce, która przesłaniała część słowa. Gerc mógł mieć rację. Podeszła jeszcze bliżej, ale nie liczyła na to, że uda jej się dostrzec coś więcej. Przypuszczała, że nawet technikom ta sztuka się nie powiedzie. Forst użył grubego niezmywalnego markera, a wcześniej z pewnością zadbał o to, by pisać czymś odpowiednio miękkim, niepozostawiającym śladów mechanoskopijnych.
Znał się na rzeczy. I musiał wiedzieć, że prędzej czy później ktoś wejdzie do jego mieszkania.
Wadryś-Hansen oderwała wzrok od kartek i powiodła wzrokiem dokoła. Od kiedy stało puste? Biorąc pod uwagę stęchliznę i złogi kurzu, należało uznać, że Wiktora nie było tutaj od dobrych kilku miesięcy, być może pół roku.
Współgrało to ze wszystkim, co wiedziała.
– Naprawdę nie rozumiem – bąknął Osica.
Popatrzyła na niego z niewypowiedzianym pytaniem w oczach.
– Tego wszystkiego – dodał, rozkładając ręce. – Co to ma znaczyć? Prowadził jakieś samozwańcze dochodzenie? Starał się coś lub kogoś namierzyć? Układał jakiś scenariusz?
Gerc nie odzywał się, ale nie musiał. Oboje wiedzieli, że z jego punktu widzenia właśnie ta ostatnia koncepcja była właściwa.
– Trzeba będzie to wszystko odtworzyć – zauważył.
– O ile to możliwe – zastrzegł Osica.
– Musi być. Jeśli trzeba, zamknę tu grupę techników i nie wypuszczę, dopóki nie poskładają tego w logiczną całość.
Dominika przypuszczała, że w takim układzie pechowcy siedzieliby tu nad wyraz długo. Notatki Forsta sprawiały chaotyczne wrażenie. Na dobrą sprawę mogłaby to powiedzieć, nawet gdyby Wiktor nie pozacierał informacji.
Osica przechadzał się od jednej ściany do drugiej, kręcąc głową i mrucząc coś pod nosem. Raz po raz bezradnie rozkładał ręce.
– Czego on szukał, do jasnej cholery? – burknął.
Aleksander stanął mu na drodze.
– Sposobu na to, jak zamordować te kobiety.
– Absurd.
– Doprawdy? – odparł prokurator. – Więc ten timing to tylko przypadek?
– Jaki znowu timing…
– W jednym czasie odnajdujemy trupy w dwóch różnych miejscach, jedyny trop prowadzi do Forsta, a w dodatku okazuje się, że ten wrócił do Zakopanego po tym, jak rzekomo na dobre znikł.
Edmund syknął z dezaprobatą.
– Nie miał obowiązku meldować nikomu, gdzie przebywa.
– Ani tłumaczyć się z tego? – spytał Gerc, rozglądając się. – Nie, nie miał obowiązku. Ale to się zmieni, kiedy tylko zaczniemy odkrywać więcej.
Osica przez moment wyglądał, jakby miał zamiar przyłożyć rozmówcy. Zamiast tego nabrał jednak głęboko tchu, wyraźnie szukając sposobu, by się uspokoić.
– Powtórzę po raz ostatni – podjął. – Nic nie wskazuje na to, żeby miał coś wspólnego z ofiarą na placu budowy.
– Nic oprócz celowej kontaminacji miejsca przestępstwa.
– Nie on jeden ma wystarczającą wiedzę.
– Ale on jeden pojawia się w tej sprawie.
Dominika odchrząknęła i gniewnie ściągnęła brwi, czekając, aż kłócący się mężczyźni skierują na nią wzrok. Żaden z nich nie miał jednak zamiaru tego robić. Przeciwnie, patrzyli sobie w oczy, wzajemnie wyzywając się do konfrontacji.
– Dosyć tego – powiedziała. – Na gdybanie będzie czas, kiedy zbierze się grupa śledcza.
– Nie ma sensu jej powoływać – odparł Osica. – Lepiej od razu skompletować członków sądu kapturowego.
– Panie inspektorze…
– Skończmy z tymi bzdurami i od razu wydajcie wyrok skazujący. Szkoda czasu na śledztwo.
