Читать книгу Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6 - Remigiusz Mróz - Страница 10

Rozdział 1
Sigma
7
Al. Jerozolimskie, Śródmieście

Оглавление

Przeciągły ryk klaksonu sprawił, że Kordian odwrócił się i posłał wrogie spojrzenie kierowcy w samochodzie stojącym za daihatsu. Chyłka wyglądała, jakby miała zamiar otworzyć drzwiczki i ruszyć na niecierpliwca jak taran.

Ostatecznie jednak odwróciła się do Oryńskiego i to na nim skupiła całą swoją złość.

– Niewiarygodne – rzuciła.

– Skąd mogłem…

– To nie żaden rydwan ognia, a pieprzona żółta trumna na kółkach.

– Każde auto może się rozkraczyć, nawet najnowsza iks piątka.

Joanna pokręciła głową.

– Kupiłeś zasranego dezela, Zordon.

– Cena była niewysoka.

– Tak jak twoja kondycja psychiczna.

Wcisnął pedał gazu, a potem jeszcze raz przekręcił kluczyk w stacyjce. I to jednak nic nie dało, silnik wciąż nie chciał zaskoczyć.

– Zresztą za tego japońskiego klekota komis powinien ci dopłacić.

– Myślałem, że ci się spodobał.

Wciąż próbował odpalić, ale dźwięk wyraźnie sugerował, że z zapłonem wszystko jest w porządku. Zawinił akumulator, który Oryński od jakiegoś czasu planował wymienić. Właściwie od momentu, kiedy kupił YRV.

– Mówiłam, że kolor jest w dechę – odparła przez zęby. – Ale że sam wehikuł nadaje się do muzeum, kurwa, osobliwości.

Kordian przełknął ślinę.

– Cholerny samurajski trajkot nie powinien nigdy wyjeżdżać na drogę. Chyba że na dojazdową do złomowiska.

– Zaraz odpali.

Zgromiła go wzrokiem, a potem zerknęła w lusterko. Mimo że mieli włączone światła awaryjne, raz po raz rozlegały się dźwięki klaksonów. Oryński nie mógł się dziwić, sam na miejscu innych kierowców też w rekordowo szybkim czasie zacząłby odchodzić od zmysłów.

– Niewiarygodne – powtórzyła Joanna. – I to jeszcze na głównej arterii miasta.

– Ale…

– Nie słyszałeś, że akumulator ledwo zipie?

– Słyszałem. Zamierzałem nawet go wymienić, tyle że skumulowało mi się trochę spraw…

– Zaraz skumulują ci się na twarzy jeszcze moje pięści – syknęła, a potem kopnęła w schowek pasażera.

Spojrzał niepewnie na jej brzuch, a ona uniosła otwarte dłonie.

– Jestem spokojna – zadeklarowała.

– Widzę.

Wyjęła telefon, a potem przyłożyła go do ucha tak energicznie, że Kordianowi wydawało się, że przywaliła sobie w skroń.

– Jesteś w pracy? – rzuciła do słuchawki. – Świetnie. Masz klemy?

Oryński w końcu przestał piłować silnik i osunął się lekko na fotelu kierowcy.

– Nie, japońska imitacja samochodu rozkraczyła się na środku Jerozolimskich, korek zobaczysz ze swojego biura – bąknęła Chyłka. – W porządku, czekamy.

Kordian przez moment zastanawiał się, czy zapytać, na kogo właściwie czekają. Ostatecznie uznał jednak, że najroztropniej będzie przez moment się nie odzywać. Przypuszczał, że zjawi się któryś ze znajdujących się najwyżej w hierarchii prawników, ale po kilku minutach dostrzegł starą skodę, za kierownicą której siedziała Anka z Recepcji.

Podpięli jeden akumulator do drugiego. Ładowali w milczeniu.

Chyłka raz po raz wyrzucała z siebie kolejne przekleństwa, patrząc na mijające ich samochody. Kierowcy kręcili głowami z irytacją, nieświadomi tego, że tylko bardziej drażnią bestię.

– Kurwa ich mać.

– Musisz tak rzucać mięsem? – mruknęła Anka.

– Tak. To lalochezja.

– Co?

– Od dwóch greckich terminów. Lalakhezo. Mowa i wydalanie.

