Читать книгу Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6 - Remigiusz Mróz - Страница 8

Rozdział 1
Sigma
5
Jaskinia McCarthyńska, Skylight

Оглавление

Chyłka przysiadła na skraju biurka Kormaka, wspierając się pod boki i głośno stękając. Oryński i chudzielec sprawiali wrażenie, jakby zamierzali czym prędzej wstać z krzeseł i zostawić ją samą w niewielkiej kanciapie.

– Nie umieram – zadeklarowała. – Mam tylko bóle spojenia łonowego i pachwin.

Szczypior głośno przełknął ślinę, Kordian rozejrzał się niepewnie.

– A na dokładkę nachrzania mnie więzadło obłe macicy.

– Sprawia ci to przyjemność, prawda? – spytał Oryński.

– Nie, nie jestem masochistką.

– Mam na myśli informowanie nas o tym.

– A, to – odparła, odginając się jeszcze bardziej. – Tak.

Odwróciła się do Kormaka i posłała mu pytające spojrzenie. Szczypior poruszył się nerwowo, po czym wbił wzrok w stojący na biurku laptop. Joanna nie miała żadnych wątpliwości, że chłopak przez co najmniej osiem ostatnich godzin nie opuszczał swojej jaskini, szukając jakichkolwiek śladów po Maćku Lewickim.

– Więc? – spytała Chyłka.

– Nie mam nic.

– Nie chcę tego słyszeć.

– W takim razie muszę skłamać – odparł Kormak. – A tego nie lubisz.

– Kłamstw? Przeciwnie. W dużej mierze właśnie z nich żyję.

– Tak czy owak niczego nie odkryłem – mruknął chudzielec. – Lewicki pojawił się znienacka i tak samo zniknął. Policja go szuka, ale na razie cichaczem. Niebawem pewnie zabiorą się do roboty pełną parą, ale do tego czasu… – Urwał i rozłożył ręce.

Joanna podniosła się i zaczęła krążyć po niewielkim gabinecie.

– Można by to przyspieszyć – zauważył Kordian. – Wystarczyłby anonimowy mail do kogoś z NSI lub TVN24. Zmartwychwstanie jednej z ofiar Tatuażysty to dość chodliwy temat.

Chyłka przeszła od ściany do ściany, a potem zawróciła. Zerknęła na Kordiana i przemknęło jej przez myśl, że wygląda, jakby całą noc nie spał. O imprezowanie w środku tygodnia go jednak nie podejrzewała, nie w tej sytuacji. Jeśli już, to o upijanie się w dokuczliwej samotności.

– Wszyscy zaczną go szukać, nie tylko policja i media – dodał Oryński.

Zatrzymała się i uniosła wzrok.

– Tylko czy właśnie na tym nam zależy? – odezwała się.

– Raczej – potwierdził Kordian. – Przynajmniej jeśli chcemy oznajmić światu, że Tesarewicz nie zabił chłopaka.

– Tak, tak… mam na myśli to, czy nie lepiej byłoby, gdybyśmy znaleźli go bez szumu.

– Może i lepiej. Tyle że to niewykonalne.

– Pewien jesteś? – spytała z powątpiewaniem.

– Skoro Kormak go nie znalazł, mam co do tego przekonanie graniczące z pewnością.

Szczypior docenił to wotum zaufania zdawkowym skinieniem. Chyłka znowu zaczęła krążyć po pokoju. Cały czas miała wrażenie, jakby w jej brzuchu trwała trzecia wojna światowa. Sporadyczne bulgotanie zupełnie wytrącało ją z równowagi i nie pozwalało zebrać myśli.

Na powrót przysiadła na biurku i westchnęła.

– Ukradł samochód, żeby przejechać z Targówka na Wolę – bąknęła. – Po co?

– Właściwie nie ukradł, tylko…

– Dokonał zaboru, tak, tak. Nie poprawiaj mnie, niedoszły adwokacie.

Kormak skrzywił się, a Oryński udał, że nie usłyszał przytyku. Być może było jeszcze za wcześnie, żeby je robić, pomyślała Chyłka. Trzeba odczekać choć trochę, zupełnie jak po śmierci celebryty, który przedawkował i przeniósł się na tamten świat. Niepisana zasada mówiła, że w pierwszych dniach należy wytweetować odpowiednią liczbę wyrazów współczucia. Dopiero po miesiącu lub dwóch w programach rozrywkowych można było dworować sobie do woli.