– Ma pan rację – zauważył Gerc. – Oczywiste nie wymaga dowodów.
Tym razem Dominika miała ochotę zaapelować do swojego towarzysza. Ostatecznie uznała jednak, że robiłaby to na przemian względem niego i Osicy. Westchnęła, dochodząc do wniosku, że pora działać.
Podeszła do Gerca, wzięła go za rękę i skonsternowanego poprowadziła do korytarza.
– Co ty…
– Zamknij się na moment, Aleks.
Uniósł brwi ze zdziwieniem.
– I zostaw mnie z nim samą.
Zatrzymał się w półkroku.
– Nie ma mowy – zaoponował. – Stary milicyjny sukinsyn zaraz zacznie zacierać ślady.
– Niczego takiego nie zrobi.
– Nie? Wiesz dobrze, że krył już Forsta. A oprócz tego ukształtowały go zasady PRL-u, czy raczej ich brak. Nie pozwolę, żeby…
– Zaufaj mi.
Zanim zdążył odpowiedzieć, pociągnęła za klamkę, a potem wskazała wzrokiem klatkę schodową.
– Ale…
– Daj mi kwadrans, Aleks. I sprawdź w tym czasie, co wiedzą sąsiedzi.
– Posłuchaj…
– Wezwij techników, niech zaczną ściągać materiał z klatki – kontynuowała. – Wiesz dobrze, że możemy znaleźć tu znacznie więcej niż w samym mieszkaniu. Nawet jeśli Wiktor opuścił je kilka miesięcy temu.
Gerc przez moment milczał.
– Więc zakładamy, że Forst rzeczywiście ma coś wspólnego z zabójstwami? – spytał, jakby nie dowierzał, że Wadryś-Hansen może przyjąć taką hipotezę.
– Na pewno ma.
Zmarszczył czoło.
– Świadczy o tym jego koszula i czapka pod Giewontem.
– Ale nie sądzisz, żeby był sprawcą.
Dominika pochyliła głowę i popatrzyła na niego jak na dzieciaka, któremu trzeba tłumaczyć zupełnie elementarne kwestie.
– Nie tyle nie sądzę, ile jestem pewna, że nie zabił tych kobiet.
– Bo?
– Bo wiem, jakim jest człowiekiem. Dobrze go poznałam, ty zresztą też.
– Tym bardziej należy uznać, że mógł…
– Co, Aleks? – przerwała mu, podchodząc bliżej. – Naprawdę sądzisz, że byłby do czegoś takiego zdolny?
– Tak.
– W takim razie powinieneś się przebadać.
Nie wyglądał na urażonego. Nic dziwnego, nigdy nie był specjalnie lubiany i zapewne na co dzień musiał nasłuchać się znacznie gorszych sugestii i inwektyw.
– Nie, nie powinienem. Ale Forst jak najbardziej – odparł poważnym, rzadko spotykanym u niego tonem. – Po tym wszystkim, co przeszedł, jego psychika właściwie nadaje się do wymiany.
Dominika nie odpowiedziała. Nie chciała myśleć o tym pod takim kątem.
– Zastanów się – dodał Gerc. – Nie twierdzę przecież, że w pełni władz umysłowych zaplanował jakiekolwiek morderstwo.
– Więc co twierdzisz?
– Że zniszczyło go życie – odparł stanowczo Aleks. – Nigdy nie radził sobie dobrze, nie potrafił się ustatkować, był porywczy w życiu osobistym i zawodowym. W tym drugim nieustannie balansował na granicy dyscyplinarki i…
– To nic nie znaczy.
– To nie – przyznał. – Ale wszystko, co działo się potem? Sama powiedz, czy człowiek może zachować zdrowie psychiczne po odsiadce w najpodlejszym rosyjskim więzieniu? Po pobiciach? Po tym, jak cudem uniknął śmierci pod lawiną? Po tym, jak stracił jedyną osobę, na której mu zależało? Jak doprowadził do śmierci Bogu ducha winnej dziewczyny?
Nie wspomniał przynajmniej o kilku rzeczach, które musiały odcisnąć się piętnem na psychice byłego komisarza. Prawda była jednak taka, że nie musiał.