– Aha.

– Oznacza wyładowywanie się przez przeklinanie.

– Innymi słowy twój styl bycia.

Chyłka się nie odezwała, a Kordian pochwalił ją w duchu. Od ostatniej sprawy między tymi dwiema dochodziło do pewnych tarć, choć Oryński nie pamiętał już powodu. Z pewnością był związany z Kormakiem, a konkretnie z tym, jak instrumentalnie traktowała go prawniczka.

Pod komendę dotarli spóźnieni, ale jeszcze przed rozpoczęciem konferencji prasowej. Kordian wchodził do budynku niechętnie, pamiętając swoją ostatnią wizytę. Trafił tutaj nie w charakterze obrońcy, ale oskarżonego. A to, co działo się potem, stanowiło początek całego szeregu problemów.

– Jeśli chodzi o tę lalochezję… – odezwał się Oryński, kiedy szli w kierunku oficera dyżurnego.

– To prawda. Naukowcy udowodnili, że to potrafi zmniejszyć nie tylko napięcie psychiczne, ale też fizyczny ból.

Stanęli przed funkcjonariuszem, który leniwie uniósł wzrok znad papierów.

– Chodzi o szereg neuroprzekaźników, które się wtedy uaktywniają – rzuciła Joanna, a potem postukała palcem w blat przed mężczyzną. – Gdzie znajdę Szczerbińskiego?

Policjant spojrzał na jej dłoń.

– Następne stuknięcie będzie w łeb – zapowiedziała. – Gdzie aspirant?

Zapewne gdyby nie wiedział, z kim ma do czynienia, uznałby, że właściwie doszło do znieważenia funkcjonariusza publicznego. Chyłka bywała tu jednak wystarczająco często, by mundurowi żywili do niej niejaką sympatię.

– Czeka w korytarzu – odparł policjant, wskazując kierunek.

Ledwo się odwrócili, zobaczyli wysokiego funkcjonariusza w pełnym umundurowaniu. Kordianowi przyszło na myśl, że Chyłka właściwie musiała mieć nierówno pod kopułą, by na pewnym etapie spławić Szczerbińskiego i wybrać jego.

Pokręcił głową, starając się odsunąć podobne dywagacje.

Aspirant wskazał im jedną z ławek. Usiedli po jego lewej, patrząc na niego ponaglająco.

– Nie spieszyło wam się.

– Zatrzymały nas szalejące hormony – odezwał się Oryński.

Policjant spojrzał na niego pytająco.

– Humorki ciążowe – dodał Kordian.

Joanna zbyła to milczeniem, masując jedną ręką odcinek lędźwiowy.

– Mieliśmy coś do załatwienia po drodze – ucięła. – A ty najchętniej byś nas tu nie widział, więc nie sil się na pozory.

Odwrócił głowę w kierunku wejścia do komendy, a potem spojrzał na prawniczkę z ukosa.

– Zależy mi na wyjaśnieniu tej sprawy tak samo, jak wam.

– Bzdura. Najchętniej zakopałbyś prawdę tam, gdzie nie dociera słońce.

– Nie. Wszyscy chcemy to rozwiązać. Prokuratorzy być może będą bronić swoich wcześniejszych ustaleń, ale…

– A, taką macie koncepcję. Jak nie udaje się skazać jakiegoś sukinsyna, to wina prokuratorów. Jak któryś okazuje się jednak niewinny, też oni skrewili.

– Nie wiedziałem, że masz w zwyczaju ich bronić.

– Nie mam. Ale w tym wypadku to wy zawaliliście w pierwszej kolejności – odparła stanowczo. – Zaczęliście ścigać człowieka, mimo że jedna z jego rzekomych ofiar żyła.

– Nie my go oskarżaliśmy. I nie my go sądziliśmy.

– Bogu niech będą dzięki. Gdyby system był tak skonstruowany, sama moja lalochezja wpędziłaby mnie za kratki.

– Co takiego?

– Mniejsza z tym – odparła i machnęła ręką. – Mów, co ustalił psycholog.

Szczerbiński oparł ręce na kolanach i pochylił się. Oczekiwał chyba, że prawnicy przyjmą równie konspiracyjną pozę, ale Kordian i Chyłka ani drgnęli. Joanna posłała za to funkcjonariuszowi ponaglające spojrzenie.