– To nie ma sensu – ciągnęła. – Do czego potrzebne było mu auto? Mógł pojechać komunikacją miejską. A na upartego przejść się. Z Lasu Bródnowskiego na Cmentarz Wolski ciągnąłby z buta ile? Dwie godziny?

– Dwie i pół – odparł Kormak.

– A to niemal skrajne miejsca tych dzielnic – dodała Chyłka. – Nie opłacało się kraść auta.

– Więc dlaczego to zrobił?

– Bo chciał, żeby go zauważono – oceniła. – Albo to, albo jest nienormalny.

Kordian się skrzywił.

– Po czterech latach nagle poczuł wyrzuty sumienia? – spytał.

– Może. W końcu wystarczyłoby, żeby się pokazał, a Tesarewicza prawdopodobnie by nie skazano.

Joanna rozmasowała kark, kręcąc głową na wszystkie strony.

– I ciekawi mnie, dlaczego tego nie zrobił – dodała. – Co mu szkodziło ujawnić, że żyje? I co robił przez te cztery lata?

Pytań miała znacznie więcej, ale te dwa były teraz kluczowe, by w ogóle myśleć o odnalezieniu chłopaka, zanim zrobią to śledczy lub dziennikarze.

Wyglądało na to, że w sądzie sprawa może okazać się mniej skomplikowana niż poza nim. Chyłka przypuszczała, że bez problemu doprowadzi do wznowienia procesu i wzruszy wyrok. Dotarcie do prawdy mogło okazać się jednak trudniejsze.

Popatrzyła na Kormaka i Oryńskiego, ale obaj uniknęli jej spojrzenia.

– Załóżmy, że zaiwanił auto, bo celowo chciał zostawić ślady i pojawić się na monitoringu – powiedziała, a potem wymierzyła palcem w Kordiana. – Czy termin „zaiwanić” odpowiada stanowi faktycznemu, czy profesor Zordonus pragnie zgłosić obiekcje?

– Jest adekwatny.

– Świetnie. W takim razie przyjmijmy na moment taką wersję.

– Przyjmuję ją. I co dalej?

– Lewicki porzuca auto na Woli, a potem znów przepada jak kamień w wodę. Po co?

– Bo chce, żeby pojawiły się wyłącznie niedomówienia, a nie fakty? Bo nie chce zdradzić nic więcej? Bo może sam był zamieszany w zabójstwa pozostałych chłopaków?

Taka była logiczna konkluzja, ale na dobrą sprawę przy tylu niewiadomych można było wyciągnąć ich przynajmniej kilka. Chyłka zastanawiała się przez moment nad innymi, po czym uznała, że niczego sensownego to nie przyniesie.

Chciała podejść do sprawy zgodnie z zasadami sztuki. Postępować tak, jak powinna, by nikt nie mógł jej niczego zarzucić. By ten jeden raz sama nie mogła tego zrobić.

Tyle że to nie był sposób, w jaki działała. Ani dzięki któremu osiągała efekty.

Sięgnęła po telefon, wybrała numer, a potem położyła komórkę na biurku i włączyła głośnik. Szczerbiński odebrał na moment przed tym, jak przebrzmiał jeden z ostatnich sygnałów.

– Chyłka?

– A co, wyświetlacz ci nie działa? – odparowała. – Czy usunąłeś mnie z kontaktów?

Namyślał się nad odpowiedzią moment za długo.

– Nie spodziewałem się telefonu od ciebie.

– Słusznie. Bo nie mam powodu, żeby się z tobą kontaktować.

– A jednak rozmawiamy.

– Bo powód się pojawił.

– Zawodowy?

– Tylko na takie możesz liczyć.

Było coś dziwnie satysfakcjonującego w tym, że Szczerbaty nie miał pojęcia o dwóch osobach przysłuchujących się rozmowie. Nie rozumiała do końca, co powoduje to uczucie. Tak samo jak nie pojmowała swojej rezerwy względem aspiranta, z którym jeszcze niedawno łączyło ją znacznie więcej niż z kimkolwiek innym.

– Więc chyba powinienem się rozłączyć, bo ostatnio pomogłem ci bardziej, niż powinienem.

– Nie – zaoponowała. – Nie powinieneś w ogóle odbierać, Szczerbaty.