– Każdy ma jakąś granicę – dodał Aleksander. – I dobrze wiesz, że on w pewnym momencie dotarł do swojej.
Powiedziałaby raczej, że ją przekroczył. Ale potem zawrócił.
– Nie muszę chyba wspominać o alkoholizmie – dodał Aleksander.
– Nie, nie musisz.
– O tym, że dawał sobie w żyłę, tym bardziej nie?
Przytrzymał jej spojrzenie jeszcze przez moment, a potem wycofał się do korytarza. Nie czekał na odpowiedź, zdawał sobie sprawę, że jego argumenty przynajmniej w pewnym stopniu do niej trafiły.
Oddalił się bez słowa, wyciągając telefon. Dominika zamknęła za nim drzwi, a potem wróciła do pokoju oklejonego kartkami. Słowa Gerca rozbrzmiewały w jej głowie nieznośnym echem.
Problem z takimi jak Aleks sprowadzał się do tego, że kiedy od wielkiego dzwonu używali spokojnego, rzeczowego tonu, trudno było przejść obojętnie obok tego, co starali się przekazać.
– Chyba coś mam – odezwał się Osica, wyrywając ją z zamyślenia.
Potrząsnęła głową i spojrzała na inspektora. Dopiero teraz dostrzegła, że zerwał kilka kartek i ułożywszy je na podłodze, przykucnął obok. To tyle, jeśli chodziło o odpowiednie zabezpieczenie ewentualnego materiału dowodowego.
Wadryś-Hansen podeszła do Edmunda, ten obejrzał się przez ramię.
– Co pan znalazł?
Z zadowoleniem wskazał na kartki.
– Trop.
Kucnęła obok, a potem przyjrzała się temu, co dało się odczytać. Trudno było jednak nazwać to strzępkami informacji. Niezamazane fragmenty stanowiły raczej okruchy.
– Niczego konkretnego tutaj nie widzę.
– Bo źle pani patrzy.
Skierowała na niego pytające spojrzenie.
– Nie ściągnąłem tych kartek ze ścian – powiedział Edmund. – Leżały w rogu pokoju, pozrywane.
Dominika odetchnęła z ulgą. W całej tej kłopotliwej sytuacji przynajmniej nie musiała martwić się o to, że Osica pościągał ze ścian rzeczy, które powinny na nich zostać. Rozejrzała się. Kawałek dalej leżała kolejna sterta samoprzylepnych kartek. Treść na wszystkich wydawała się jednakowo nieczytelna.
– Niech pani na moment przymknie oko na to, co napisał – dodał Osica. – I skupi się na tym, co chciał zataić.
Edmund wskazał na czarna smugę widoczną na kilku fragmentach, które wybrał.
– Widać, że to jedno pociągnięcie – kontynuował, jednocześnie zaczynając układać kartki obok siebie, jakby starał się dopasować puzzle. – Wyobrażam sobie, że Forst chodził nerwowo po pokoju, mazał to wszystko niedbale, przekonany, że robi to tylko, jak to się mówi, „dla proformy”.
Przypuszczalnie tak było, uznała w duchu Wadryś-Hansen. Na dobrą sprawę nie miał powodu, by zacierać ślady. Chyba że spodziewał się problemów.
Ta myśl zaczęła szybko pęcznieć w jej głowie, jakby w ułamku sekundy miała rozsadzić jej umysł. Dominika skupiła się na układanych przez Osicę kartkach.
– Nie był skrupulatny ani metodyczny – ciągnął inspektor. – Starał się raczej załatwić wszystko jak najprędzej i mieć święty spokój.
W końcu ułożył fragmenty tak, że czarny zygzak stał się linią. Osica otrzepał dłonie, a potem wskazał na ciąg cyfr, który wyłonił się z tego obrazu. Wydawało się, że dwie lub trzy są zamazane.
Pierwszą Dominika mogła odczytać bez problemu: 4.
Pięć ostatnich także: 37821.
Nie miała pojęcia, co oznaczają. Jeśli jednak szeroki uśmiech Osicy mógł o czymkolwiek świadczyć, musiała uznać, że on dostrzegł w nich coś więcej. Znacznie więcej.