– Twierdzi, że chłopak rzeczywiście ma jakieś zaburzenia.

– Więc nie udaje?

– Według niego nie.

– A to w miarę rozgarnięty spec?

– Myślę, że tak.

– Na tyle, że rozpoznałby u Russella Crowe schizofrenię już na samym początku Pięknego umysłu, czy na tyle, żeby po pierwszych scenach Hannibala zorientował się, że Anthony Hopkins zajada się podejrzanie krwistym mięsem?

Szczerbiński milczał i Kordian właściwie mu się nie dziwił. Trudno było znaleźć właściwą odpowiedź.

– Myślę, że możemy zaufać jego opinii.

– To się okaże, jak stanie na miejscu dla świadków.

– Zamierzasz go powołać? Po co?

– Ot, tak. Lubię maglować psychologów. Wiedziałeś, że w stanie Nowy Meksyk poddano pod głosowanie poprawkę, która nakazywałaby im noszenie czarodziejskich czapek podczas składania zeznań?

– Nie – odparł i westchnął. – I do niczego ci niepotrzebna ekspertyza. W zupełności wystarczy to, że chłopak żyje.

– Nie, nie, Szczerbaty. Chcę wiedzieć, co się z nim działo. Chcę wiedzieć, czy naprawdę nie kontaktuje. I wreszcie chcę wiedzieć, dlaczego ktoś cztery lata temu uznał, że jego truchło znalazło się pod Warszawą.

Policjant znów zamilkł.

– Ktoś, to znaczy konkretnie wy – dodała. – Bo jeśli dobrze rozumiem cały ten proces wymierzania sprawiedliwości, to zaczyna się on właśnie od was.

– Cóż…

– I wbrew temu, co mówisz, to na was spadnie największa porcja gnoju. A ja będę stać nad wami i spychać ją prosto na wasze łby.

Wyprostował się i znów popatrzył w kierunku drzwi, jakby szukał ratunku. Drogi ucieczki jednak nie miał – i najpewniej na tym etapie już dobitnie to sobie uświadomił. Spojrzał z powrotem na Joannę, tym razem skupiając się na bliznach na szyi.

– Wszyscy udają, że tego nie widzą – odezwała się. – Tobie też proponuję przyjąć taką strategię.

– Nie widzą czego?

– Piętna dżihadu.

Wydawał się nieco skołowany.

– Tak to nazywam – odparła, przesuwając palcem po szramie. – Dżihad mnie tak urządził, choć nie w sensie islamskim. Tak czy owak, weź sobie moją radę do serca.

– W porządku.

– W tym i drugim wypadku.

– A była jeszcze jakaś rada?

– Tak, niewypowiedziana – odparła z lekkim uśmiechem. – Sprowadzała się do tego, że odpuszczę policji i skupię się na prokuraturze, jeśli tylko pozwolisz mi pogadać z tym gościem.

– Z Lewickim? Nie ma mowy.

– Nie, z tym od czubków.

– On już…

– Nigdzie nie poszedł – ubiegła go. – Siedzi gdzieś tutaj i klepie dla was opinię. A ja chcę z nim porozmawiać.

– Powie ci tyle, ile ja.

– Może. Nie oczekuję przecież, że nagle dowiem się, czy trzech pozostałych chłopaków też nie pałęta się gdzieś po świecie, zamiast leżeć w trumnach na Bródnie. Bo tam chyba wszystkich pochowano, prawda?

– Trzech.

– W tym tego, który siedzi teraz w jednym z waszych pokoi.

Szczerbiński skrzywił się i poruszył nerwowo, jakby kierunek, w którym zmierzała rozmowa, był dla niego wyjątkowo niewygodny.

– Sprawdzamy wszystko, Chyłka.

– O, nie wątpię – odparła, podnosząc się ociężale. – Zastanówcie się też nad pozbieraniem funduszy na łapówki, bo chyba tylko to może was uratować.

Kordian również się podniósł.

– A może już daliście w łapę rodzicom tych chłopaków, żeby milczeli?

Policjant nie odpowiadał.

– Nie? – ciągnęła. – No tak, bo nic jeszcze nie wiedzą.