– Cóż…

– Wiem o Maćku Lewickim.

– O kim? I co?

– Nie graj głupa, z pewnością trąbicie już o nim w komendzie.

– Nie wiem, o czym mowa.

– Wiesz, wiesz – uparła się. – Ty i cała reszta stupajków.

– Stupajków?

– W dodatku niebawem ten krąg się znacznie rozszerzy – kontynuowała. – Zamierzam wysłać kilka wiadomości do znajomych dziennikarzy. Przede wszystkim do Zygzaka z NSI. Kojarzysz go?

– Trudno nie kojarzyć.

– Od początku powątpiewał w winę Tesarewicza, swego czasu upierał się nawet, że to wszystko manipulacja mająca na celu umniejszyć rolę dawnego opozycjonisty.

Szczerbiński nie dopytywał, o co chodzi, co właściwie samo w sobie było wymownym komentarzem. Wiedział o sprawie. Jeszcze moment wcześniej Joanna nie była tego pewna, ale poznała Szczerbatego na tyle, że chwilowe milczenie wystarczało do wyciągnięcia wniosków.

– Ależ będzie impreza w mediach – dodała. – Szczególnie jak się okaże, że trzymalibyście to dalej w tajemnicy przez Bóg jeden wie ile dni.

Wciąż nie odpowiadał. Mógł zacząć kłamać jak najęty, próbować się uratować, ale postanowił milczeć. Był jedynym mundurowym, do którego mogła zadzwonić, mając pewność, że nie usłyszy kłamstw ani wykrętów.

– Nie odzywasz się, Szczerbaty.

– Tak?

– Wyobrażam sobie, że przywołałeś już rzecznika prasowego i teraz na migi dajesz mu znać, że powinien zacząć układać zgrabne formułki dla prasy.

– Niezupełnie.

– Więc będziesz brnął?

– Nie.

Wychwyciła w jego głosie dziwną, dotychczas niespotykaną wyniosłość. Spojrzała na Oryńskiego, a ten zmarszczył czoło, jakby wyłapał tę samą nutę. Czekali w milczeniu na to, co powie funkcjonariusz.

– Ten suspens mnie zabija – odezwała się Joanna. – Więc niech trwa.

Szczerbiński głośno nabrał tchu.

– Oscar Wilde – wyjaśniła. – Choć nieco go sparafrazowałam.

– Musiałem po prostu przejść do innego pokoju – odparł policjant.

– Hitchcockowskiej przyszłości więc ci nie wróżę.

Funkcjonariusz znów zamilkł, a po chwili rozległ się dobrze słyszalny dźwięk zamykanych drzwi i skrzypienie krzesła. Chyłka przypuszczała, że zamknął się w swoim gabinecie.

– Podejrzewam, że i tak niebawem dowiesz się wszystkiego – odezwał się Szczerbiński.

– Ba. Zawsze prędzej czy później dokopuję się do prawdy. A jeśli nie potrafię sama tego zrobić, angażuję mojego nornika. On potrafi…

– Nie to miałem na myśli – uciął rozmówca. – Niedługo mamy konferencję prasową, wszystko wyjaśnimy.

Joanna przypuszczała, że „wszystko” w tym wypadku oznacza jedynie część prawdy, ale zachowała tę uwagę dla siebie. Nie zamierzała przeszkadzać Szczerbatemu, kiedy ten najwyraźniej chciał przekazać jej jakieś konkrety.

– To znaczy? – spytała. – Co macie zamiar wyjaśniać?

– Nieoczekiwane pojawienie się Lewickiego.

– Nieoczekiwane? Raczej niesłychane. Ostatni raz taki numer wykręcił pewien nazarejczyk jakieś dwa tysiące lat temu.

– Posłuchaj…

– Słucham.

– Ten chłopak się do nas zgłosił.

Chyłka otworzyła usta, ale się nie odezwała. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów nie wiedziała, co powiedzieć. Gdyby rozmawiała z kimkolwiek innym, pomyślałaby, że rozmówca sobie z niej kpi. W przypadku Szczerbińskiego to nie wchodziło w grę – był zbyt porządnym facetem.

– Jesteś?

– Tak. Zastanawiam się, czy mówimy o tym samym – odparła i potrząsnęła głową, wracając do siebie. – Jezus się do was zgłosił?