– Lewicki…

– Wychował się w domu dziecka, wiem. Znam akta sprawy. Pozostali pochodzili jednak z pełnych rodzin. Rodzin, które mają prawo dowiedzieć się, co jest grane.

– Konferencja prasowa zaraz…

– E tam – ucięła Joanna, machnęła ręką, a potem wyjęła z kieszeni telefon z pękniętą szybką. Stuknęła w niego kilkakrotnie, jakby był rosyjskim sprzętem wymagającym odpowiedniej czułości.

– Co robisz?

Posłała mu niespecjalnie szczery uśmiech, a potem uniosła komórkę tak, by widział, że wybrała numer Zygzaka. Zanim aspirant zdążył się odezwać, połączenie z dziennikarzem zostało nawiązane.

– Telefon z zaświatów – odezwał się Flesiński.

– Jeśli to aluzja, że jestem bogiem, to powiem tylko: nie przesadzaj, Zygfryd.

– Bynajmniej – odparł dziennikarz NSI. – Chodziło mi raczej o tę drugą stronę.

– W takim razie doceniam komplement.

– Zawsze je ode mnie usłyszysz – zapewnił. – Szczególnie kiedy coś dla mnie masz, tak jak teraz.

Uśmiech nie schodził jej z twarzy. Szczerbiński podniósł się powoli, skrzyżował ręce na piersi i posłał jej długie spojrzenie. Przez moment trwały między nimi bezgłośne negocjacje.

– Bo nie dzwonisz do mnie bez powodu, prawda?

– Oczywiście, że nie. Mam dla ciebie same ciekawe wieści.

– W takim razie słucham.

Zanim zdążyła zająknąć się o tym, że jeśli się pospieszy, wyprzedzi policję w przekazaniu elektryzującej wiadomości, Szczerbiński skinął lekko głową. Tyle wystarczyło.

Teraz pozostało jej tylko rzucić coś Zygzakowi. Cokolwiek, byleby nie drążył, dlaczego do niego zadzwoniła.

– Będzie konferencja przed komendą na Muranowie – odezwała się.

– Tak?

Oryńskiego nie dziwiło, że dziennikarz nie ma o tym pojęcia. Nic nie wskazywało na to, że szykowała się duża sprawa.

– Wyślijcie jakiegoś dobrego reportera – poradziła Joanna, a potem się rozłączyła. Wsunęła komórkę do kieszeni żakietu i popatrzyła na Szczerbińskiego. – A ty prowadź do psychologa.

Kordian mimowolnie się uśmiechnął.

– W pewnym sensie zawsze chciałem usłyszeć od ciebie to zdanie – zauważył cicho.

Zignorowała komentarz, jakby wciąż miała mu za złe, że nie zainteresował się w porę wymianą akumulatora. Przeszli przez niewielki korytarz, po czym znaleźli się w pomieszczeniu z kilkoma biurkami. Wszystkie były obsadzone, ale tylko przy jednym z nich siedział mężczyzna bez munduru.

Szczerbaty przedstawił im lekarza, a potem przysiadł na blacie, ani myśląc, by zostawić prawników sam na sam z mężczyzną.

Chyłka wypytywała o wszystko, co mogło mieć jakiekolwiek znaczenie, ale nie dowiedzieli się zbyt wiele. Według psychologa niemal połowa wszystkich chorób psychicznych wywoływała pierwsze objawy, kiedy pacjenci osiągali wiek czternastu lat. Lekarz podkreślił jednak dobitnie, że konieczne jest przeprowadzenie badań, bez których nie rozstrzygnie, czy chłopak udaje, czy rzeczywiście cierpi na zaburzenia rozwoju psychicznego.

– A gdybym przystawiła panu pistolet do skroni i powiedziała: albo ja będę strzelać, albo pan? – spytała Chyłka.

– To pociągnęłaby pani za spust, bo nie mam zamiaru…

– Niech pan da spokój. Rozmawiamy tylko, to nie przesłuchanie. Może pan określić jakieś prawdopodobieństwo, zna się pan na tych sprawach.

– Owszem, ale…

– Więc to możliwe czy nie? Mógłby udawać?

Lekarz spojrzał pytająco na Szczerbińskiego, a ten westchnął i dał przyzwolenie lekkim ruchem głowy.