Szczerbaty zaśmiał się cicho, wypuszczając powietrze nosem.

– Lewicki raczej go nie przypomina – powiedział. – Chłopak ni stąd ni zowąd przyszedł na komendę.

– Kiedy?

– Kilka godzin temu.

– I co powiedział?

– Nic – odparł policjant, a ona mogłaby przysiąc, że wzruszył przy tym ramionami. – Od kiedy się zjawił, nie odezwał się słowem. Najpierw sami próbowaliśmy z nim porozmawiać, potem uznaliśmy, że trzeba ściągnąć specjalistę.

– Od czego? Waterboardingu?

– Nie stosujemy tortur.

– Tak wam się tylko wydaje – odparła, mimo woli gładząc się po brzuchu. – Każda wypowiedź mundurowego w mediach to katorga dla moich uszu. Ta wasza nowomowa, to pustosłowie, ten „dzień dzisiejszy”, „w chwili obecnej” i…

– Interesuje cię meritum?

– Bardzo. Kontynuuj.

Szczerbaty odchrząknął i chyba zmienił pozycję, bo znów słychać było skrzypienie krzesła. Chyłka popatrzyła na Oryńskiego, który wbijał w nią wzrok. Trudno było stwierdzić, co ma oznaczać to spojrzenie.

– Przypuszczamy, że z Lewickim coś jest nie tak – podjął aspirant. – Dopóki nie przyjedzie psycholog, niczego nie przesądzimy, ale na moje oko ten chłopak jest autystyczny.

– Żartujesz?

– Nie. Nie ma z nim absolutnie żadnego kontaktu, wodzi wzrokiem wokół, jakby szukał zagrożenia, i wyraźnie się denerwuje.

– Udaje?

– Chciałbym, żeby tak było – odparł ciężko Szczerbiński. – Ale musiałby być wyjątkowo dobrym aktorem. – Na moment urwał. – Niestety wygląda to przekonująco, Chyłka.

Joanna znów potarła się nerwowo po karku. Jeszcze przed momentem sytuacja była dla jej klienta dość klarowna, teraz jednak stała się znacznie bardziej skomplikowana. Ostatecznie liczyło się wprawdzie przede wszystkim to, że chłopak żyje, ale bez szczegółów na temat jego zniknięcia trudno będzie zbudować wiarygodną wersję dla sądu.

– Miał przy sobie jakieś dokumenty? – spytała. – Ktoś z przechodniów widział, czy był sam?

– Nie mogę dzielić się z tobą szczegółami na temat…

– Możesz. Daję ci przyzwolenie i moje błogosławieństwo – ucięła. – Poza tym już się dzielisz.

Nie pierwszy i nie ostatni raz, skwitowała w duchu. Wiedziała doskonale, że żeruje na uczuciach, które żywił do niej Szczerbaty, ale nie miała sobie nic do zarzucenia. Od początku stawiała sprawę jasno. Fakt, że on w pewnym momencie zaczął widzieć to inaczej, miał drugorzędne znaczenie.

Jej myśli skręciły niebezpiecznie w stronę ojca dziecka. Szybko je odsunęła.

– O której jest ta konferencja? – zapytała.

– Za dwie godziny.

– Świetnie. Zdążę więc z nim porozmawiać.

– Wiesz dobrze, że…

Rozłączyła się, zanim zdążył dokończyć. Popatrzyła znacząco na Kordiana i nie musiała się odzywać, by ten ruszył w kierunku drzwi. Przytrzymał je, a potem przepuścił ją w progu.

Do żółtego daihatsu na placu Defilad szli w milczeniu. Dopiero gdy znaleźli się w aucie, Oryński nabrał głęboko tchu i się odezwał:

– Ten chłopak był zdrowy, zanim zniknął.

– Wiem.

Kordian obrócił kluczyk w stacyjce, a kilkunastoletni, nieco ponad litrowy silnik cicho zarzęził.

– Co to wszystko znaczy? – spytał Oryński.

Nie miała dla niego odpowiedzi i na tym etapie być może lepiej było nawet jej nie poszukiwać. Sam fakt pojawienia się Lewickiego był wystarczająco frapujący, dodatkowe elementy tej niejasnej układanki zdawały się nadmiernym zawikłaniem, by objąć to umysłem.

– Jedź – rzuciła. – Dowiemy się czegoś na miejscu.

Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6

Подняться наверх