– Oczywiście, że możliwe – odparł psycholog. – Mógł wyuczyć się, jak wyglądają objawy zaburzenia semantyczno-pragmatycznego, zespołu Aspergera czy ogólnie rzecz biorąc, autyzmu. Jeśli przygotowałby się odpowiednio, mógłby początkowo nas zwodzić. Ostatecznie jednak liczę na to, iż ustalimy, jak jest naprawdę.

– Nie ma sposobu, żeby utrzymywał tę farsę dłużej?

– Cóż, teoretycznie…

– Może was tak wodzić za nos, aż osiągnie cel?

– Nie wiem, jaki to miałby być cel.

– Ja też nie – przyznała Chyłka. – Co nie znaczy, że go nie ma.

– Może chłopak jest po prostu chory.

Oryński pomyślał, że właściwie pasowało to do wersji, którą niedawno przedstawiła Joanna. Argumentowała, że albo Lewicki zwariował, kradnąc samochód, by przejechać nim z Targówka na Wolę, albo kryje się za tym dużo, dużo więcej. Pierwsza wersja wydawała się teraz znacznie prawdopodobniejsza.

Psycholog zdawał się z tym zgadzać.

– Brzytwa Ockhama – powiedział. – W naszym zawodzie sprowadza się do poszukiwania jak najmniejszej liczby przyczyn wystąpienia symptomów.

– Nie tylko w waszym – odbąknęła Joanna. – Choć u was funkcjonuje dobra odmiana brzytwy, a raczej jej antyteza.

Psycholog uniósł brwi, jakby pierwszy raz o tym słyszał.

– Maksyma Hickhama – wyjaśniła. – Lekarza, który uznał, że… pozwoli pan, że zacytuję: „pacjent może mieć tyle chorób, ile mu się, kurwa, podoba”.

– Nie słyszałem o tej maksymie.

– Szkoda, bo oddaje rzeczywistość znacznie lepiej niż brzytwa.

– Polemizowałbym.

Kordian uśmiechnął się w duchu. Chyłka pokierowała tą rozmową w taki sposób, że właściwie uzyskała potwierdzenie wstępnej diagnozy. A przynajmniej tak podpowiadała logika, jeśli wziąć pod uwagę, że psycholog zaczął bronić koncepcji Ockhama.

Joanna najwyraźniej doszła do podobnego wniosku, bo przeniosła wzrok na Szczerbińskiego, uznając temat za zamknięty.

– Miał przy sobie jakieś dokumenty?

– Nie.

– Pieniądze?

– Też nie.

– Coś, dzięki czemu mógł ukraść… – Urwała i popatrzyła na Oryńskiego. – Wybacz, Zordon. Coś, dzięki czemu mógł dokonać zaboru pojazdu?

Szczerbaty pokręcił głową.

– To może chociaż telefon? Kartę debetową, bilet miesięczny albo klucze do mieszkania?

– Nie.

– Do cholery, Szczerbaty. Miał cokolwiek oprócz ubrania?

– Jedynie świstek papieru – odezwał się lekarz, najwyraźniej czując się nieco pominięty. – Nic poza tym.

Oryński przypuszczał, że zobaczy na twarzy policjanta niezadowolenie, ale najwyraźniej informacja była na tyle nieistotna, że ten nie miał obiekcji, by przekazać ją prawnikom.

– O jakim świstku mowa? – spytała Joanna. – Paragon? Bilecik parkingowy?

Powiodła wzrokiem od jednego do drugiego.

– Naprawdę muszę wszystko z was wyciągać? Prędzej czy później i tak to zobaczę.

Lekarz spojrzał wymownie na Szczerbińskiego, a policjant nabrał głęboko tchu.

– To skrawek papieru wielkości listka gumy – powiedział. – Do niczego ci się nie przyda.

– Ale z jakiegoś powodu chłopak go miał.

– Czy ja wiem…

– Co było na tym świstku?

– Nic, co podsunęłoby nam jakikolwiek trop – odparł ciężko Szczerbaty. – Kilka cyfr. Siedem, sześć, siedem, pięć, pięć.

Kordian zamarł.

Przez moment miał wrażenie, że tylko śni. Potem poczuł, jak uginają się pod nim nogi.

Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6

Подняться наверх